Już za dwa lata ma ruszyć Jednolity System Antyplagiatowy – stosowny podpis złożył niedawno prezydent Andrzej Duda. System po raz pierwszy połączy bazy prac wszystkich uczelni wyższych – i najprawdopodobniej okaże się biczem na plagiatorów. Nie tylko tych, którzy dopiero przymierzają się do napisania swojej pracy magisterskiej, doktorskiej czy habilitacji. Również takich, którzy tytuły zdobywali w ostatnich latach. Biorąc pod uwagę skalę plagiatu w Polsce – posypią się głowy. Pardon, tytuły.
Jednolity System Antyplagiatowy ruszyć pełną parą już w roku akademickim 2018/2019 – wynika z podpisanej przez prezydenta nowelizacji ustawy o szkolnictwie wyższym. Będzie działać w oparciu o współpracę z ogólnopolskim repozytorium pisemnych prac dyplomowych. Uczelnie będą korzystać z niego bezpłatnie, a obowiązek sprawdzania prac w dotychczasowych systemach – zwykle wewnątrzuczelnianych – zastąpi obligatoryjne podłączenie do JSA. Mało tego, do końca 2018 roku szkoły wyższe będą musiały przekazać do repozytorium wszystkie pisemne prace dyplomowe obronione po 2009 roku. Innymi słowy, pod lupę mogą trafić wszystkie prace złożone w ciągu dekady.
– System odciąża zarówno publiczne, jak i niepubliczne uczelnie – zapowiadał wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego Piotr Dardziński w trakcie prac nad nowelizacją. Z perspektywy finansowej system ma też inny atut: ma kosztować 14 mln złotych, czyli w przybliżeniu tyle, ile dziś wynosi roczny koszt obsługi istniejących programów antyplagiatowych. W kolejnych latach utrzymanie Systemu ma się zamknąć w kwocie 2 milionów złotych rocznie. – Po roku zwróci nam się cały ten system, a w kolejnych latach tylko zyskamy – dowodził Dardziński.
Ale to dopiero początek. Ubocznym efektem powstania systemu będzie połączenie zasobów prac naukowych wszystkich uczelni, co pozwoli wytropić plagiaty w pracach z rozmaitych lat i uczelni. – To oczywiste, że Jednolity System Antyplagiatowy jest pozytywną inicjatywą i powinien zostać zrobiony: plagiat w Polsce jest dosyć powszechny – mówi nam prof. Tomasz Borecki, były rektor Szkoły Główna Gospodarstwa Wiejskiego, obecnie wiceprzewodniczący Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów.
15 złotych za stronę
– Powiedzmy to jasno: to problem, w szczególności w naukach humanistycznych. W naukach ścisłych czy stosowanych mniejszy. Tak czy inaczej, o skali zjawiska nie wiemy wiele. Nie wszystko jest dobrze sprawdzane – podkreśla prof. Borecki.
Jego zdaniem, plagiatowanie zaczyna się na długo przed obroną pracy magisterskiej czy doktorskiej. – Jak prowadzę egzamin pisemny, miewam sytuacje, w których studenci – nawet wiedząc, że ja tego nie toleruję – mają od cholery ściągawek – opowiada. – Panuje przyzwolenie na czerpanie wiedzy nie ze swojej głowy, ale z tego, co zrobili inni – dodaje.
Im dalej w las, tym więcej drzew. Wiarygodnych statystyk co do skali plagiatowania w Polsce nie ma. Badania sprzed ponad dekady – dosyć powierzchowne, na niewielkich próbkach – potwierdziły, że mniej więcej w co dziesiątej pracy pojawiają się budzące wątpliwości zapożyczenia. Pięć lat temu, podczas konferencji „Nierzetelność naukowa w Polsce” padła jeszcze bardziej przerażająca liczba: aż 40 proc. prac magisterskich nad Wisłą może być skutkiem plagiatu. Nieprawdopodobne? Czemu nie, skoro rynek „kupionych” prac magisterskich wycenia stronę takiego „produktu” przeciętnie na 15 złotych. Przyjmując przeciętnie sto stron pracy to 1500 złotych. Czyli osoba chcąca się utrzymywać z pisania prac magisterskich blisko średniej krajowej, musiałaby pisać co najmniej dwie takie prace w miesiącu.
Inna sprawa, że wystarczało zmienić szyk zdania, formę gramatyczną, czy dokonać pobieżnej redakcji, by dotychczasowe programy antyplagiatowe uznały tekst za oryginalny. Zgodnie z nadziejami akademików nowy System ma to zmienić. Jak wyliczał zespół pod kierownictwem prof. Tadeusza Grabińskiego z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, wystarczała godzina takich zabiegów, by współczynnik podobieństwa tekstu spadł o 3-5 proc.
Wszystko dla kariery
– Najbardziej uderzające są dla mnie sytuacje, kiedy na jaw wychodzi sprawa plagiatu w doktoracie, po czym okazuje się, że autor splagiatował kogoś, kto wcześniej zrobił plagiat z jeszcze innego autora – mówi nam prof. Borecki. – W takich niszowych układach rodzą się takie ciągi. Do tego dochodzi taka mentalność, że skoro komuś udało się zakombinować, pójść na skróty, to znaczy, ze jest zaradny – dodaje.
Według niego JSA ma szansę dostarczyć odpowiedzi na pytania, z jak bardzo rozpowszechnionym zjawiskiem mamy do czynienia i w jakich dyscyplinach patologie są najpowszechniejsze. – W humanistyce to znacznie większy problem – podkreśla. – W moim leśnictwie trudniej dokonać plagiatu.
Kolejny problem, który ma szansę zostać rozwiązany dzięki JSA, to wzajemne animozje w środowiskach akademickich, których częstym przejawem są właśnie oskarżenia o plagiat. Zdarzają się konflikty nie tylko między rywalizującymi naukowcami o podobnych zainteresowaniach, zderzają się ambicje objęcia stanowiska, bywają też sytuacje, w których promotor oskarża robiącego habilitację doktoranta. - Takie sytuacje wymagają bardzo ostrożnego działania, bo mamy do czynienia z czymś, co jest – specyficznym może, ale jednak – złodziejstwem – konkluduje prof. Borecki.
Ostateczną konsekwencją plagiatu może być odebranie tytułu naukowego. Takie przypadki nie są pierwszyzną, choć należą – póki co – do rzadkości. W gronie osób, którym odebrano stopień doktora za plagiat wymienia się m.in. literaturoznawcę Jerzego Illga czy posła SLD Jerzego Jankowskiego. Trzy lata temu KUL odebrał stopień naukowy doktora habilitowanego ks. Stanisławowi Tymoszowi. Pod koniec ubiegłego roku afera wybuchła na Politechnice Krakowskiej, gdzie jeden z profesorów fizyki został oskarżony o plagiat i może być pierwszym nad Wisłą profesorem, który zostanie „zdegradowany”.
Magistrów nikt zbyt skrzętnie do tej pory nie sprawdzał: zbyt wiele pracy, poza tym prace magisterskie czytają zazwyczaj jedynie ich promotorzy i recenzenci. Jednak ta bezkarność może teraz odejść do lamusa. - Każdy stopień naukowy można stracić. Procedurę można wznowić, bo też stopnie zatwierdzają rady wydziału i gdy jest wystarczająca podstawa dowodowa, to i doktorat, i habilitację, i profesurę można stracić – przyznaje prof. Tomasz Borecki. – Zgodnie z prawem jest też możliwość wznowienia procedury w przypadku prac magisterskich. Zwłaszcza, jeżeli okazałoby się, że skala zjawiska plagiatu w przypadku prac magisterskich jest porażająca – dodaje. Przyszła kryska na matyska?