Znany dziennikarz i podróżnik się nie spieszy, przynajmniej pozornie. O uruchomionej kilka tygodni temu aplikacji GoForGuide plotkowano od miesięcy, ale Jarosław Kuźniar nie zamiaru dodawać gazu. – Chcę mieć gotowy produkt, zanim ruszymy dalej. Tak, by na kolejnych etapach nie musieć tłumaczyć potencjalnym inwestorom, co chcemy robić, tylko pokazać im: to i to robimy, a pieniądze są w tym miejscu, o, tutaj – podkreśla.
Podróżnicze pasje Jarosława Kuźniara nigdy nie były tajemnicą. Uruchomienie biura podróży GoForWorld było ich naturalną konsekwencją – rok temu dowidzieliśmy się, że znany dziennikarz chce pójść za ciosem i stworzyć specjalną aplikację, którą łączyłaby turystów z przewodnikami miejskimi. Minęło kilkanaście miesięcy i... słowo stało się ciałem.
Komisja mówi: ok
– Mniej więcej przed rokiem, przy okazji GoForWorld, trafiłem do środowiska BUSINESS LINK w Warszawie – opowiada INN:Poland Kuźniar. – Poznałem tam ludzi, którzy – słysząc o pomyśle na takie miejsce w sieci, który integrowałoby wszystkich przewodników miejskich – powiedzieli: ruszaj na casting przed naszą komisją API Seed Capital, może dostaniesz na to pieniądze – dodaje.
W ekspresowym tempie luźne refleksje na temat aplikacji trzeba było przenieść na papier. Przed spotkaniem z inwestorami pomysłodawca musiał zasięgnąć opinii ekspertów, czy takie przedsięwzięcie robić na skalę dużą czy też małą, jak się do tego zabrać. – Kiedy pojawiłem się na tym castingu, z odpowiedziami na wszelkie pytania, okazało się, że komisja mówi: ok, spróbujmy – mówi twórca GoForGuide. Za decyzją komisji poszły pieniądze: nie 250 tysięcy, jak plotkowano rok temu, lecz około 100 tysięcy. Pozwoliły one zacząć prace, które właśnie dobiegają końca.
Powstała aplikacja bardzo prosta, a jednocześnie skrajnie przejrzysta i intuicyjna. Przeglądać serwis można bezpłatnie i bez rejestracji. Rejestracja otwiera jednak drogę do korzystania z GoForGuide w bardziej wyrafinowany sposób: turysta może tu poznawać i oceniać przewodników, kontaktować się z nimi i uzgadniać detale potencjalnej wspólnej wycieczki. Taki użytkownik podaje też numer swojej karty kredytowej, którą uiści należność za wycieczkę.
Rejestracja pozwala też zarejestrować się jako przewodnik: można oszacować swój stan wiedzy w pięciu kluczowych kategoriach, podać rozszerzony opis oraz wyliczyć języki, którymi się posługujesz. No i, rzecz jasna, cenę. Prościej już nie można.
Siedzi dwóch facetów, jeden z licencją, drugi bez...
GoForGuide zresztą niemal natychmiast po tym, jak rozeszły się wieści o jego powstaniu, zyskał sobie miano „turystycznego Ubera” czy „drugiego AirBNB”. – Jeden z członków komisji, przed którą występowałem, rzucił hasło, że to może być „Uber dla przewodników”. Trochę się tego trzymaliśmy – mówi Kuźniar.
Obyło się jednak bez kontrowersji pierwowzoru. Do GoForGuide dołączyć mogą zarówno amatorzy, którzy są pasjonatami historii i miast, w których żyją, jak i zawodowcy – profesjonalni przewodnicy z licencją. Wśród dwudziestu osób, które zarejestrowały się w pilotażowej wersji serwisu – koncentrującej się na Krakowie, jako najchętniej odwiedzanym przez turystów mieście w Polsce – proporcje wynoszą niemal idealnie pół na pół. Odróżnić jednych od drugich można po cenie: amatorzy wyceniają godzinę swojego czasu na kilkadziesiąt złotych (minimum to 30 zł), ceny u profesjonalistów zaczynają się od, mniej więcej, 100 złotych.
Prawo w tym zakresie pozwala zresztą na więcej: dziś po polskich miastach oprowadzać mogą wszyscy. Początkowo twórcy GoForGuide „celowali” w amatorów, okazało się, że zawodowcy dołączają równie chętnie.
– Pomyśleliśmy sobie, że zrobimy takie miejsce, które pogodzi jedno i drugie środowisko – mówi Jarosław Kuźniar. – Na pierwszym spotkaniu w Krakowie, z ludźmi, którzy już do nas dołączyli i tymi, co do których mamy nadzieję, że dołączą, miała miejsce taka scenka: na końcu sali siedziało dwóch facetów, jeden z licencją, drugi – bez. Ten pierwszy w środowisku przewodników od lat, z ogromną chęcią do współpracy. Ten drugi tak samo, choć bez licencji, jako szef takiego stowarzyszenia, które pielęgnuje podziemia i różne bunkry w Krakowie. W którymś momencie zaczęli rozmawiać: ten pierwszy pyta, czy ja się nie boję, że brak licencji obniży jakość oferowanych usług. Na to ten drugi: ja nie mam licencji i pewnie nigdy nie będę miał, ale mam taką wiedzę historyczną, jakiej nikt z licencją w Krakowie nie ma. W fajny sposób zaczęli wymieniać argumenty i emocje, to pokazuje miejsce, że w GoForGuide jest miejsce dla wszystkich – kwituje twórca serwisu.
Miły początek
Pytanie, czy pierwszych i drugich wystarczy, by przedsięwzięcie finansowo stanęło na własne nogi. Trudno oszacować liczbę tych, którzy chcieliby świadczyć takie usługi amatorsko. To mogą być studenci, pasjonaci czy osoby, które szukają jakiegoś zarobku. O ironio, niewiele łatwiej jest doliczyć się profesjonalnych przewodników. Jak podkreśla Jarosław Kuźniar, nie istnieje żadna baza licencjonowanych profesjonalistów. A próba znalezienia ich w sieci sprowadza się do niekończącego się oglądania pojedynczych witryn – czasem lepszych, czasem gorszych, z pomysłem, lub bez – ale bez możliwości porównania.
– Nie wychodziliśmy od tego, jaki jest rynek przewodników w Polsce, lecz od tego, ilu będzie chciało do nas dołączyć – podkreśla dziennikarz. – Wybraliśmy Kraków jako to miejsce, gdzie sprawdzamy, jak to działa, uczymy się, wysłuchujemy ludzi, poprawiamy błędy, jakie mogą się pojawić w działaniu aplikacji, słuchamy przewodników, by zmieniać aplikację zgodnie z ich oczekiwaniami. Bez żadnej reklamy zgłosiło się te dwadzieścia osób, co traktuję jako miły początek – dodaje.
Jak zapowiada, gdyby udało się podwoić liczbę przewodników w Krakowie i w każdym dużym (z punktu widzenia turystycznego potencjału) mieście mieć po pięćdziesięciu chętnych, aspiracje twórców GoForGuide byłyby spełnione. W grę wchodzą choćby Warszawa, Poznań, Lublin, Białystok, Szczecin, Wrocław, Sopot. Bez aspiracji, by stworzyć usługę dla milionów – bo zainteresowanych indywidualnie świadczonymi usługami przewodnika jest na pewno znacznie mniej niż w przypadku zorganizowanych grup.
Niewielka zmiana kodu
Tu jest jednak miejsce na efekt skali. Kilku chętnych w jednym czy kilku polskich miastach to żaden biznes. Ale po kilku chętnych w dziesiątkach światowych metropolii – to już gra warta świeczki. Jarosław Kuźniar nie ucieka od tej wizji. - Jestem po pierwszej prezentacji przed inwestorami z Azji. Byliśmy jedną z trzech firm, które mogły się przez kilka minut zaprezentować – mówi. Żartowaliśmy sobie, że testujemy w Krakowie, potem przyjdzie czas na Warszawę i Rzeszów, a tu pada hasło: może zróbcie to w Singapurze i śmiech na sali. Ale chcielibyśmy wykorzystać przyszłoroczne targi turystyczne w Berlinie i pokazać się również tam – dodaje.
Bo też GoForGuide z założenia jest serwisem mogącym działać globalnie. Po krakowskich testach i wprowadzeniu zmian do działania aplikacji, przejście na etap globalny powinno być dziecinnie proste. – Niewielka zmiana kodu – śmieje się twórca GoForGuide.
Ale i do tego potrzebne będą pieniądze. – Nasi partnerzy z pierwszej transzy już pytali, czy nie potrzebujemy transzy drugiej – informuje nas Kuźniar. Ale on nie chce się spieszyć. – Najpierw chciałbym mieć gotowy produkt, zanim ruszymy dalej. Żeby na kolejnych etapach nie musieć tłumaczyć inwestorom, „co chcemy robić”, tylko im pokazywać: mamy taką prostą rzecz, pieniądze są w tym miejscu modelu, o tutaj. Może to jest 5 złotych, ale przy innej skali, po zmianach, możemy tę kwotę zwiększyć – dodaje. Jednak moment przyspieszenia wydaje się nieodległy – w ciągu miesiąca aplikacja ma być dostępna w AppStore oraz Google Play.