Czy inflacja może wywołać depresję? Oto jak galopujące ceny wpływają na umysły Polaków

Krzysztof Sobiepan
04 kwietnia 2022, 09:41 • 1 minuta czytania
Piętrzące się rachunki, rosnąca rata kredytu, coraz więcej pieniędzy wydawane na te same zakupy. Każdy z nas miewa momenty, gdy przytłaczają nas te codzienne sytuacje. Czy życie z ciągłymi obawami o pieniądze może wywołać u nas depresję? Tłumaczy nam psycholog ekonomiczna z SWPS.
Czy stres związany z pieniędzmi może wywołać problemy psychiczne? Fot. unsplash.com
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Obserwuj INNPoland w Wiadomościach Google

Prawa ekonomii zakładają, że człowiek jest absolutnie racjonalny i zawsze podejmuje najlepszą dla siebie decyzję, czyli taką, na której zyska najwięcej. Koncepcja homo oeconomicus jest jednak daleka od codziennego życia. Nie bierze pod uwagę chociażby... naszych uczuć.


W ostatnim czasie każdy, kto interesuje się swoimi pieniędzmi mógł zaś przeżyć niemały rollercoaster emocji. Duża inflacja uderzyła w nasze oszczędności, na rosnące raty kredytów strach patrzeć, a każde zakupy boleśnie przypominają nam jak wszystko podrożało. Krajowy rynek znacząco zmieniły najróżniejsze sytuacje – od COVID-19 po wojnę w Ukrainie.

W centrum całego systemu gospodarki jesteśmy zaś my, zwykli Polacy. Jak wielkie koncepcje makroekonomii i rynkowe trendy mogą wpływać na to jak czujemy się na co dzień? Czy rynek może u nas wywołać trudności psychiczne?

Odpowiada na to prof. Agata Gąsiorowska, psycholog ekonomiczna z Uniwersytetu SWPS, autorka książki "Psychologiczne znaczenie pieniędzy".

Czy inflacja może wywołać depresję?

Prof. Gąsiorowska: Odpowiem jak psycholog psychologowi – to zależy. Mamy tu do czynienia z wieloma czynnikami, więc nie ma prostej odpowiedzi tak lub nie.

Z jednej strony można powiedzieć, że depresja to poważna choroba i nie jest wywoływana przez tylko jeden element życia człowieka, jakim jest wysoka inflacja w danym momencie w czasie.

Z drugiej strony inflacja, a raczej kryjący się pod tym hasłem lęk związany z utratą stabilności i bezpieczeństwa, być może nawarstwiające się problemy finansowe, z którymi trudno jest sobie poradzić i inne okoliczności są w stanie mocno zaingerować w dobrostan osoby. W ich wyniku mogą więc wystąpić zaburzenia depresyjne.

Od czego to zależy?

Jednym z podstawowych czynników jest sytuacja finansowa danej osoby. Jeśli ma ona dobrą sytuację, stałe zarobki, poduszkę finansową, odkłada oszczędności, ma sieć wsparcia społecznego, to szansa, że inflacja wpłynie na rozwinięcie depresji jest prawdopodobnie mniejsza.

I odwrotnie, jeśli osoba jest niezamożna, ma trudności z opłaceniem zakupów czy rachunków i do tego jest osamotniona – a więc nie ma do kogo zwrócić się o wsparcie w ciężkim momencie finansowym – wtedy ryzyko zaburzeń depresyjnych może być większe.

Parę tygodni temu czytałam doniesienie o młodej matce, która rzuciła się pod pociąg. Powodem miały być długi w firmie pożyczkowej, na sumę około dwóch tysięcy złotych. Bez wątpienia ktoś, kto targa się na swoje życie musi mieć epizod depresyjny.

Z perspektywy innej części społeczeństwa dwa tysiące złotych do spłaty w ogóle nie musi się wydawać problemem. Ale jeśli osoba żyje z nawarstwiającymi się problemami finansowymi, bo pożyczka była najpewniej tylko jedną z okoliczności, to nawet taka suma może być sprawą życia i śmierci.

W przypadku mniej zamożnych wzrost cen może oznaczać pytanie o to, czy na stole znajdzie się jedzenie. Klasa średnia może zwracać uwagę na wzrost cen, ale raczej nie zrezygnuje z zakupów. Dobrze myślę?

Ujmijmy to tak. Osoby mniej zamożne zawsze żyją z bardzo skromnym budżetem. Czy w danym okresie inflacja jest wyższa, czy niższa – presja problemów finansowych jest dla nich stała.

Amerykańska badaczka Anandi Mani parę lat temu zwróciła uwagę na to, że kolejne problemy finansowe mogą nawet obniżać nasze zdolności intelektualne. A to przecież cecha, którą powszechnie uznaje się za względnie stałą.

Według jej badań, opublikowanych w czasopiśmie naukowym "Science", osoby niezamożne, które przez długi czas muszą zmagać się z problemami finansowymi, mają niższe wyniki IQ. Najwyższa zanotowana różnica to nawet 13 punktów.

Ten problem nie dotyczy też jednej kultury, bo Mani badała i obywateli USA w centrach handlowych i Hindusów w wioskach rolniczych. W drugiej sytuacji te same testy zdolności wykonano przed zbiorami, gdy osoby te zmagały się z ogromnymi problemami finansowymi, i po zbiorach.

Co wynikło z badań?

Wnioski są takie, że osoby mniej zamożne muszą dokonywać ogromnej liczby drobnych, ale ważnych decyzji finansowych, które są obojętne osobom zamożniejszym.

Każdy problem musi zostać poważnie rozważony. Komuś popsuł się samochód i nie ma środków, by go naprawić. Co robić? Ktoś inny zachorował na COVID-19 i zapomoga nie starczy mu na życie. Jak sobie poradzić? Wreszcie ktoś inny musi przemyśleć, czy może dziś kupić pięć jabłek, czy tylko trzy.

To wszystko "wysysa" z osoby zdolności poznawcze. Takie życie jest nie tylko wyczerpujące intelektualnie, ale także emocjonalnie. W dłuższym czasie te okoliczności mogą prowadzić do powstania zaburzeń depresyjnych.

Inflacja jest popularnym tematem w mediach. W internecie jest na pęczki artykułów o rekordowych cenach paliwa, rosnących cenach żywności, chlebie, który niedługo będzie za 10 zł. Czy to także wpływa na to, jak konsumenci postrzegają inflację?

Kolejne wiadomości w mediach mogą wywoływać pewną spiralę myśli. Nawet jeśli osoba sama z siebie nie zauważyła wzrostu cen, to raz za razem zwraca się na to uwagę. Taki człowiek coraz uważniej obserwuje więc, co podrożało i o ile.

Potem zaczyna myśleć tak, jakby wszystko już było droższe. "Chleba za 10 zł jeszcze nie ma, ale co zrobię, jak będzie?" Konsumenci zaczynają kreślić negatywne scenariusze i martwią się o przyszłość.

Co więcej, potem sami mogą dołożyć się do wzrostu inflacji. Jeśli ciągle zwraca się naszą uwagę na wzrost cen, to co możemy zrobić? Zgłosić się do pracodawcy po podwyżkę, która je zrekompensuje. Firmy raczej nie obniżą zaś swojej marży, tylko podniosą ceny produktów.

W skali kraju – im więcej media zwracają uwagę na inflację, tym większa jest presja na podwyżki pensji i tym większa jest inflacja. To kolejna spirala.

Czy inflacja może wywołać u nas poczucie bezradności? Rachunki za prąd czy gaz rosną, ale raczej nadal będziemy je płacić. Żywność drożeje, ale jeść trzeba.

Takie przymusowe opłaty to kolejny aspekt tego, o czym mówiliśmy. To nic innego jak nawarstwiające się problemy finansowe, które także mogą wpływać na nasze emocje i samopoczucie.

Wspomniane poczucie bezradności jest zaś jednym z podstawowych komponentów depresji. Dwadzieścia, trzydzieści lat temu tę chorobę określano głównie przez obniżenie nastroju. Obecnie diagnozuje się ją jednak zupełnie inaczej.

Podstawowe objawy to deficyty poznawcze, np. niemożność podjęcia decyzji i niska koncentracja. Drugie jest poczucie bezradności i beznadziejności. Dopiero na trzecim miejscu wymienia się obniżony nastrój.

Jedna osoba widząc butelkę oleju za 10 zł nie kupi go, bo jest za drogi. Inna kupi 10 butelek, bo może niedługo cena wzrośnie do 15 zł. Jak różni ludzie mogą podchodzić do tej samej inflacji?

Różnice indywidualne na pewno występują, ale bez pogłębionych badań ciężko jest tu mówić o konkretnych przyczynach takich czy innych zachowań.

W psychologii mamy na przykład teorię nastawienia regulacyjnego autorstwa profesora Tory'ego Higginsa. Mówi ona o tym, że cześć ludzi jest nastawiona na zapobieganie negatywnym skutkom w przyszłości, podczas gdy inni są nastawieni na proaktywne działanie, czyli poszerzanie swojego obecnego funkcjonowania.

Co do nakreślonej sytuacji z olejem w sklepie – różni ludzie mogą się kierować ogromną liczbą motywacji wobec tego samego zakupu. Ktoś może kupić olej, bo obawia się jeszcze wyższych cen. Ktoś może kupić olej, bo uważa, że na niego zasłużył. Zapracował i należy mu się do jego ulubionych placków z jabłkami.

Co czwarty Polak nie jest pewny, co inflacja oznacza dla jego pieniędzy. Czy nasza wiedza może wpływać na to, jak radzimy sobie ze wzrostem cen – finansowo i emocjonalnie?

Wiedza finansowa jest bardzo ważną cechą, która wpływa na podejście do sytuacji ekonomicznej. Osoby z niską wiedzą mogą mieć poczucie, że jakaś nieokreślona siła zabiera im pieniądze i nie wiedzą jak temu zapobiec. Pieniądze mogą trzymać w materacu, albo na nieoprocentowanym koncie.

Mogą też bagatelizować znaczenie inflacji, albo wręcz zaprzeczać jej istnieniu. Jeśli nie rozumieją, co dla nich znaczy że "inflacja wynosi X", a najtańszy chleb, który kupują od lat, ma podobną cenę, to mogą nawet powiedzieć, że ktoś próbuje ich oszukać. Bo ceny nie rosną. Albo że inflacja jest problemem, który dotyczy tylko bankierów.

Działa to w dwie strony. Parę lat temu zbiory warzyw były słabe, więc pietruszka kosztowała ok. 20 zł za kilogram. Część osób komentowała, że rząd na pewno ukrywa jakąś rekordową inflację, bo warzywo było znacznie droższe od normy.

A jeśli mamy ludzi rozumiejących podstawowe prawa rynku i to, jak inflacja wpływa na ich zakupy czy oszczędności – takie osoby mogą po pierwsze efektywniej radzić sobie ze stresem wywołanym wzrostem cen. Inflacja jest dla nich bowiem mniejszym zaskoczeniem. Po drugie, wiedzą też jak zabezpieczyć się przed inflacją i na przykład zminimalizować jej wpływ na oszczędności.

Co z cechami osobowości Polaków? Czy one też mogą wpływać na to jak odbierają inflację?

Jedną z takich cech jest neurotyczność, czyli w uproszczeniu tendencja do doświadczania negatywnych stanów emocjonalnych. Każdy posiada tę cechę, jednak w rożnym stopniu. Można o niej myśleć jako stałej dla danej osoby skłonności do martwienia się.

Osoba o wysokiej neurotyczności będzie się bardziej martwić tym, czy ceny dalej wzrosną. Może odczuwać też większą bezradność. Neurotycy silniej reagują na stres i bywają nadwrażliwi na trudne sytuacje.

Z lękiem i neurotyzmem dość silnie wiązany jest materializm. Pewnym mechanizmem obserwowanym wśród osób neurotycznych jest regulowanie stresu przez konsumpcję. Mogą na przykład kupić sobie nowe ubranie czy telefon, by odreagować. A jeśli przez inflację ich sytuacja materialna się pogarsza, to tracą nie tylko pieniądze, ale też mechanizm radzenia sobie ze stresem – bo nie stać ich na zachcianki.

Drugą ważną cechą jest sumienność, czyli tendencja do zachowania dyscypliny i dążenia do celu. Sumienność w wielu badaniach jest wiązana z umiejętnością zarządzania naszymi finansami. Osoby sumienne częściej myślą o swoich pieniądzach, zabezpieczają je czy oszczędzają środki na przyszłość.

Ta cecha nie jest wiązana z materializmem, czyli sumienni nie oszczędzają tylko po to by wszystko wydać na wakacje czy nowy samochód. Osoby wysoce sumienne raczej nie kupują też gadżetów, by radzić sobie ze stresem.

Podsumowując – neurotyczność odpowiada za bardziej emocjonalne funkcjonowanie w życiu, ale też emocjonalne podejście do pieniędzy. Sumienność działa w odwrotną stronę i można ją wiązać z racjonalnym podejściem do pieniędzy, jako środkiem do spełniana celów.

Ostatnie parę lat nie należało do łatwych. Pandemia COVID-19 płynnie przerodziła się w falę inflacji. Od około miesiąca na rynek wpływa też napaść rosyjska na Ukrainę i trwająca tam wojna. Jak takie okoliczności wpływają na zachowania konsumentów?

Zarówno epidemia koronawirusa i w dużo większym stopniu atak Rosji na Ukrainę zmieniły zachowania konsumentów, ale też po prostu ludzi. Podstawowym elementem jest bardzo silne poczucie zagrożenia, które może mieć pozytywne, ale też negatywne skutki.

Od strony psychologicznej bardzo ciekawe i budujące jest to, że Polacy włączyli Ukraińców do grupy własnej. Zwykle ludzie często myślą w kategorii "my versus oni". Na przykład my Polacy, oni Niemcy. My jesteśmy tacy, a oni są inni.

Tymczasem atak na ludność Ukrainy zaczęliśmy szybko traktować jako atak na nas samych. Pomagamy uchodźcom tak, jakbyśmy pomogli sąsiadowi albo jak chcielibyśmy, by nam pomogli.

Pojawia się duża bezinteresowność, często osoby płacą za najpotrzebniejsze rzeczy z własnej kieszeni, przyjmują uchodźców do swojego domu. Przeprowadziliśmy na ten temat badanie, które obecnie czeka na opisanie i publikację.

Proszę sobie przypomnieć, jak jeszcze rok czy dwa lata temu wyglądały nastroje Polaków wobec Ukraińców. To był blisko 70-letni antagonizm. Ile było nieprzychylnych komentarzy, dotyczących na przykład ich imigracji zarobkowej.

A co z drugą stroną medalu?

Z drugiej strony pojawiają się też negatywne efekty poczucia zagrożenia. Społeczeństwo może nie być w stanie efektywnie radzić sobie z takim stresem, co prowadzić do przyklejania plastra na głęboką ranę.

W Polsce najpopularniejszym plastrem jest picie alkoholu i nie zdziwiłabym się, gdyby jego sprzedaż wzrosła po 24 lutego. Innym objawem jest nierozsądna konsumpcja. Kupujemy rzeczy, których nie potrzebujemy. Ale nowy produkt czy "zabawka" pozwoli nam zmniejszyć poczucie dyskomfortu i na chwilę odwrócić uwagę od stresu.

Na początku pandemii dużą część społeczeństwa rzuciła się do sklepów, by wykupować przeróżne rzeczy. Najsławniejszy był papier toaletowy, ale ludzie kupowali też np. po 10 kilogramów cukru i inne zapasy, które obiektywnie nie miały zbyt dużego sensu.

To wszystko były próby odbudowania sobie poczucia bezpieczeństwa. "Może w kraju grasuje zabójczy wirus, ale jestem przygotowana, bo mam pełną spiżarnię".

Tego typu kupowanie objawiło się w każdej cześć społeczeństwa. Z tym że osoba bogata kupi sobie sportowy samochód, klasa średnia nowy tablet, a ktoś mało zamożny napełni spiżarnię.