Cieszysz się, że inflacja spadnie? Nie ma z czego – zobacz, jakie plagi nadejdą w jej miejsce

Konrad Bagiński
28 lipca 2022, 06:04 • 1 minuta czytania
Dzień, w którym w Polsce przestanie rosnąć inflacja, będzie przerażający. Bo równocześnie rozpocznie się recesja, której – w takiej formie – w Polsce nie widzieliśmy od lat 90. XX wieku. Co nam grozi? Bezrobocie, bankructwa firm i masowe zaciskanie pasa. Czy da się jej uniknąć? Prawdopodobnie nie.
Przyszłość polskiej gospodarki nie jest różowa - za inflację przyjdą inne plagi JACEK DOMINSKI/REPORTER/EASTNEWS
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Obserwuj INNPoland w Wiadomościach Google

Z łagodną recesją mieliśmy do czynienia stosunkowo niedawno – podczas pandemii. Ale dość szybko udało się z nią rozprawić, zanim zdążyła narobić poważnych szkód w gospodarce. Firmy nie działały albo pracowały na pół gwizdka, mieliśmy pewne braki w zaopatrzeniu. Ale wszystko jako tako działało. Nadchodząca recesja ma być inna, głębsza i poważniejsza. Skąd wiadomo, że przyjdzie i jak będzie wyglądała?


W dużym skrócie – nadchodząca recesja powiązana jest z inflacją. Jasne jest, że obecna inflacja jest dla kraju zła. Znacznie przekracza poziom "dobrej" inflacji, która jest wynikiem wzrostu gospodarczego. Ciężka praca, rosnąca gospodarka zawsze przynosi pewien stopnień inflacji. Póki nie przekracza ona – w zależności od sytuacji – 2-3 procent, wszystko jest w porządku.

W Polsce jest gorzej – inflacja przekracza 15 proc., a gdyby nie tarcze byłaby o mniej więcej 3 punkty procentowe wyższa. Nie jest zresztą wykluczone, że i tak dobije do 20 procent – takie pesymistyczne prognozy nie są niczym niezwykłym. Tarcze i pompowanie pieniędzy w konsumpcję nie pomagają w samej istocie walki z inflacją – po prostu ją przedłużają, próbując ją jednocześnie czynić nieco bardziej znośną dla obywateli.

Działaniem przedziwnym jest obniżanie podatków w czasie trwającej inflacji. A także rozdawanie coraz większych ilości pieniędzy. 11,5 miliarda przeznaczone choćby na dopłaty do węgla nie pozostanie bez wpływu na wzrost inflacji, z pewnością nie przyspieszy jej końca.

Póki wynagrodzenia rosły szybciej niż inflacja, rząd mógł mówić, że wszystko jest pod kontrolą. Była to oczywiście nieprawda, ale wymówka działała. Od dwóch miesięcy inflacja wyprzedza wzrost wynagrodzeń liczony w najlepiej sytuowanej grupie pracowników.

Zamiast inflacji będzie recesja

Inflacja zabija popyt – skoro ludzie mają mniej pieniędzy, to mniej chętnie wydają je na zbytki. Dwa razy zastanowią się przed wydaniem pieniędzy na nowy telewizor czy zmywarkę. Popyt spada, kredyty są drogie, pieniędzy na rynku krąży coraz mniej. Walka z inflacją wywołuje recesję, tak się po prostu dzieje. Gospodarka huśta się w jedną i drugą stronę. Od mądrej polityki zależy to, jak szybko uda się ją uspokoić.

Ekonomiści Credit Agricole (CA) w najnowszym raporcie wskazali, że w drugim i trzecim kwartale tego roku PKB obniży się odpowiednio o 0,3 i 0,4 proc. (porównując następujące po sobie kwartały). A dwa następujące po sobie kwartały to już recesja. 0,3 i 0,4 proc. to stosunkowo niewiele, dlatego część ekonomistów mówi jedynie o "technicznej" recesji.

Recesja jednocześnie zabija inflację, ale i ją zastępuje. Świetnie widać to w USA. Po ostatniej podwyżce stóp przez Fed o 75 punktów bazowych prawdopodobieństwo recesji w USA wzrosło z ok. 30 do ok. 60 proc. Czyli nie da się zlikwidować inflacji bez wpadania w recesję. Zauważmy przy tym, że w USA stopy pod koniec lipca zostaną poniesione prawdopodobnie do poziomu 2,5 – 2,75 proc.

W Polsce mamy już stopę referencyjną w wysokości 6,5 proc., ale analitycy spodziewają się podwyżki do 8 proc. Dodajmy, że Biuro Inwestycji i Cykli Ekonomicznych (BIEC) w ostatnim raporcie określiło prawdopodobieństwo recesji na 75 proc.

Recesja jest więc niemal pewna. Pytanie jak bardzo nas dotknie. Analitycy mogą jedynie zgadywać, bo zmiennych jest sporo. Nie wiemy, co zrobi rząd, jak zareaguje NBP, nie wiemy, jak bardzo wzrośnie inflacja, ile potrwa. Do tego dochodzi jeszcze trwająca (oby jak najkrócej) wojna w Ukrainie i nadchodzące jesień i zima. Jak to się wszystko ma do recesji?

Po kolei. Już widać, że zima będzie ciężka, nawet jeśli będzie łagodna. Kilka milionów ludzi nie ma pojęcia, czym będzie palić w piecu, bo nie ma węgla. A jak jest, to jego ceny odstraszają od zakupu. Kryzys energetyczny dociśnie zresztą całą Europę. Sęk w tym, że nierówno. Wydatki bogatszych społeczeństw na energię i żywność są dla nich procentowo mniejszym obciążeniem, niż w przypadku Polski. Na prąd, gaz, ciepło oraz jedzenie wydajemy po prostu stosunkowo więcej niż inni. Dlatego to nas będzie bolało bardziej. Sęk w tym, że nie wiadomo, jak głęboki będzie problem.

Wojna w sposób oczywisty zaburza rynek żywności oraz rynek paliw i energii. Jak się potoczy? Nie wiadomo.

Kolejnym problemem jest nieprzewidywalność działań rządu. Z jednej strony inflacja nie jest władzy na rękę, bo obniża wiarę w to, że rząd wie, co robi. Premier i ministrowie zaklinają się, że inflacja to wina Putina. W te opowieści z mchu i paproci wierzy mało kto. Z drugiej inflacja pompuje do budżetu rzekę nadprogramowych pieniędzy. Wartych coraz mniej, ale statystyki są na plus, a rząd lubi się chwalić nadwyżkami, które może radośnie przehulać.

Z politycznego punktu widzenia rząd może jednak uznać, że bardziej opłaca mu się inflacja niż recesja. W 2023 roku mamy przecież wybory i ekipa rządząca z bagażem recesji, bezrobocia i postępującej biedy nie będzie miała szans w starciu z opozycją. A inflacja wydaje się nieco oswojona, jeśli potrwa dłużej, niż powinna, ale nie zamieni się w recesję... Kto wie.

Co może jednocześnie pomóc w walce z recesją? Na przykład środki z KPO. Miliardy euro wpompowane w gospodarkę mogą wydawać się kiepskim pomysłem w dobie inflacji, ale te pieniądze mają być przeznaczone na inwestycje, a nie na przejedzenie. Słowem – zostaną wydane, ale coś po nich zostanie. Drogi, mosty, oczyszczalnie ścieków, nowe firmy. Będzie tego sporo. Nie wiadomo za to czy i kiedy te pieniądze dostaniemy, bo rząd wcale nie spieszy się do spełniania warunków Komisji Europejskiej.

Scenariusz drugi: stagflacja

W pierwszym scenariuszu inflacja nas opuszcza, jej miejsce zajmuje recesja. W drugim możemy się spodziewać obu plag naraz. Czyli inflacja wcale nie spada, dochodzi do niej recesja objawiająca się brakiem wzrostu gospodarczego a być może i rosnącym bezrobociem. Możliwość wystąpienia stagflacji jest zdaniem wielu ekonomistów całkiem realna.

I faktycznie wskaźniki gospodarcze pokazują, że zmierzamy prosto w objęcia stagflacji. Inflacja rośnie zamiast spadać. Gdyby wierzyć zapewnieniom Adama Glapińskiego z czerwca 2021 roku (to nie pomyłka – to było rok temu), inflację mielibyśmy już za sobą. A ona ciągle rośnie. Nie zaczęła wzrastać po ataku Putina na Ukrainę, ona idzie w górę od marca 2021. Wtedy podskoczyła z 2,4 do 3,2 proc. I do teraz rośnie, po drodze potknęła się tylko dwa razy.

Potem Glapiński twierdził, że szczyt inflacji będzie w wakacje, następnie przesunął go na 3. kwartał tego roku, a jego analitycy mówią, że równie dobrze może być to 1. kwartał 2023 roku. Wniosek jest jeden: nikt nic nie wie, a inflacja rośnie.

Jednocześnie spada wzrost Produktu Krajowego Brutto, czyli wzrost wartości tego, co wspólnie wypracowaliśmy. Cała obecna gospodarka opiera się na wzroście produktywności. Jeśli ten wskaźnik nie rośnie, mamy problem. Tymczasem ekonomiści są zgodni w ocenach, że polski przemysł będzie nadal słabł. Przyczyni się do tego splot okoliczności, m.in. globalne spowolnienie gospodarcze, osłabienie krajowego popytu konsumpcyjnego i inwestycyjnego oraz koniec cyklu kumulacji zapasów przez firmy.

Co zrobić ze stagflacją? Problem polega jednak na tym, że ostatnio potężną stagflację w dużej skali mieliśmy w roku 1973. Dość dawno, w zupełnie innych realiach. Wtedy wywołał ją kryzys naftowy, dziś przyczyną może być działająca podobnie wojna w Ukrainie. Drugi problem – o wiele poważniejszy – polega na tym, że nikt nie wie jak, stagflację zwalczać.

Jest jednak nadzieja. W Unii, konkretnie w KPO. "Ważnym czynnikiem wsparcia wzrostu PKB w 2023 r. i 2024 r. będzie realizacja projektów inwestycyjnych w ramach unijnego funduszu odbudowy" — czytamy w raporcie Credit Agricole. Słowem: sami sobie nie poradzimy.