W Szwajcarii, jeżeli ktoś łamie przepisy, to osoby, które to widzą, dzwonią na policję. Tymczasem w Polsce pierwszy przedsiębiorca, który zaczyna grać nie fair, ciągnie za sobą całą branżę – przekonuje Jeremi Mordasewicz, współzałożyciel Business Centre Club i ekspert Konfederacji Lewiatan. Jego zdaniem, czas by przedsiębiorcy, którzy dostrzegają na rynku naruszenia prawa, zaczęli je zgłaszać do organów kontrolnych bez poczucia, że to „niehonorowe”.
Zgłoszenie, doniesienie, donos. Takie kablowanie, że ktoś paragonów nie wystawia, zwłaszcza jak „robią to wszyscy”, w Polsce ma fatalne konotacje...
I czas to zmienić. Pracowałem w różnych krajach – Szwecji, Szwajcarii, Niemczech. Jeżeli przedsiębiorcy nie zaczną pomagać władzom w wychwytywaniu nieprawidłowości w swoim otoczeniu, to na każdym kroku się będziemy borykać z naruszeniami prawa. To my jesteśmy oczami władzy, my dostrzegamy pewne zjawiska i powinniśmy władzę wesprzeć. W Szwajcarii, jak ktoś się zachowuje niewłaściwie na ulicy, to osoby, które to widzą, dzwonią na policję. Gdybyśmy postępowali tak samo, nie mielibyśmy wielu problemów. Jest takie powiedzenie: „wystarczy, że dobrzy ludzie będą milczeć, a zło zatriumfuje”...
Trzeba też uwierzyć, że władza jest po naszej stronie, mieć do niej zaufanie. Wcześniej czy później przestaniemy mówić o tym „donos”, a zaczniemy mówić „doniesienie” – jak o każdym przestępstwie.
Dużo takich doniesień się dziś w Polsce składa? Są jakieś statystyki?
Niedużo, w biznesie prawie w ogóle. Nie jestem zaskoczony: przez wiele lat prowadziłem swoją firmę budowlaną i przez cały ten czas nie spotkałem się z kimś, kto zadzwoniłby do władz z informacją, że na jakiejś budowie uwijają się ludzie zatrudnieni na czarno – choć czasem widać to gołym okiem.
Na Dolnym Śląsku i w Wielkopolsce właściciele warsztatów samochodowych zwracali mi uwagę, że bardzo trudno prowadzić uczciwy biznes w tym środowisku: jak ktoś płaci podatki i składki ubezpieczeniowe, VAT, to jego koszty są dwa razy wyższe niż koszty osoby, która za rogiem naprawia auta nie wystawiając rachunków czy zatrudniając mechaników na czarno.
Ale nie tylko o to chodzi, prawda?
Prawda. Od przedsiębiorców słyszę, że na wielką skalę zatrudnia się Ukraińców – i nie o samo zatrudnianie ich chodzi, ile o warunki, na jakich muszą pracować: ich praca jest wykonywana bez spełniania jakichkolwiek standardów – ludzie są zatrudnieni na czarno, bez płacenia za nadgodziny, bez składek. Zjawisko staje się tak rozpowszechnione, że – mimo iż wielu nad tym boleje, bo nie życzy sobie takiego poziomu we własnej firmie – zaczynają robić tak wszyscy. Kto się zawaha, przestanie być konkurencyjny. Zwłaszcza przy pracach ciężkich i niewdzięcznych, przykładowo, sprzątaniu w zakładach mięsnych. Mówimy o setkach pracowników.
A kto nie chce tak działać...
Ci, którzy oferują usługi na uczciwych zasadach, są drożsi i powoli wylatują z rynku. Trudno się dziwić, jeżeli nieuczciwi oferują usługę 30 proc. taniej. Wcześniej czy później, przedsiębiorcy przestaną się zastanawiać, czy to uczciwe czy nie. A nie jest. To jak paserstwo.
Każdy przedsiębiorca, chcąc być konkurencyjnym, stara się możliwie drogo sprzedać swoje produkty i tanio kupić surowce czy usługi. Jak prawo zacznie omijać pierwszy, po nim drugi i trzeci, to się rozleje. I moim zdaniem, jeżeli chcemy żyć w cywilizowanym kraju, nie możemy tolerować takich zachowań. A jak będziemy je tolerować, to w konkurencji wygrają nie najbardziej efektywni – najlepiej organizujący swoje firmy, motywujący swoich pracowników, tworzący długoterminowe plany inwestycyjne – lecz ci, którzy są pozbawieni skrupułów i hamulców moralnych.
Ściganiem takich mają się przecież zajmować instytucje państwa. Dlaczego mamy je wyręczać?
Ale dlaczego wyręczać? Państwowa Inspekcja Pracy czy Zakład Ubezpieczeń Społecznych będą mogły skutecznie funkcjonować, kiedy będą dostawać dobrze ukierunkowane sygnały. Bez nich, tacy inspektorzy będą biegać w miejsca, gdzie może tydzień temu byli ludzie pracujący na czarno. Dziś nie ma po nich śladu.
Przecież nierzadko to jest tajemnica poliszynela, kto „leci po bandzie”. Wiedzą pracownicy, wiedzą rywale, wiedzą inspektorzy...
I przegrywamy na własne życzenie. Polakom bardzo imponują warunki życia w krajach skandynawskich, często są wskazywane jako wzorzec miejsca, w którym chcielibyśmy żyć. Ale musielibyśmy mieć takie samo poczucie odpowiedzialności za to, co wokół nas.
Potrafimy ciskać gromy na PIP, ZUS, skarbówkę. Ale pamiętajmy też, że jeżeli członków jakiejś społeczności charakteryzuje wysoki poziom odpowiedzialności, to nie potrzeba tak ścisłej kontroli zewnętrznej. Jeżeli członkowie społeczności sami się kontrolują i nie łamią prawa, inni też muszą do tego standardu równać. Powstaje pozytywna spirala wznosząca i nie ma podstaw do rozwijania organów kontrolnych. I odwrotnie, mniejsza mobilizacja samego społeczeństwa to coraz więcej nieuczciwości i coraz więcej kontroli.
No, o taką pozytywną spiralę łatwo nie będzie.
Zdaję sobie sprawę. Weźmy choćby te lipne absencje chorobowe – choć ZUS stara się zgęścić sito, by wychwytywać tych, którzy nadużywają zwolnień L4, to ich przybywa. I wszyscy przymykają na to oko, choć płacą za to nie tylko pracodawcy, ale i koledzy osoby symulującej chorobę. W Polsce praktycznie nie zdarza się, by ktoś zgłosił nadużycie zwolnienia: ani współpracownicy, którzy co miesiąc wykładają średnio po 100 złotych na ubezpieczenia chorobowe; ani lekarze, do których chyba nie trafia, że miliardy wydane na świadczenia chorobowe oznaczają m.in. brak innych miliardów – w tym na służbę zdrowia.
Z czego to wynika?
Tolerancja dla takich zachowań? Nie wiem, jakaś historyczna spuścizna. Nie jesteśmy Skandynawami, w inny sposób rozwijało się u nas społeczeństwo. Ale jeżeli nie zaczniemy tępić takich zachowań, to Polska będzie się rozwijać tak, jak się rozwija.
No dobrze, ale nie jestem w stanie ocenić, przykładowo, czy warsztat, w którym naprawiam auto, działa etycznie czy nieetycznie.
Nikt panu nie każe oceniać. Fakturę pan dostał?
No tak.
To dobry początek. Klient nie musi oceniać przedsiębiorcy, do którego trafił. Ale kiedy elektryk, hydraulik czy mechanik nie wystawi rachunku za wykonaną robotę – nie powinniśmy przechodzić nad tym do porządku dziennego.
Zna pan choć jednego przedsiębiorcę, który złożyłby doniesienie na nieuczciwego konkurenta?
Tak, choć nie jestem upoważniony do wymieniania nazw firm. Zresztą, niedługo będziemy – jako Konfederacja Lewiatan – interweniować w kilku takich sprawach. Choć nam jako organizacji jest łatwiej podejmować walkę z szarą – ba, nawet czarną – strefą. Można się śmiać, ale kiedyś aferzystom ręki nie podawano w środowisku, był ostracyzm, a następnym krokiem: donos do władz, jeśli ktoś uciekał się do nieuczciwych praktyk. Dziś tego brakuje.
Nie obawia się pan, że takie doniesienie samo może stać się nieuczciwą praktyką? A jeśli ktoś doniesie na konkurenta, żeby tylko ściągnąć na niego kontrolę, spowolnić go, sparaliżować?
Gdyby ktoś chciał rzucać rywalom kłody pod nogi, to co innego. Doniesienie nie może być anonimowe. Jeżeli mamy takie autoryzowane sygnały – wiemy, czy ktoś skłamał czy nie. Służby mogą – a nawet powinny – tożsamość zgłaszającego zachować dla siebie, ale powinny wiedzieć, kto dostrzegł nieprawidłowości. Chodzi o to, by kontrole były lepiej ukierunkowane. Np. producenci materiałów budowlanych doskonale wiedzą, jakie są nieprawidłowości u konkurentów.
Ale jeżeli ktoś gra fair, to nawet takie fałszywe doniesienie, jakaś próba robienia czarnego public relations – nie będą skuteczne. Kłopot w tym, że nie ma w tym kraju takiego zwyczaju, żeby pewne zachowania sygnalizować. A przecież, jeżeli jakiś przedsiębiorca nie chce tego robić sam, to może to zrobić za pośrednictwem jakiejś organizacji, do której by należał. Powinniśmy wszyscy być odpowiedzialni za standardy prowadzenia działalności gospodarczej w naszym kraju. Trzymajmy wyższe standardy, chyba wszyscy chcielibyśmy żyć w kraju takim jak Szwajcaria czy Szwecja.