Również nowe auta generują dużą ilość szkodliwych cząstek stałych - wykazało najnowsze badanie T&E.
Również nowe auta generują dużą ilość szkodliwych cząstek stałych - wykazało najnowsze badanie T&E. Fot. Franciszek Mazur / Agencja Gazeta
Reklama.
Brak filtra nie robi różnicy?
Wycinanie filtrów DPF, czyli filtrów cząstek stałych w samochodach z dieslem, to grzech główny polskich kierowców. Po kilku latach od zakupu samochodu usuwający ze spalin groźne dla zdrowia cząstki stałe filtr zaczyna się zapychać. Rodakom często nie w smak wymiana wartej kilka tysięcy złotych części w aucie. O wiele taniej wychodzi usunięcie filtra, co jest zresztą nielegalną procedurą.
Jednak okazuje się, że również nowe modele samochodów, te z zamontowanymi i samo-oczyszczającymi się filtrami DPF, mają na swoim sumieniu kilka grzechów. Dowiódł tego najnowszy raport międzynarodowej organizacji pozarządowej Transport&Environment.
Organizacja przeprowadziła testy laboratoryjne w oparciu o nowy zaostrzony standard unijny dotyczący emisji spalin na przykładzie dwóch najpopularniejszych w Europie samochodów z silnikiem diesla - Nissana Qashqai i Opla Astry. Wyniki zaskoczyły badaczy, a przywołuje je „Gazeta Wyborcza”.
Wyszło na jaw, że w trakcie automatycznego oczyszczania filtrów DPF, które ma miejsce po przejechaniu średnio 480 km, dochodzi do „turbowyrzutu” cząsteczek stałych, których ilość jest 1000-krotnie wyższa niż normalnie. Obrazowo można to porównać do niekontrolowanego kaszlnięcia pełnego zarazków.
– Po aferze dieselgate producenci zaczęli ograniczać emisję tlenków azotu, co wymagało obniżenia temperatury spalania. To niestety z kolei powoduje wzrost emisji cząstek stałych, które muszą być później przechwytywane przez filtry DPF – mówi w rozmowie z „GW” prof. Mirosław Wendeker z Politechniki Lubelskiej. – Ale po jakimś czasie filtr jest zapchany, a trudno wymagać od właściciela, aby co dwa tygodnie jeździł do serwisu czyścić filtr. Dlatego diesle mają wbudowane automatyczne systemy czyszczenia filtrów, czy mówiąc wprost, wypalania węgla – dodaje.

Unijne testy ignorują turbowyrzut

Jednocześnie Unia ignoruje ten skokowy wzrost spalin. Jak piszą autorzy raportu, „unijne testy pomijają ten błąd - podczas skokowych wzrostów emisji cząstek stałych limity emisji są ignorowane, a cała procedura testowa zaczyna się od nowa".
Niebezpieczny proceder dotyczy ok. 45 mln samochodów w Europie wyposażonych w tę technologię. Każde auto średnio raz na dwa tygodnie generuje skokowy wzrost zanieczyszczeń.
Jednak jak pisaliśmy w INNPoland.pl, trend się zmienia. Polacy coraz bardziej odwracają się od używanych diesli z Zachodu i choć jeszcze nie tak dawno temu z zapałem sprowadzali używane auta z niemieckiego rynku, dziś skłaniają się w stronę samochodów benzynowych.
Wynikiem tego stanu rzeczy jest m.in. afera z fałszowaniem testów spalin na obecność tlenków azotu, która stworzyła złą renomę autom z silnikami diesel. W tym samym czasie sprowadzone wiele lat temu volkswageny i mercedesy kończą swój żywot, zaś nowe modele są dużo bardziej skomplikowane.
Mandaty za brak filtra DPF
Co więcej, wycięcie filtra coraz częściej oznacza wysoki mandat i wielu kierowców zwyczajnie nie chce tego ryzykować. Również warsztaty samochodowe są coraz mniej chętne, by wykonywać taki zabieg.
Sprawdził to dziennikarz INNPoland.pl, Mariusz Janik, w ramach prowokacji dziennikarskiej. Skontaktował się z kilkoma warszawskimi warsztatami, by sprawdzić, czy mechanicy wciąż są chętni wycinać DPF. Wszyscy przepytani fachowcy odmówili wykonywania takiej usługi.
– Nie wycinam filtrów. To jest kompletna pomyłka, na którą nabrała się masa ludzi – opowiadał pan Jarek, właściciel bardzo dużego warsztatu w Warszawie. – Jak wytniesz filtr DPF to na podjazdach to widać. Samochód kopci, jak nie wrzucisz dobrego biegu, to masz za sobą czarną chmurę – podkreślał.