Obserwuj INNPoland w Wiadomościach Google Po tym, jak wybuch wojny w Ukrainie wywindował ceny paliwa, zdawało się, że stopniowo dążymy do stanu sprzed końca lutego. Byliśmy naiwni?
Nadzieje na obniżki - jeśli w ogóle się pojawiały - były niewielkie. Chwilowe korekty mogły rzeczywiście nastąpić, bo ropa owszem, trochę potaniała od początku konfliktu, ale głównie na zasadzie impulsów, czym było chociażby uwolnienie zapasów ropy przez Amerykanów. Ruchy te nie zmieniają jednak zasadniczej przyczyny wysokich cen, a podstawą ich jest niepokój o potencjalną niedostępność rosyjskiej ropy. A co za tym idzie: niepokój o wyższe koszty zakupu paliw z innych niż rosyjskie rynków. Na kształtowanie cen ma też wpływ kwestia tego, że ze Stanów Zjednoczonych mają trafiać na rynek europejski produkty rosyjskie, jak na przykład olej napędowy - jesteśmy przecież importerem tego surowca w dużych ilościach. W związku z tym nadzieje na obniżki cen co najwyżej mogły być krótkotrwałe. Na pewno nie wrócimy do takich cen, jakie lubimy jako kierowcy.
Nadzieje na to, że ceny ropy w Europie się unormują, przekreśliła masakra w Buczy?
Odkrycie skali rosyjskiej zbrodni w Buczy będą miały konsekwencje polityczne i prawne. Jednak nie wydaje mi się, aby w najbliższym czasie ceny ropy bardziej wzrosły, biorąc pod uwagę, że już w tej chwili są mocno wywindowane.
Pogłębienie sankcji mogłoby przełożyć się na rynek naftowy, lecz jestem sceptyczny co do tego, że Europa zdecyduje się na takie gwałtowne odcięcie od rosyjskiej ropy. Przecież Brytyjczycy dali sobie czas na to do końca roku, a tam przecież tylko około 10 proc. zużywanej przez nich ropy pochodzi z Rosji. Polska, która jest bardziej uzależniona od rosyjskiej ropy, też dała sobie trochę czasu. A są też przecież kraje zdecydowanie od Rosji uzależnione w imporcie, które ostrożnie zabierają się za embargo. W związku z tym obawiam się, że postawa niektórych krajów Unii Europejskiej nie będzie mocno antyrosyjska. Mamy do czynienia z nasileniem odwiecznego sporu o to, co jest ważniejsze: ekonomia czy etyka?
Co jeszcze musielibyśmy zrobić, aby przestać korzystać z ropy ze Wschodu. Zakładając, że kraje europejskie solidarnie wyraziłyby taką chęć?
Trzeba byłoby znaleźć dostawców, którzy dostarczyliby nam ilość ropy, której potrzebujemy i to w warunkach, kiedy zainteresowanie ropą nierosyjską będzie na rynku światowym wzmożone. Z nadzieją obserwowana jest w tym zakresie Arabia Saudyjska czy Iran. Przy czym ewentualny powrót Iranu jako producenta na rynki światowe, nie nastąpi z dnia na dzień. Jest też kwestia Wenezueli, która z naszej perspektywy wydaje się być odległa, ale jak popatrzymy na rynek naftowy globalnie, wenezuelska produkcja byłaby pożądana. Miejmy też świadomość, że producenci łupkowi w USA teoretycznie mogliby produkować więcej. Na pewno teraz byłyby na to rynki zbytu, jeśli doszłoby do konsekwentnego odcięcia ropy rosyjskiej.
Scenariuszem, który wydaje mi się najłatwiejszy w tej całej sytuacji, jest zmiana kierunków dostaw. Czyli rosyjską ropę, które przestałaby trafiać na rynki europejskie, zaczęłyby kupować takie kraje jak Chiny i Indie, zaś to, co miało trafiać z Iranu czy Arabii Saudyjskiej na rynki chiński czy indyjski, można przekierować do Europy. Ale takie scenariusze łatwo pisze się na papierze.
Tylko czy krajom azjatyckim będzie się to opłacać?
Z całą pewnością, bo Rosjanie będą zdesperowani, aby sprzedać im swoją ropę, nawet z dużą obniżką cenową. Już słyszymy, że jedna z rafinerii indyjskich kontraktuje z Rosją dużą dostawę. A nie był to standardowy kierunek zbytu dla Rosji, chociażby ze względów logistycznych, bo przecież trzeba przeprawiać się przez morze tankowcami. Z racji położenia geograficznego Rosjanie bardziej entuzjastycznie podchodzili do rurociągów i przesyłu lądowego, a teraz szukają alternatyw.
Niedługo święta wielkanocne, Polacy będą tankować do pełna. Jakich reakcji można się spodziewać?
Polacy już się przyzwyczaili do tego, że na stacjach paliw nie ma już cen w wysokości 4 zł za litr benzyny, które w czasie pandemii były standardem. Ale pandemia była czymś nietypowym, nie była czasem normalnego jeżdżenia i tankowania. Myślę, że nie będzie buntów i Polacy pogodzą się z wysokimi cenami za paliwo. Biorąc pod uwagę przyczynę wzrostu cen, czyli wojnę na Ukrainie, jest dla wszystkich ona zrozumiała i oczywista. Będziemy za to mniej entuzjastycznie tankować, może trochę zaczniemy rezygnować z jeżdżenia. Powtórzę jednak za ekonomistami: paliwo jest dobrem niezastępowalnym. Można zmniejszyć skalę zużycia w gospodarstwach domowych, ale nie zmniejszymy skali zużycia w gospodarce, czyli w transporcie, usługach czy przemyśle, bo się nie da.
Mniejszy popyt na paliwo w sektorze prywatnym nie ma znaczenia?
Konsumpcja indywidualna pewnie się zmniejszy, nie będziemy już sobie ochoczo jeździć samochodami, gdzie się da, bo koszt będzie wyższy. Natomiast sklepowe dostawy, ogrzewania domów czy procesy technologiczne nie staną tylko dlatego, że paliwo jest droższe. Po prostu będą droższe koszty wszystkich innych materiałów.
PKN Orlen podał nam w poniedziałek, że trudno przewidzieć, jak będą kształtowały się ceny paliw w połowie kwietnia, a dzień później podniósł ceny w hurcie, w reakcji na ceny ropy na świecie. Czy te wahania są rzeczywiście tak nieprzewidywalne?
W ostatnich tygodniach są absolutnie nieprzewidywalne. Zajmuję się prognozowaniem cen paliw i od ponad 10 lat czegoś takiego nie widziałem. Sytuacja jest na tyle dynamiczna - na tyle dużo się dzieje i to zaskakujących rzeczy w sferze politycznej i militarnej, że prognozowanie jest bardzo skomplikowane oraz obarczone dużym ryzykiem błędu.
Orlen tłumaczy, że za paliwo płacimy w złotówkach, a notowania cen paliw na rynkach międzynarodowych są w dolarach. "Od dnia wybuchu wojny w Ukrainie do 8 marca br. dolar zyskał aż 14,5 proc., co było najwyższym notowaniem tej waluty od 22 lat” - zaznacza. Jak to się na nas odbija, na kraju z walutą złotego?
Różnie bywało w historii. Czasem ten słaby dolar nas trochę ratował. Natomiast w sytuacji, kiedy płaciliśmy ponad 3 zł za dolara, a teraz płacimy ponad 4 zł, zaś ropa, nawet, gdyby w tej samej sytuacji kosztowała 100 dol., łatwo policzyć, że jest to tylko pogłębienie naszego problemu, jakim jest wyższy koszt zakupu surowca.
Jest to argument, by rozpocząć dyskusję o przyjęciu euro?
Wydaje mi się, że byłoby to tylko częściowym zmniejszeniem problemu, bo jednak rynek naftowy funkcjonuje w oparciu o dolara. Nie demonizowałbym udziału kursu walut w samej cenie ropy, zwłaszcza w sytuacji, jaką mamy dziś. Bo niezależnie od kursu waluty, ceny i tak są wysokie.
Rzeczywiście powinniśmy się pocieszać, że w Polsce ceny paliw na stacjach należą do najniższych w Unii Europejskiej?
To jest takie pocieszanie się na zasadzie: Hurra, inni mają gorzej! Pewnie nie jest to specjalnie ładne, ale sytuacja w tej chwili jest to dla nas korzystna. Polska ma obniżone podatki na paliwo - o VAT i akcyzę - odpowiednio do maja i do lipca. Jest to ukłon rządu w kierunku indywidualnych użytkowników, bo mamy paliwo tańsze niż moglibyśmy mieć przy utrzymaniu niezredukowanych stawek .
Realnym jest, aby ceny za litr benzyny były dwucyfrowe, czyli przekroczyły 10 zł?
Nie wiem, jak bardzo musiałaby jeszcze skomplikować się sytuacja na rynku światowym, aby aż tak wysoko ceny wzrosły. Nawet biorąc pod uwagę te wspomniane scenariusze, czyli zakładające wymiany ropy rosyjskiej na inną, nie spodziewam się, aby aż tak bardzo nas to dotknęło.