Afera ze zwolnieniem z Giftpolu. W ludziach coś pękło i dzielą się swoimi historiami z pracy

Sebastian Luc-Lepianka
16 marca 2024, 07:11 • 1 minuta czytania
Sprawa zwolnienia w firmie Giftpol rozpaliła Internet. Na firmę wylała się fala pomyj za zdalne zwolnienie nowej pracowniczki z działu graficznego. Wydarzenie sprawiło, że oprócz memów i docinków ludzie otworzyli się też na dyskusję o złych pracodawcach. I takie historie zebraliśmy.
Ludzie dzielą się swoimi historiami po aferze Giftpol. Fot. dział kreatywny naTemat.
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

O tej historii rozmawiają dziś wszyscy. Kobietę zwolniono przez Skype po dwóch dniach pracy, ponieważ przyznała, że dopiero oswaja się z narzędziami (program Corel). Zdjęcia z rozmowy udostępniła w sieci, bez podawania nazwy firmy, ale internauci szybko zidentyfikowali agencję reklamową Giftpol. Jej prezes zagroził byłej już pracownicy pozwem i opublikował wylewne oświadczenie, które dolało tylko oliwy do ognia.


Akcja sprawiła także, że ludzie zaczęli się dzielić swoimi historiami z pracy. I można przerazić się, ile takich Giftpoli spotkali w swoim życiu.

Dobry pracownik = złodziej?

Jeden z moich rozmówców pracował jako kierowca na zlecenie. Jemu również groziła utrata pracy po kilku dniach od jej przyjęcia, a wszystko przez to, że postanowił być porządny.

– Po kilku dniach zawołał mnie szef i zaczął opieprzać, że wydaję o wiele więcej na paliwo niż inni kierowcy. Wszyscy mieliśmy tę samą trasę. Aż się zapienił, ślina mu z ust leciała – wspomina mi Bartek.

Opowiedział mi, jak wyglądał jego dzień pracy: odbierał samochód z pustym bakiem, tankował, jechał w trasę, a po skończonym dniu znowu tankował do pełna. Jego zmiennik korzystał z tego samego auta, ale oddawał je z pustym bakiem, sam już nie tankował.

– Nic dziwnego, że wydawałem na paliwo więcej od zmiennika. Widziałem, jak szefowi szare komórki pracują. Zrozumiał, ale nie przeprosił – żali się Bartek. – Podejrzewał mnie o kradzież – dodaje po chwili ponurego milczenia.

On stał się zdrajcą w pracy

W naszym kraju o złych szefach mówi się czasem "Janusze biznesu", a memy z "Areczkiem" są nadal szalenie popularne, co udowadnia ponownie sytuacja ze zwolnieniem przez Skype. Nie jest to jednak zjawisko wśród wyłącznie Polskich przedsiębiorców, bo ta historia pochodzi od naszego rodaka pracującego w Wielkiej Brytanii.

Julian wyjechał pracować za granicą jeszcze przed Brexitem. Zatrudniono go do tworzenia grafiki w programie Cadie dla firmy produkującej oświetlenie.

Pracował trzy lata. Upominał się o kursy doszkalające, które co roku mu obiecywano, ale żadnego nie otrzymał. Postanowił w końcu zrezygnować i zmienił stanowisko w tej samej firmie.

– Bo przez 2 lata ostatecznie robiłem sam na stanowisku i nikt inny nie potrafił tego, co ja. Okres wypowiedzenia wydłużył się z 30 dni do pół roku, bo nagle przełożona powiedziała mi, że "muszą kogoś wytrenować" – mówi Julian.

Wypowiedzenie umowy złożył w maju ubiegłego roku. Dyrektor firmy, mijając go w korytarzu, nazywa Juliana "zdrajcą". Ta sama osoba odmawiała mu kursów doszkalających przez te trzy lata. Nie dowiedział się, jaki trening otrzymał jego następca. Dowiedział się za to czegoś o sobie.

– Uważaj, tutaj cytat tego, co usłyszałem: "Ten nowy będzie dobrym zamiennikiem za Juliana, bo jest mniej ambitny i ma jakieś spektrum autyzmu" – mówi mi mój rozmówca.

Co Julian ceni sobie na nowym stanowisku? Szefa, który chroni swoich ludzi i rozmawia z nimi o projektach, szczerze informując, co należy poprawić.

Bo pracownik był za dobry

Zbyt "ambitna" okazała się również Agata, która za to straciła pracę.

"Hejka. Mnie zwolnili z januszexu, w którym pracowałam na słuchawce i sprzedawałam szkolenia. Kiedy? 22 grudnia! Za co? Za najlepsze wyniki w firmie" – napisała do mnie, pisownia oryginalna. 

Okazało się, że jej wyniki sprawiły, że osoby na wyższych stanowiskach poczuły się zagrożone. 

Czytaj także: https://innpoland.pl/205190,przerwy-w-pracy-ile-odpoczynku-ci-sie-nalezy

– W trzy miesiące miałam najwyższe premie, szkolenia, na które zapisywało się mega dużo osób, a powiedzieli mi, że niezainteresowanych "odprawiam z kwitkiem". Razem ze mną zwolnili inną dziewczynę, która miała drugi wynik po mnie. Poszłyśmy się upić na smutno, bo kto na Boga wypierdala ludzi w prezencie na gwiazdkę – wspomina Agata.

Dowiedziała się, że była to stała praktyka w tej firmie. Zdarzało się, że pracownicy, którym za dobrze szło, dostawali szkolenia niemożliwe do wykonania, aby był argument za ich zwolnieniem.

Upokarzające zwolnienie z pracy

Mężczyzna, z którym także rozmawiałem, pracował w mediach. Nazwijmy go Mariusz. Jak sam przyznał, nie został zwolniony tak drastycznie, jak graficzka z Giftpola, ale całe doświadczenie było okropne. Został podstawiony pod ścianą z bardzo krótkim czasem do namysłu.

– Dzień jak co dzień. Normalny luźny piątek. Dostałem zaproszenie na spotkanie na koniec dnia z moją szefową i szefową HRu. Niczego się nie spodziewałem - to było kilka miesięcy po podwyżce i awansie. Na spotkaniu dostałem krótką informację o tym, że mnie zwalniają, papier do ręki i... pięć minut na decyzję – relacjonuje mi Mariusz. Mógł nie podpisywać zwolnienia.

Zastrzegli mu jednak, że inaczej zostanie wyrzucony z pracy później, ale na gorszych warunkach.

Podpisał. Zaoferowano mu zwolnienie za porozumieniem stron, dwa miesiące odprawy i umowę do końca miesiąca bez obowiązku świadczenia pracy. 

– Zdążyłem tylko przerażony zadzwonić do żony i minutę z nią pogadać. Podpisałem i puff, nie ma pracownika – mówi mi rozgoryczony. 

Wszystko wydarzyło się w szybkim tempie, a do tego jeszcze musiał zaliczyć obiegówkę. Czyli śmigać od działu do działu, składając podpisy, że z niczym nie zalega, że zdaje komputer, przy którym pracował i tak dalej. A na końcu identyfikator. Ten sam, który potrzebny jest do wejścia… i wyjścia z budynku przez bramki.

O tym nikt nie pomyślał, rozpisując procedurę. Więc na koniec musiałem przeskoczyć przez bramki, żeby się w ogóle wydostać z firmy – wspomina z pewnym rozbawieniem.

Bo szef "nie tak to sobie wyobrażał"

Pod ścianą znalazł się również Mirek. Nagłe zwolnienie może wytrącić każdego z równowagi, szczególnie jeśli nie zdążymy się przygotować do poszukiwania nowej pracy i okresu przejściowego.

– W jednej z firm miałem umowę czasową. Na 2 miesiące przed jej zakończeniem i przejściem na umowę bezterminową dowiedziałem się od szefa, że to tylko formalność, że umowa jest już przygotowywana. Pracowałem więc spokojnie. Na kilka dni przed końcem starej i początkiem nowej pracy zagadał do mnie podczas przerwy, że w sumie to on nie tak sobie wyobrażał naszą współpracę i nowej bezterminowej umowy ze mną nie podpiszę. Ręce mi opadły – żali mi się rozmówca.

– Jestem profesjonalistą i pracowałbym do końca z takim samym zaangażowaniem. Ale nie, on nie mógł powiedzieć tego odpowiednio wcześniej, żebym mógł poszukać nowej pracy, musiał to zrobić w takim momencie, że zrobiło mi się ciepło – dodał gorzko.

Obrzydliwe zachowanie szefa dusigrosza

Poniżej pasa postanowił zagrać również szef Agnieszki. Podobnie jak bohatera afery z Giftpolem, pracowała dla dużej agencji reklamowej, jak sama to ujęła, w dobrej kondycji finansowej. A jednak jej szef walczył o każdą złotówkę. Kiedy trafiła się jej okazja walczyć o podwyżkę, zagrał... szantażem.

– Po latach zorientowałam się już, że to gra, w której wszystkie chwyty są dozwolone. Kiedy dostałam inną ofertę pracy, wiedziałam, że czeka mnie ciężka rozmowa, jednak postanowiłam nie odpuszczać. Kiedy szef zorientował się, że nie zostanę w firmie za obietnicę rozwoju (rozwijałam się i tak bez tej obietnicy), posmutniał i powiedział: "Dobrze, dostaniesz tyle, ile chcesz. Niestety, żeby dać ci taką podwyżkę, będą musiał zwolnić panią Bożenkę" – wspomina ze zgrozą Agnieszka. Pani Bożenka, jak mi opisała, była starszą kobietą w niełatwej sytuacji. To było czyste zagranie na emocjach pracownika.

– On postanowił zrzucić na mnie winę za jej zwolnienie. Trzeźwo pomyślałam jednak wtedy, że to tylko jedna z jego obrzydliwych gierek i stwierdziłam, że to nie jest mój problem, skąd weźmie kasę. Dyskusja się skończyła, ja dostałam podwyżkę, a pani Bożenka oczywiście została w pracy – opowiada mi rozmówczyni.

– Do dziś jest mi niedobrze, gdy przypominam sobie, w jaki sposób próbował obrzydzić mi pieniądze, które mi się należały – dodaje Agnieszka.

"Im więcej obowiązków, tym lepsze zarządzanie czasem"

Ten cytat przekazała mi Grażyna, jej historia pochodzi z dużej zagranicznej korporacji. Pracowała w usługach IT i był czas, że wszyscy w pracy mieli roboty po kurek. A właściwie, prawie wszyscy.

– Jedna laska nawet się pożaliła na to dyrektorce w trakcie rozmów i usłyszała, że im więcej obowiązków, tym lepsze zarządzanie czasem. I można by to uznać za okres przejściowy i intensywny dla zespołu, tylko okazało się, że ta dyrektorka ma widoczny kalendarz. A były tam takie perełki, jak manicure w środku dnia – wspomina gorzko Grażyna.

Nie był to koniec grzechów na samym szczycie korporacji. Gdy rozmawiałem z Grażyną, pojawiła się jej koleżanka, którą zapytała, czy ma jakieś negatywne doświadczenia ze starej pracy.

Wszystkie – odpowiedziała Helena.

Pracowała jako przełożona zespołu i próbowała walczyć o nowych pracowników, ale był to syzyfowy wysiłek. Nowym pracownikom odmawiano szkoleń i podwyżek, a do tego narzucano im za dużo zadań naraz. A jeśli nie kończyli projektu, dostawali burę. Zmieniano im też arbitralnie oceny roczne, bez konsultacji z nią, jako przełożoną zespołu. Pomijano ją także, kiedy firma kontaktowała się z jej zespołem.

– Wysyłali niby anonimowe ankiety, ale każdy manager mający powyżej 10 osób widział odpowiedzi od swoich pracowników. Dochodzili potem kto, co napisał i jeszcze atakowali te osoby – skarży się.

Żali się również, że otrzymywała maila "od góry", aby notować, kiedy co do minuty pracownik zaczyna i kończy pracę. Nie było litości dla minuty spóźnienia. A wyjście o czasie też nie było dobrym pomysłem.

Pracownik wyszedł o czasie? Jak on mógł, bo przecież powinien sam z siebie zaoferować nadgodziny – opowiada Helena.

Niech piją kranówkę

Złe traktowanie pracowników i rozliczanie zdarza się także w spółkach państwowych. Zdradziła mi to Krystyna, do której obowiązków należało przyjmowanie gości. Był jednak moment, gdy firma postanowiła wycofać baniaki z wodą. I kawę. Herbatę

– Więc jak przychodził gość i mu zaschło w gardle, to albo miałeś swoją, albo oferowałeś kranówkę – powiedziała mi wprost.

Do tego pracownicy tracili zarobki, jeśli nie wypełniali druczków o wypłatę w odpowiednim czasie. To były nieraz setki złotych.

– Jak koleś kiedyś poszedł poprosić, żeby za potrącone mu z wypłaty pieniądze kupić wodę dla gości, to usłyszał, że "ma wypierdalać". To nie jest żart – zapewniła mnie Krystyna.

Głośne zwolnienie z Aptiv

Przy dzieleniu się takimi opowieściami nie można zapomnieć o głośnej historii z naszego kraju, jeszcze z lutego br.

Czy można w 20 minut wyrzucić z pracy ponad 200 osób? Można, udowodniła to firma Aptiv, która (jak wynika z relacji pracowników) w czasie przerwy na lunch pozbyła się sporej grupy swoich ludzi. Zrobiła to w stylu znanym z amerykańskich filmów. Zwolnieni mieli godzinę na spakowanie się i opuszczenie biura.

O tej sprawie pisaliśmy więcej na INNPoland:

Czytaj także: https://innpoland.pl/204629,firma-wyrzucila-200-osob-w-20-minut-ma-na-glowie-inspekcje-pracy