Kompromitacja wiceministra finansów. Nie reagował na opowieści o "euro w Czechach" w PR

Konrad Bagiński
27 lipca 2022, 15:16 • 1 minuta czytania
Wprowadzenie euro nie zdemolowało gospodarki Czech, bo... Czesi nie mają euro. Nie zdemolowało też gospodarki Słowacji - bo ta dzięki wprowadzeniu wspólnej waluty rozwija się szybciej, niż przedtem. Opowieści z mchu i paproci snute na antenie Polskiego Radia przez tzw. dziennikarkę i ministra nie mają nic wspólnego z rzeczywistością.
Wiceminister finansów Artur Soboń Wojciech Strozyk/REPORTER
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Obserwuj INNPoland w Wiadomościach Google

- To są bajki ze strony opozycji, że stopy procentowe zaczęły rosnąć za późno, że NBP zaczął reagować za późno. Spójrzmy na naszych południowych sąsiadów, czyli Czechów, zaczęli to robić cztery miesiące wcześniej, a inflację mają wyższą niż w Polsce — mówił wiceminister finansów Artur Soboń na antenie Polskiego Radia.


W sukurs przyszła mu prowadząca program Dorota Kania, będąca też w zarządzie koncernu Polska Press, kupionego przez Orlen.

- Nieprzypadkowo przyjeżdżają do Polski robić zakupy i mówią jak wprowadzenie euro zdemolowało ich gospodarkę - wypaliła Kania mówiąc o Czechach. Słuchający jej Soboń tylko kiwał głową i nie zareagował na bajki opowiadane przez Kanię.

Wyjaśnijmy więc - Czechy nie mają euro, pozostały przy koronie czeskiej. Nawet jeśli uznamy, że Kania pomyliła Czechy ze Słowacją, to jej teza i tak się nie klei. Owszem, Słowacja wprowadziła euro w 2009 roku, ale nic nie zdemolowało jej gospodarki. Wręcz przeciwnie - między innymi dzięki wprowadzeniu euro rozwijała się szybciej niż inne kraje naszego regionu, w tym Polska.

Faktem jest, że wprowadzenie euro na Słowacji zbiegło się z recesją i jest postrzegane jako przyczyną wzrostu cen. Jaka jest prawda? Ceny faktycznie wzrosły, ale było to spowodowane słabą sytuacją gospodarczą. Wiele osób kojarzy więc euro z drożyzną. Nie jest to zasadne - w Estonii, Litwie, Słowenii takich problemów nie było. Wzrost cen na Słowacji był przejściowy, wszystko szybko wróciło do normy.

W czerwcu inflacja na Słowacji sięgnęła poziomu 12,6 proc. W tym samym miesiącu inflacja w Polsce - liczona według unijnej metodologii - wyniosła 14,2 procent rok do roku. Sporo więcej niż na Słowacji. Na dodatek w strefie euro liczonej jako całość ceny wzrosły o 8,6 procent, a w skali całej Unii Europejskiej inflacja wyniosła 9,6 procent. Tylko 5 krajów na kontynencie miało wyższą inflację od Polski.

Czesi bardzo się od Polski nie różnią

Spójrzmy teraz na Czechy, o których mówił Soboń. Tak, Czesi mają wyższą inflację, niż Polacy. W czerwcu według unijnej metodologii wyniosła ona 16,6 procent. Prawdą też jest, że Czechy zaczęły wcześniej reagować na inflację podnoszeniem stóp procentowych. Nie zadziałało.

Czeską inflację napędzają głównie ceny żywności, które wzrosły o 15,7 proc. rok do roku. Ceny gazu ziemnego wzrosły w Czechach w maju o 49,2 proc. rok do roku, a paliw stałych (np. węgla czy drewna) o 30,1 proc.

Na dodatek w Polsce działają tarcze antyinflacyjne, które obniżają nam wskaźnik inflacji o 2-3 proc. w tym roku. Biorąc pod uwagę, że najnowsze odczyt inflacji w Polsce to 15,5 proc., w Czechach zaś 17,2 proc., realna różnica może być minimalna.

W całym brawurowym dialogu Kani z Soboniem prawdą jest tylko to, że sporo Czechów przyjeżdża do Polski na zakupy. Jest po prostu taniej - między innymi dlatego, że u nas VAT na wiele produktów żywnościowych od początku lutego zjechał z 5 proc. do zera. W sytuacji gdy żywność szybko drożeje, kilka procent różnicy bywa sporo warte.