Ma zaledwie 17 lat, a już może pochwalić się ogromnym dorobkiem działalności charytatywnej. Tym bardziej imponującym biorąc pod uwagę fakt, że w trakcie wdrażania swoich projektów z powodu młodego wieku niejednokrotnie spotykała się z odmową i słowami: "to nie jest zabawa dla małych dziewczynek". Zofia Kierner to polska nastolatka, która jest założycielką i prezeską fundacji Girls Future Ready, pomagającej dziewczętom z Europy Środkowo-Wschodniej w osiągnięciu globalnego sukcesu.
Przeczytałam gdzieś, że zostałaś aktywistką w wieku ośmiu lat. Nie mogłam w to uwierzyć. Jak ośmiolatka zostaje aktywistką?
Gdy miałam sześć lat moja rodzina przeprowadziła się z Polski do
Finlandii. Było to duże wydarzenie - nie dość, że przenieśliśmy nasze życie do innego kraju, to jeszcze wraz z moim bratem zaczęliśmy szkołę w języku angielskim. Nie umiałam tego języka, ale szybko się nauczyłam. Musiałam, bo w szkole mówiło się wyłącznie po angielsku.
Kiedy miałam 8 lat pojechaliśmy na wakacje do Polski. Rodzice wpadli na pomysł, by na ten czas zapisać mnie do polskiej szkoły. Chcieli zobaczyć, czy odnajdę się w tym systemie nauczania, gdybyśmy mieli wracać do ojczyzny.
System edukacyjny w Finlandii znacznie różni się od tego z Polski. To był duży szok?
Była to dla mnie zupełna nowość. Nie chcę oceniać, który system edukacyjny był lepszy lub gorszy - na pewno była to inna forma edukacji, która miała swoje plusy i minusy. Jednak podczas nauki w polskiej szkole zauważyłam, jak trudno było uczniom nauczyć się języka angielskiego. Byłam tym zaskoczona, bo sama w wieku 8 lat płynnie posługiwałam się już tym językiem.
Po zbadaniu sprawy uświadomiłam sobie, że w polskiej szkole brakuje
materiałów do nauczania języka, które mi bardzo ułatwiły zadanie. Były to między innymi kolorowe książeczki, z których uczyłam się już w przedszkolu. Postanowiłam coś z tym zrobić.
Stalo się to moją pierwsza społeczną misja. Ciagle jest w Polsce bardzo dużo osób, które nie widzą tego problemu, co mnie smuci. Oczywiście znajomość angielskiego w Polsce się poprawia, ale jesteśmy daleko w tyle za innymi narodami. A angielski to punkt wyjście do radzenia sobie w globalnym świecie.
To wtedy obudziła się w tobie chęć zmiany świata na lepsze?
Tak, to był kluczowy moment. Po powrocie do Finlandii spędziłam cały rok na przekonywaniu mojej pani dyrektor, by pozwoliła mi urządzić zbiórkę używanych książek wśród uczniów w szkole. Było to spore wyzwanie.
Niech zgadnę - byłaś za młoda, żeby angażować się w takie projekty?
Tak na początku uważała moja dyrektorka. Nie chciała dać się przekonać szalonej, ośmioletniej dziewczynce na zebranie kilku książek (śmiech). Trochę ją rozumiem, jednak wtedy było to dla mnie niepojęte, gdyż nauczyciele i dorośli z komitetu rodzicielskiego mieli zielone światło na organizację każdej proponowanej przez nich zbiórki. Wtedy pierwszy raz natrafiłam na barierę, jaką jest mój młody wiek.
Nie poddawałam się jednak i po roku udało mi się urządzić swoją własną zbiórkę. Myślałam, że to będzie mała akcja, podczas której uda nam się zebrać 50-100 książeczek, które oddam do polskiej szkoły, w której spędziłam wakacje. Zebrałam jednak ponad 400 książek. Ostatecznie przekazałam je dwóm szkołom
w Łodzi.
Na tym się jednak nie skończyło.
Nie. Po 9 latach działalności dzięki moim zbiórkom zebrałam łącznie ponad 25 tys. książek, które przekazywałam różnym szkołom, przedszkolom i szpitalom w Polsce. Dziś mam 17 lat i wciąż działam charytatywnie.
Tyle że już ze Stanów Zjednoczonych. Jak się tam znalazłaś?
W siódmej klasie rodzice zdecydowali, że przeprowadzamy się do Seattle. Był to kolejny szok kulturowy, ale pozytywny, zwłaszcza dla mojej działalności charytatywnej. Zauważyłam, że Amerykanie są narodem, który bardzo lubi pomagać - bez względu na czas czy pieniądze każdy stara się w jakiś sposób przysłużyć społeczeństwu.
To pozwoliło mi rozwijać moje projekty, choć na początku musiałam je jeszcze ukierunkować. W Stanach zrozumiałam, że język angielski nie jest jedynym gwarantem sukcesu. Tymczasem cała moja praca charytatywna opierała się właśnie na tym założeniu.
Czyli wszystkie twoje dotychczasowe działania poszły na marne?
Ależ skąd! Angielski jest bardzo ważny i w Girls Future Ready mamy kilka programów, które wspierają rozwój tej umiejętności. Jednak jest jeszcze wiele innych obszarów, które wpływają na osiągnięcie sukcesu.
Przede wszystkim
prezentacji publicznych. Pokazała mi to edukacja w mojej amerykańskiej szkole, która głównie polega na rozmowie, dyskusjach i dzieleniu opinii. Zauważyłam, że osoby, które nie radzą sobie z przedstawianiem swoich pomysłów w zrozumiały sposób, są niesłyszalne. Właśnie tak jest w normalnym świecie - biznesie, polityce, mediach. Osobom, które nie potrafią publicznie prezentować swoich pomysłów, nie uda się z nimi przebić.
Kolejną rzeczą jest tzw. global mindset, czyli globalny sposób myślenia.
W Stanach Zjednoczonych zdałam sobie sprawę z tego, że świat jest ogromny, przez co nasza konkurencja jest również ogromna. Niestety żyjąc w Polsce czy innych krajach postradzieckich jesteśmy odizolowani i otoczeni rówieśnikami, którzy w przyszłości będą konkurować z nami o podobną pracę. Uwięzieni w bańce nie widzimy, że świat jest olbrzymi i nieustannie się zmienia.
Zderzenie z tą świadomością może przerazić. Jednak niektórzy nawet nigdy nie będą mieli okazji, żeby się z nią zmierzyć, ponieważ są zbyt szczelnie zamknięci w tej bańce.
Twoja fundacja Girls Future Ready ma za zadanie tę bańkę rozbić?
Dokładnie tak, ale również pokazać, że choć świat jest ogromny, to nie należy się go bać. Że możemy osiągnąć wszystko, jeśli będziemy nad tym pracować i myśleć na wielką skalę.
Na swojej drodze spotkałam wiele dziewczyn z Indii, Anglii, Singapuru czy Chin, które są tego świadome i świetnie przygotowane na globalny sukces. Chcę, by Polki i inne mieszkanki krajów Europy Środkowo-Wschodniej również były.
Myślę, że wiele z nich nie tyle nie może, co sądzi, że nie może.
Nad tym również pracujemy. Budowanie pewności siebie jest jednym z naszych kluczowych zadań.
Z pewnością sama możesz być inspiracją w tym zakresie dla swoich polskich rówieśniczek - w końcu w wieku 16 lat założyłaś własną fundację. Do tego potrzeba niemałej dawki pewności siebie.
Niby tak, ale łatwo nie jest.
Twój młody wiek jest przeszkodą?
Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak wielką. Choć osobiście uważam, że dla innych zrobiłam już dużo więcej niż niejeden dorosły, to próbując angażować moją
fundację w jakieś projekty, granty czy konkursy często dostaję odpowiedź: "Przepraszamy, ale to nie jest zabawa dla małych dziewczynek. Wróć, kiedy będziesz starsza albo coś osiągniesz".
Bardzo. Takie zatrzaskiwanie drzwi przed nosem nie sprzyja motywacji. Żeby dostać choć dwie pozytywne odpowiedzi, muszę wysłać nawet 400 maili. Czasem pięć razy dobijam się do jakiejś osoby, by uzyskać od niej odpowiedź. Często jednak moje wysiłki pozostają bez odzewu lub zostają skomentowane w mało przyjemnych słowach.
Znajdują się osoby, które chcą ci pomóc?
Na szczęście tak! To daje mi nadzieję, ze to, co robię, ma sens. Do działania popycha mnie również myśl, że w ten sposób udowadniam innym młodym dziewczynom, że one też mogą, nawet mimo trudności czy młodego wieku.
Jednocześnie mam ogromne wsparcie wśród moich przyjaciół ze Stanów, którzy aktywnie angażują się w pomoc przy wielu moich projektach. Wiem, że to niepopularny pogląd, ale uważam, że Polacy mają jeszcze wiele do nadrobienia w temacie pomagania innym.
Jak radzisz sobie z różnicą czasową między Polską a Stanami?
Komunikujemy się online lub przez
media społecznościowe. Różnica czasu nie jest zbyt dużą barierą, a nawet powiedziałabym, że jest ciekawym doświadczeniem. Kiedy jedna osoba śpi, druga pracuje, kiedy ta pierwsza się budzi, to ma już gotowy produkt, nad którym może pracować. Fajnie się uzupełniamy i dzięki temu jesteśmy aktywne 24 godziny na dobę (śmiech).
Co na to wszystko twoi rodzice?
Na początku byli lekko zaskoczeni, ale zawsze byłam szalonym dzieckiem, które bardzo chciało się angażować we wszystko, co napotkało na drodze. Przyzwyczaili się (śmiech).
A tak na poważnie - nigdy nie byli barierą w realizowaniu moich projektów i zawsze mogłam na nich liczyć - czy to w sytuacji, gdy muszę przećwiczyć o piątej nad ranem prezentację, czy gdy potrzebuję pomocy w sprawdzeniu o trzeciej w nocy ważnego maila. Są dla mnie ogromnym wsparciem.
W tak młodym wieku tyle już zrobiłaś. Co zamierzasz dalej? Masz jakiś pomysł na siebie?
Te pytanie zadaje mi ostatnio bardzo dużo osób, ponieważ za pół roku
aplikuję na studia. Szczerze? Nie chcę jeszcze ustalać, co dokładnie chcę robić w życiu. Mam jeszcze wiele czasu, by podjąć konkretną decyzję. Może fundacja będzie moją pracą na pełen etat i tym się będę zajmować? Może trafię do biznesu, może do polityki, a może będę prowadzić swoją firmę? Wybór jest ograniczony jedynie przez moją wyobraźnię. Teraz zbieram doświadczenia, które - mam nadzieję - przygotowują mnie, by w momencie konieczności ostatecznego wyboru być do tego gotowa.