Do końca ubiegłego roku irackie – i w mniejszym stopniu syryjskie – siły zbrojne przechwyciły kilkadziesiąt tysięcy sztuk uzbrojenia, z którego korzystali bojownicy Państwa Islamskiego. Wszystko wskazuje na to, że broń ta zaczyna ponownie trafiać do obrotu. O ironio, również w Polsce.
"Wkrótce pojawi się na naszej stronie nowy towar! Najciekawszym z egzemplarzy będzie broń typu AK (…). Ta broń, bez żadnych żartów, była jeszcze kilka miesięcy temu w posiadaniu Armii Państwa Islamskiego" – tak zareklamował się na Facebooku sklep dla kolekcjonerów broni STEF-MAR z Ostrowic. Post, gdy tylko wpadł w oko dziennikarzom, zniknął z fanpage'a firmy. Problem pozostał.
Właściciel firmy, Marian Przybysz, po wczorajszym poście ma najwyraźniej dosyć. – Antyreklamy, ani reklamy nie potrzebuję – ucina pytania INNPoland.pl. – Sprzęt jest, a czy dojścia mamy, to nie mogą ujawniać. To jest broń, a nie ogórek czy coś innego – kwituje.
Broń streżona tajemnicą handlową
O zapowiadanej na Facebooku dostawie wiele zatem się nie dowiadujemy. Na zdjęciach widać partię kilkudziesięciu karabinów AK-47, czyli popularnych kałasznikowów, ułożonych na podłodze jakiegoś pomieszczenia. Jak jeszcze wczoraj miał mówić właściciel STEF-MARu, po karabinach „widać, że jeszcze niedawno były używane”.
Ile sztuk jest w partii, która trafiła do Ostrowic, właściciel firmy nam nie powie. Broń jest, wymaga czyszczenia, konserwacji, wyceny. Czy rzeczywiście pochodzi z terenów Iraku i Syrii – trudno powiedzieć, tym bardziej, że i sam szef ostrowickiej firmy nie chce o tym rozmawiać. – Tak sobie strzeliłem – komentuje usunięty z Facebooka wpis o ISIS.
– Nie byłem osobiście świadkiem, nie widziałem – odpowiada, dopytywany o użycie tej broni przez dżihadystów. Co zatem skłoniło go do odwoływania się do ISIS na Facebooku? – Sprzedaż mnie skłoniła – mówi.
Karabiny mają trafić do firmy STEF-MAR z legalnego źródła, choć szczegółów właściciel firmy nie ujawni: tajemnica handlowa. – Jakbym panu powiedział, kto jest moim kontrahentem, to byłoby już łatwo go odnaleźć. I za chwilę nie tylko ja bym taki sprzęt miał, ale i dziesiątki firm, bo każdy tylko czeka na takie rzeczy – podsumowuje.
Drugie życie kałasznikowów kalifatu
Tak czy inaczej, takiego uzbrojenia będzie na rynku coraz więcej – od bazarów w niestabilnych miejscach na całym globie po sklepy kolekcjonerskie na Zachodzie. Po dogorywającym na Półwyspie Arabskim kalifacie pozostał bowiem arsenał, mniej lub bardziej wyeksploatowanego uzbrojenia: dziesiątki być może setki tysięcy sztuk broni.
O ironio, w olbrzymiej mierze pochodzi ona z Europy Środkowej i Wschodniej, w tym z Polski. W latach 2015-2017 eksperci z międzynarodowych organizacji dokładnie sprawdzili aż 40 tys. sztuk broni odebranej dżihadystom i doszli do wniosku, że pochodzi ona przede wszystkim z Chin (43,5 proc.) oraz naszego regionu Europy (mniej więcej drugie tyle).
ISIS używało sprzętu przede wszystkim rumuńskiej (12,1 proc.) i rosyjskiej (9,6 proc.) produkcji. Ale na liście krajów, które wyprodukowały broń używaną nad Tygrysem i Eufratem, są też Węgry (7,2 proc.), Bułgaria (5,3 proc.), Serbia (4 proc.) czy Polska (2,2 proc.). Na liście są też Niemcy, Irak, Stany Zjednoczone czy Iran.
Być może ta broń zyska teraz drugie życie – jako pamiątka po kalifacie fundamentalistów. Dlaczego ktoś miałby zbierać memorabilia po Państwie Islamskim? Z takich samych powodów, dla których swoją klientelę mają wciąż pozostałości po Wehrmachcie i III Rzeszy. To cząstka historii, o którą przynajmniej kolekcjonerzy chcą się otrzeć.