Płacisz kartą, więc banki zjadają pieniądze? Nie wierz w każde słowo z tego tekstu
- W sieci krąży tekst dotyczący przewagi gotówki nad płatnościami bezgotówkowymi
- To prawda, że gotówka ma pewne zalety, ale te wymienione w tekście są zmyślone
- Gotówka ma też wady – jest kosztowna i napędza szarą strefę
- Koszt obsługi gotówki to kilkanaście - dwadzieścia kilka miliardów złotych rocznie
W mediach społecznościowych lotem błyskawicy rozprzestrzenia się tekst nieznanego autora, dotyczący wad płacenia kartą i zachwalający gotówkę. Zawiera mnóstwo przekłamań i błędów. Zdobywa jednak popularność w tzw. środowiskach wolnościowych.
"Mam w kieszeni banknot 50 zł. Idę do restauracji i zapłacę banknotem za obiad. Właściciel restauracji następnie wykorzystuje banknot do zapłaty za pranie. Właściciel pralni następnie wykorzystuje banknot, aby zapłacić fryzjerowi. Fryzjer wykorzysta banknot na zakupy. Po nieograniczonej liczbie płatności nadal pozostanie banknotem 50 zł, który spełnił swoje zadanie dla każdego, kto użył go do płatności, a bank wyskoczył z każdej transakcji płatności gotówkowej" - czytamy.
Wszystko się mniej więcej zgadza. Mniej więcej, bo nieograniczona liczba płatności jest fikcją. Nie wiem też, co oznacza sformułowanie "bank wyskoczył z każdej transakcji płatności gotówkowej". Prawdopodobnie jest to jakiś błąd tłumaczenia, nie jest wykluczone, że krążący po sieci tekst pochodzi z zagranicy.
"Ale jeśli przyjdę do restauracji i zapłacę cyfrowo - Karta, opłaty bankowe za moją transakcję płatniczą pobierane od sprzedawcy wynoszą 3 proc., czyli około 1,50 zł, podobnie jak opłata 1,50 zł za każdą kolejną transakcję płatniczą lub ponowne pranie właściciela lub płatności właściciela pralni, płatności fryzjera itp..... Dlatego po 30 transakcjach początkowe 50 zł pozostanie tylko 5 zł, a pozostałe 45 zł stało się własnością banku dzięki wszystkim cyfrowym transakcjom i opłatom" – czytamy w dalszej części tego tekstu.
I tu pojawiają się zgrzyty. Dlaczego? Po pierwsze: wartość opłat za transakcje kartą (intercharge) wzięta jest z sufitu. W Polsce nie przekracza ona wartości 0,2 proc. I mowa o wartościach maksymalnych. Trzeba przynajmniej pojedynczych 500 transakcji, by łączna wartość prowizji osiągnęła wartość pierwotnego zakupu.
Prowizję w wysokości 50 złotych zapłacimy więc od transakcji o wartości minimum 25 tysięcy złotych. Mowa oczywiście o prowizji, którą płaci sprzedawca. W praktyce jest ona wkalkulowana w jego koszty i wliczona w cenę towaru. I nie dostaje jej bank, ale organizacja płatnicza (np. Visa albo MasterCard).
Błędy, kłamstwa i przeinaczenia
Nawiasem mówiąc, twierdzenie, że przedsiębiorca będzie miał 50 złotych ze sprzedaży jakiegoś produktu lub usługi, również jest kompletną bzdurą. Jeśli jest to fryzjer, to w tych 50 złotych jest też zawarte 8 proc. VAT-u (w tym przypadku 4 złote), jego koszty prowadzenia działalności (czynsz, prąd, woda, kosmetyki i narzędzia), składka ZUS oraz czysty dochód, od którego i tak zapłaci jeszcze podatek. W najlepszym przypadku zarobi na czysto 15-20 złotych. 0,2 proc. prowizji jest najmniejszym zmartwieniem przedsiębiorcy.
Po drugie – poważnym błędem jest założenie, że płatności gotówkowe są bezpłatne. Jedynie takimi się wydają. W teorii niby nikt nie płaci od nich prowizji. Czyżby? Przedsiębiorca musi gotówkę gdzieś trzymać, musi ją chronić, przewozić, wpłacać do banku i z niego wypłacać. Jest też narażona na kradzież lub zniszczenie. To dobro nietrwałe. A na dodatek kosztowne.
Jak to możliwe? Koszt emisji i obsługi gotówki bierze na siebie państwo. Kto więc za nią płaci? Cóż, my wszyscy. Obywatele. Ile to kosztuje? W Polsce koszt obsługi gotówki szacowany jest nawet na 2-3 proc. PKB.
Ile to jest w gotówce? Co jakiś czas NBP lub resort finansów podaje te dane w wartościach bezwzględnych. Kwoty są różne, raz jest to kilkanaście, raz ponad 20 miliardów złotych. I te koszty ponosimy my wszyscy. Mówienie, że obrót gotówkowy nic nas nie kosztuje, jest więc bzdurą. My po prostu nie widzimy pieniędzy, które na to idą.
Bez gotówki, bez przekrętów
Obrót bezgotówkowy ma jeszcze kilka zalet. Po pierwsze minimalizuje szarą strefę. Każda złotówka, która przechodzi przez system, jest rejestrowana i opodatkowana. Kiedy płacimy gotówką, takiej pewności nie ma. Oczywiście duże sklepy nie będą oszukiwały państwa na pojedynczych paragonach, ale sektor gastronomiczny, usługowy i handel np. na bazarach ciągle bywa mało opodatkowany.
Warto też zauważyć, że gotówki i tak w obiegu jest stosunkowo niewiele. Bankowe skarbce nie są wbrew obiegowym opiniom wypełnione gotówką. Zaledwie 14 proc. wszystkich pieniędzy w Polsce to gotówka. Większość to po prostu cyfrowe zapisy w bankach. Nawet obligacje państwowe od dawna nie mają już formy papierowej. Nie można ich dotknąć, dać komuś fizycznie.
Cyfrowy pieniądz nie jest gorszy od fizycznego. Jest po prostu inny – tani w obrocie, wygodny w użyciu. A że nie mamy go fizycznie w ręku? Cóż, kiedyś umówiliśmy się, że kawałek papieru z wizerunkiem postaci historycznej i z podpisem prezesa NBP jest coś wart. Teraz umawiamy się, że ciąg zer i jedynek ma jakąś wartość. Czy to naprawdę wielka różnica?
Na razie zresztą nikt nie mówi o wyeliminowaniu gotówki. Każdy, kto chce jej używać, może to robić bez problemów. Rozumiem część argumentów ludzi, którzy chcą mieć gotówkę i je akceptuję. Dyskusja na temat gotówki i płatności bezgotówkowych jest potrzebna, ale warto się w niej posługiwać prawdą, a nie bzdurami.
Czytaj także: https://innpoland.pl/185017,oszusci-w-internecie-jak-sie-chronic