"Polska się zwija" – piszą nasi czytelnicy o usługach publicznych. Sprawdziliśmy, ile w tym prawdy

Konrad Bagiński
Do redakcji INNPoland.pl przychodzi coraz więcej korespondencji dotyczącej usług publicznych. Zdaniem sporej części naszych czytelników w Polsce dzieje się coraz gorzej – urzędy są niewydolne, służba zdrowia robi bokami, a państwo staje się coraz mniej przyjazne.
Zdaniem naszych czytelników państwo przestaje sobie radzić z podstawowymi problemami Jacek Dominski / REPORTER
Kilka dni temu napisaliśmy w INNPoland.pl o tym, że państwo pod rządami PiS wycofało się z roli organizatora i przestało rozwiązywać problemy obywateli. Na wszystko ma jedną odpowiedź – pieniądze. Dosypuje banknoty tam, gdzie tli się zarzewie spadku PiS w sondażach. 500+, 300+, 13. i 14. emerytura, zasiłki i dopłaty. Ale nie mamy przez to lepszej służby zdrowia, lepszych przedszkoli czy tańszych leków. Dostajemy pieniądze, za które sami mamy sobie radzić.

Po tej publikacji dostaliśmy sporo listów od czytelników, rozgoryczonych faktem, że sektor usług publicznych w Polsce się zwija. Zwrócili nam uwagę na kolejne, niezwykle istotne z punktu widzenia obywateli problemy.

Urzędy – coraz mniej je lubimy

Pierwszy problem nasi czytelnicy widzą w urzędach. Pandemia pandemią, ale są one coraz trudniejszym partnerem we współpracy.


– Proszę zauważyć, że kilka lat temu mówiło się o zastępowaniu zaświadczeń oświadczeniami. Jestem przedsiębiorcą i wiem, że niektóre zaświadczenia łatwo dostać albo sobie wygenerować. A na niektóre trzeba czekać tygodniami. Przejście na oświadczenia było dobre – oświadczam coś, urząd mi ufa, ale jeśli skłamię to ponoszę za to odpowiedzialność. Teraz znów mamy erę zaświadczeń – pisze jeden z czytelników.
Czytaj także: Jakiś problem? Masz pieniądze i sobie radź – mówi państwo PiS. A usługi publiczne dogorywają
– Kilka tygodni temu sprzedawałem samochód. Prosta sprawa. Ja musiałem go wyrejestrować, nowy właściciel zarejestrować. Spisaliśmy umowę i poszliśmy do urzędów. Kilka dni później musieliśmy się spotkać jeszcze raz, bo okazało się, że była nie taka, jak trzeba. Co ciekawe, u mnie urzędnicy zażądali innej umowy niż u niego, tu jeden podpis za dużo, tu jeden za mało, chcieli też innych danych. Dla świętego spokoju spisaliśmy kilka różnych. Nawet za komuny nie było takiego bałaganu – dodaje drugi.

Służba zdrowia – problem drugi

– Rząd chwali się na przykład zyskami, jakie osiągają państwowe banki czy koncerny energetyczne. Ale proszę spojrzeć jaki komfort usług one oferują. Proszę porównać jaką drogę one przeszły w ciągu ostatnich 20-30 lat (infolinia, załatwianie reklamacji, komfort klienta w placówkach, jakość obsługi) i porównać to z tymi samymi parametrami w instytucjach czy placówkach czysto publicznych. Przecież do urzędu czy przychodni nie można się nawet dodzwonić – pisze czytelnik.

Porównuje też systemy rezerwacji prywatnych przychodni i publicznych zakładów opieki. W pierwszym przypadku wizytę można umówić przez stronę internetową czy aplikację. W drugim? Telefony albo czekanie do rejestracji przed 6 rano.
Czytaj także: W Polsce niedługo zabraknie lekarzy i pielęgniarek. Już dziś mamy ich najmniej w UE
Tezę naszego czytelnika o kiepsko działającej służbie zdrowia potwierdzają dane. W 2020 roku zniesiono limity do lekarzy specjalistów, co miało zmniejszyć czas oczekiwania na wizytę. I w wielu przypadkach się to udało! Problem polega na tym, że i tak na wizytę trzeba nieraz czekać ponad rok.

To po prostu loteria – podczas sprawdzania terminu wizyty w każdym województwie znajdziemy przychodnie, gdzie na do lekarza można umówić się z dnia na dzień – ale są i takie, gdzie trzeba czekać pół roku. Czyli albo jedziesz 100 km – albo czekasz. Są i takie specjalizacje, gdzie można czekać rok bądź też iść prywatnie.

Jednocześnie ciągle rośnie zadłużenie szpitali. Z danych serwisu Ciekaweliczby.pl, opartych na wyliczeniach resortu zdrowia wynika, że wartość zobowiązań samodzielnych publicznych zakładów opieki zdrowotnej wynosiła w 2009 roku 9,6 mld zł, w 2015 urosła do 10,9 mld, w ciągu ostatnich 6 lat podskoczyła do 16,8 miliarda. Poprzednio w takim samym czasie wzrosła o 1,2 mld. Nie trzeba być Sherlockiem Holmesem, żeby widzieć, że coś w tym systemie nie działa.

Brakuje też lekarzy - według danych Komisji Europejskiej na 1000 mieszkańców przypada u nas 2,4 lekarza. Według Naczelnej Izby Lekarskiej liczba ta wynosi 2,3 lekarza. To najniższy wskaźnik w całej Unii Europejskiej. Niewiele lepiej (a może nawet gorzej) jest z pielęgniarkami – tych mamy w Polsce 5,1 na 1000 mieszkańców. W UE na 1000 mieszkańców przypada średnio 3,9 lekarzy i 8,4 pielęgniarek.

Zarobki w budżetówce

Niewykluczone, że problemem służby zdrowia są niskie zarobki. Niskie w stosunku do nakładu pracy, odpowiedzialności i wymagań. Podobnie jest niestety w całej budżetówce. Słabe płace odciągają pracowników ze służby publicznej.

– Słyszymy narrację – z wielu miejsc w administracji publicznej (tych politycznych oczywiście) "musimy więcej płacić, aby przyszli do nas pracować specjaliści z rynku". Stąd kilkunastotysięczne czy więcej zarobki różnych nominatów, kierowników, wiceministrów itp. Natomiast gdy jest mowa o stanowiskach typu lekarz, ratownik, pielęgniarka, nauczyciel tej narracji już nie ma – na powstające w szybkim tempie wakaty poszukuje się pracowników nie oferując im wynagrodzeń rynkowych, tylko te wynikające z zamrożonych budżetów – pisze jeden z czytelników.

Dodaje, że dziwnym trafem, stanowiska na które "musimy znaleźć kandydatów i płacić im rynkowo" to te obsadzane z klucza partyjnego i dotyczą biurowej administracji państwowej.

– Te, na których wakaty się pozwala nie płacąc stawek rynkowych dotyczą natomiast najważniejszych sfer życia – ochrony zdrowia, edukacji czy ochrony mienia – pisze czytelnik.
Czytaj także: Morawiecki wdraża program "Miska ryżu". Wszystko pod płaszczykiem walki z inflacją

Pieniędzy nie ma na ważne sprawy. Na inne jest mnóstwo

Wielu czytelników zwraca uwagę na fakt, że rząd często rozkłada ręce i mówi, że państwa nie stać na podwyżki dla lekarzy czy wyższe wsparcie dla osób z niepełnosprawnościami. A jednocześnie lekką ręką wydaje miliardy na niepotrzebne inwestycje.

Przekop Mierzei Wiślanej miał początkowo kosztować 880 mln zł i już wtedy wiadomo było, że to się biznesowo nie zepnie. Będzie kosztował 2 miliardy. Kolejne 2,5 miliarda ma iść na budowę Pałacu Saskiego, 260 mln zł utopiono w programie "Polskie szwalnie", 1,3 miliarda w elektrowni w Ostrołęce. Wadliwy sprzęt medyczny kosztował nas 80 mln, wybory, które się nie odbyły – 70 mln zł. Wymieniać można długo.

– Kompletny brak priorytetów, niech ludzie umierają. Swoją drogą fakt że ktokolwiek umiera w XXI wieku z powodu choroby którą można względnie łatwo wyleczyć czy zastosować terapię przedłużającą życie, a nie dzieje się tylko tak dlatego że nie ma dostępu do służby zdrowia to taki sam wstyd jakby ludzie umierali z głodu bo nie ma wystarczającej liczby sklepów i sprzedawców – ironizuje kolejny czytelnik.

O tym, że niezbyt dobrze dzieje się w armii, widać choćby na naszej wschodniej granicy. Do różnych mediów trafiają doniesienia o głodnych i kiepsko wyposażonych żołnierzach. - To robi się powoli groźne, bo na razie umierają tylko chorzy, a co będzie jak wzrośnie np. przestępczość? Przykład USA powinien dać dużo do myślenia. Państwo po prostu zajmuje się zbyt wieloma obszarami, nie ma ku temu ani środków ani ludzi, ale nie poddaje się zagarniając kolejne. To jak bardzo źle zarządzany holding – podsumowuje czytelnik.

Więcej ciekawych informacji znajdziesz na stronie głównej INNPoland.pl