Nasz rodzimy przewoźnik stworzył na torach własne uniwersum, w którym panują umowne reguły, a w zasadzie – prawo dżungli. System rezerwacji biletów działa wadliwie, „rezerwacja” nie oznacza nic ponad prawo wejścia do pociągu, wskazanych na biletach wagonów może nie być w składzie, a w przedziałach dla opiekunów z dziećmi mogą rozsiadać się przypadkowi ludzie. Konduktorzy zaś, zamiast zrobić porządek, mogą odmawiać pasażerom prawa do miejsca.
Katarzyna Bierzanowska, na co dzień prowadząca stronę www.nie-pelnoprawna.pl oraz profil o takiej nazwie na Facebooku, w kwietniu wybrała się z Lublina do Warszawy. – Przestrzegałam wszystkich procedur, jakich PKP wymaga w związku z podróżą osoby z niepełnosprawnością. Poprosiłam o wagon bezprzedziałowy, o którym jednak wiedziałam, że nie będę w stanie do niego samodzielnie wsiąść. Poprosiłam zatem o pomoc dwóch osób, które wniosłyby mnie wraz z wózkiem, by wraz z psem asystującym zająć bezpiecznie miejsce – wspomina swoją podróż w rozmowie z INN:Poland pani Katarzyna.
O tym, że wagonu nie będzie, dowiedziała się na kilka minut przed wjazdem pociągu na peron. – Na moje pytania o wagon bezprzedziałowy wszyscy wzruszali ramionami i mówili, że żadnego zgłoszenia nie było – mówi. Wózek o mały włos nie zmieściłby się do wagonu, ale w końcu udało się panią Katarzynę wnieść do pociągu. Choć to za dużo powiedziane. – Moja podróż odbywała się między toaletą a połączeniem wagonów. Byłam non-stop omijana przez pasażerów, część chciała skorzystać z toalety, a ja nie miałam nawet odrobiny miejsca, żeby manewrować – mówi. Do tego jeszcze zimno i próby zapanowania nad psem.
Jedyna reakcja ze strony obsługi: nie możemy pani zabrać, ale może pani poczekać na następny skład. Na późniejszą skargę PKP odpowiedziały standardowymi, lakonicznymi przeprosinami, zwrotem kosztów biletu (po uwzględnieniu ustawowej zniżki dla osób z niepełnosprawnością na tej trasie wyszło 8 czy 9 złotych). I dwoma voucherami na dowolny przejazd PKP – co akurat jest tym doświadczeniem, którego pani Katarzyna nie chciałaby powtarzać.
Wagony na ŚDM poszły
Odosobniony przypadek? Raczej wierzchołek góry lodowej. PKP Intercity ma dobrą passę: po kiepskich 2013 i 2014 roku, kiedy to liczba pasażerów spadała o kilka mln osób – spółka odnotowuje kolejne wzrosty. W I kwartale br. odnotowała kolejny 30-procentowy wzrost liczby przewozów: z pociągów Intercity skorzystało 8,2 mln ludzi – i jeżeli ten wzrost utrzymałby się do końca roku, liczba przewozów sięgnęłaby 40 mln osób.
Tyle że jakość świadczonej usługi najwyraźniej nie uległa poprawie. Po pierwszym półroczu 2015 r. udział PKP Intercity w rynku przewozów pasażerskich sięgał ledwie 10 proc., za to liczba skarg w stosunku do wszystkich przewoźników, a zatem np. Przewozów Regionalnych czy Kolei Mazowieckich, wynosiła 40 proc.
Co gorsza, mowa o tych samych słabych punktach systemu, co rok – i dwa, i trzy – wcześniej. Przygoda z PKP zaczyna się już w momencie rezerwowania biletu. – Kupno trzech biletów i rezerwacja miejsc siedzących obok siebie w jednej transakcji przewyższa możliwości intelektualne PKP Informatyka – pisze użytkownik jednego z portali społecznościowych. Mało tego, z relacji innych wynika, że system może pomieszać dane kupujących i sprzedać dwa razy tę samą miejscówkę. A wtedy... Cóż, według relacji umieszczonej na stronach Wirtualnej Polski, kierownik pociągu może nałożyć opłatę dodatkową – 650 złotych.
Wszystko to pod warunkiem, że w składzie pociągu znajdzie się wagon, którego numer mamy na bilecie. Ostatnie lato było pod tym względem szczególnym wezwaniem. – Naszego wagonu w ogóle nie ma. (…) A wszystko podobno przez ŚDM, bo wagony tam poszły – to najbardziej lakoniczna relacja z tych, które można znaleźć na Facebooku.
Codzienność to tłum ludzi, którzy w desperacji szukają miejsca, żeby usiąść. „Jadę właśnie składem Zakopane-Warszawa. W Krakowie wpadła chmara ludzi i stoją na korytarzu... To jak z tą rezerwacją obowiązkową? Czy złomiarze podprowadzili nam kilka wagonów po drodze?” – relacjonują podróżni. – „Dlaczego na nocne pociągi nad morze z rezerwacją miejsc jest sprzedawane więcej biletów niż miejsc i ludzie leżą na korytarzach? (…) Dlaczego w pierwszy dzień sprzedaży biletów na wagony sypialne nie można dostać biletów? Dlaczego mimo tak ogromnego zapotrzebowania, jest tak mało miejsc sypialnych?” – ucina.
– Niestety, alarmujące sygnały pasażerów każą podchodzić krytycznie do oferty realizowanej przez PKP Intercity w tym sezonie – komentował kilka tygodni temu Michał Szymajda z magazynu „Rynek Kolejowy”. Trwa swobodna żonglerka wagonami z poszczególnych składów, niektóre składy jeżdżą „skrócone” o jakiś wagon. – Na złe warunki skarżą się zwłaszcza pasażerowie pociągów nocnych, w których ewidentnie brakuje wagonów sypialnych i z miejscami do leżenia. Co więcej, do końca sezonu letniego sytuacja w tym względzie raczej się nie poprawi – ucinał Szymajda.
Overbooking, słyszał pan?
– Takie sytuacje wynikają najprawdopodobniej z tego, że polskie koleje przewożą co roku kilkanaście milionów podróżnych. Więcej niż jakikolwiek inny środek transportu w Polsce – odpowiada na nasze pytania Maciej Bębenek, rzecznik prasowy Urzędu Transportu Kolejowego.
Odpowiedź dobra, jak każda. To raczej pasażerowie są sobie winni: błędnie zakładają, że rezerwacja oznacza, że dla każdego, kto kupi bilet, znajdzie się miejsce. Tymczasem system oznaczania dostępności miejsc – wieloletni standard na Zachodzie i nie tylko – jest w Polsce w fazie testów. Dotyczy to w szczególności osób, które kupiły bilet u konduktora czy jeżdżą z biletem okresowym. O ironio, przynajmniej w niektórych pociągach funkcjonuje system – nazwijmy to – „oddolny”: po składzie krąży konduktor, notujący w zeszycie lub na karteczkach, na jakich odcinkach trasy dane miejsce będzie zajęte.
A dlaczego nie jest, jak w samolocie czy kinie, gdzie pasażer kupuje bilet, a gdy kończą się miejsca siedzące, kończą się bilety? – Słyszał pan o overbooking? – pyta retorycznie rzecznik UTK. Cóż, overbooking to praktyka stosowana przez hotele w szczycie sezonu. Sprzedaje się więcej rezerwacji z założeniem, że wśród gości hotelowych trafią się i tacy, którzy anulują swój pobyt – więc ogranicza się straty. W przypadku PKP można śmiało zakładać, że na najpopularniejszych trasach overbooking jest prowadzony „do oporu”, póki są chętni.
Najwyżej postoją. Tyle, że overbooking nie tłumaczy pomyłek czy awarii całego systemu rezerwacji, który systematycznie zalicza wpadki. Za awarię sprzedaży biletów jednorazowych w lipcu ubiegłego roku zapłacił stanowiskiem prezes spółki PKP Informatyka. Anonimowi pracownicy PKP przyznają jednak na stronach branżowych portali, że skargi na ten system napływają praktycznie bezustannie.
Na tę krytykę PKP Intercity może wyciągnąć jednak przeprowadzone w ubiegłym roku badania, z których wynika, że niemal dwie trzecie przewiezionych pasażerów chwali sobie usługi przewoźnika.
Obsługa nie weźmie odpowiedzialności
Weźmy statystyki. W pierwszym półroczu 2015 roku na PKP Intercity poskarżyło się 719 osób, czyli więcej niż siedem dziennie. Przy przewiezionych milionach to niewiele, ale też nielicznym chce się inicjować jakiekolwiek procedury. Jak to działa tłumaczy nam Katarzyna Bierzanowska. – Nie mamy alternatyw: autobusy są niedostępne dla osób z wózkiem. Większość z nas nie może samodzielnie kierować własnym pojazdem. Samoloty nie mają takiej siatki połączeń, a ich koszt jest znacznie wyższy. Zostaje PKP – podsumowuje.
Po nieprzyjemnościach, jakie spotkały ją w kwietniu, zaczęły do niej pisać inne osoby z niepełnosprawnościami. Z ich relacji wyłaniały się obrazki, jak z Dantego. – Najgorsze sytuacje to takie, kiedy osoby niepełnosprawne musiały wczołgiwać się do pociągu po schodach, bo wózki nie mieściły się w przejściach. Wnoszono je, wczołgiwały się, w pociągu nie miały możliwości udać się do toalety i załatwić swoich potrzeb fizjologicznych – relacjonuje twórczyni nie-pelnoprawni.pl. Od kwietnia Bierzanowska usłyszała co najmniej kilkanaście takich historii.
Stąd podróż PKP to dla osoby niepełnosprawnej droga przez mękę. – Niektórzy się boją i rezygnują z wyjazdów. Inni przygotowują się całymi dniami. Wiedzą, że muszą być wcześniej na dworcu, muszą być na wszystko przygotowane, wcześniej ograniczyć jedzenie i picie, żeby nie musieć korzystać z toalety. Rzeczy, o których pełnosprawni nawet nie myślą – twierdzi pani Katarzyna. I niekończące się dyskusje, jak w przypadku koleżanki, którą znajomi wnieśli do pociągu. Tyle że w docelowej miejscowości nikt nie chciał jej z pociągu... wynieść. – Bo obsługa nie weźmie odpowiedzialności – kwituje pani Katarzyna. – Dyskusja trwała dobre półtorej godziny, zanim udało jej się opuścić pociąg.
Może usiądzie mi pani na kolanach?
Marna pociecha, ale o swoich przygodach z obsługą długo mogliby opowiadać wszyscy pasażerowie PKP. – W moim przypadku system rezerwacji zadziałał – opisuje INN:Poland pani Karolina Błażejczak. – Miałam bilet na określone miejsce, jednak zajmował je konduktor, jak i trzy kolejne wokół. Panią, która chciała tam wcześniej usiąść, wygonił. Ja się postawiłam, bo miałam bilet. Nie ustępował i zaczął mi grozić: „proszę nie dyskutować, bo się może zrobić nieprzyjemnie”. Powiedziałam, że mam bilet i jeśli chce, żebym się przesiadła, ma mi wskazać miejsce, a równie dobrze on się może przesiąść. Powtórzył dokładnie to samo, z pogardliwym uśmieszkiem – podkreśla pani Karolina.
Jak opowiada nasza rozmówczyni, nikt w pociągu nie zareagował, a ona znalazła w końcu miejsce w innym wagonie. Wkrótce później pociąg był już pełny. – Rozumiem, że konduktor musi mieć miejsce w pociągu, ale niech ma je wyznaczone, a system nie sprzedaje go pasażerom – dodaje pani Karolina. – Nigdy nie spotkałam się z tak agresywną postawą konduktora – kwituje. I seksistowską, bo kolejarz zaproponował też feralnej pasażerce, żeby usiadła mu na kolanach. Taki żarcik.
Podjazdową wojnę o miejsca toczą też pasażerowie. „Kilkakrotnie jeździłam pendolino z Gdańska do Krakowa z niespełna rocznym dzieckiem” – relacjonuje na łamach jednego z portali informacyjnych czytelniczka. „Z wyprzedzeniem rezerwowałam tzw. przedział rodzinny, których jest w całym pociągu tylko cztery. Ostatnim razem już mi nie sprzedano biletu na ten przedział, ponieważ – jak mi powiedziano – nie ma miejsc. Jakże byłam zdziwiona, gdy zobaczyłam w tych przedziałach panów „biznesmenów” – z laptopami, piwkiem, wesoło rechoczących” – opisywała.
Nie zawsze biznesowi – relacjonuje inny pasażer. – „Moje dziecko ukończyło sześć lat i pani na dworcu odmówiła nam rezerwacji. I muszę jechać około 400 km bez zapewnienia, że będę dzieła, a w wyżej wymienionym przedziale siedzi chłopak bez dziecka z rezerwacją? Druga sprawa: jadę z dzieckiem na bilet rodzinny, a pani w kasie robi mi rezerwację na dwa miejsca w dwóch różnych wagonach? Mistrzostwo świata”.
– Prowadzimy działania w takich sprawach, traktując je oddzielnie. Choć systemowo staramy się też poruszać je na bieżąco z przewoźnikami. W tym roku kilkakrotnie interweniowaliśmy m.in. w sprawach dotyczących niepełnosprawnych – relacjonuje w rozmowie z INN:Poland Maciej Bębenek z Urzędu Transportu Kolejowego. W ramach Urzędu działa też dział praw pasażerów, m.in. obsługujący skargi pasażerów. Ale – jak podkreśla – część problemów pasażerów to raczej domena UOKiK niż UTK. – Nie możemy wnikać w całokształt kontaktów obywatel-kolej – ucina.
I tak pozostanie, dopóki fetyszem naszych przewoźników będą eleganckie, nowoczesne składy, a nie user experience – „doświadczenie użytkownika”. Do tego czasu Koleje są naszym murowanym kandydatem do literackiego Nobla – za prozę życia, umajoną dantejskimi scenami na korytarzach. Dodatkowo dorzucimy Nobla w dziedzinie ekonomii – za praktyczne zastosowanie metody overbooking w przewozach pasażerskich – oraz Pokojowego Nobla dla konduktora z opowieści pani Karoliny.