Morawiecki od 5, PiS od 13 lat obiecuje "odbudowę" polskiego przemysłu stoczniowego. Ten jak złość władzy ma się nieźle - ale w sektorze prywatnym. Symbolem państwowego jest rdzewiejąca stępka, prom, który mieliśmy zbudować (a potem już "tylko" kupić) i zamykane stocznie. Ale premier dzielnie obiecuje po raz kolejny jego odbudowę.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
- Jeżeli Polacy powierzą nam stery rządów w przyszłym roku, to w pierwszej piątce moich priorytetów będzie pełna odbudowa przemysłu stoczniowego - zapewniał premier Mateusz Morawiecki w sobotę na spotkaniu z mieszkańcami Wejherowa. Była to jego odpowiedź na pytanie jednego z mieszkańców miasta o kondycję przemysłu stoczniowego.
Morawiecki umiał powiedzieć jedynie, że "większość przemysłu stoczniowego została zmarnowana, zniszczona przez rządy III RP".
- Zobaczcie, co zrobili z kolebką "Solidarności", czyli Stocznią Gdańską. Zobaczcie, co zrobili z przemysłem w Szczecinie. Zobaczcie, co się stało z tymi stoczniami - mówił premier.
Powtórka z przeszłości
Uważni obserwatorzy mogliby przecierać ze zdumienia oczy. Cofnijmy się do roku 2019.
– Przemysł stoczniowy, jeśli chodzi o większe statki i statki specjalistyczne, będzie odbudowywany, to chcę zagwarantować – mówił premier Mateusz Morawiecki gdy chwalił się lodołamaczem Puma budowanym w Morskiej Stoczni Remontowej Gryfia w Szczecinie.
Odbudowę przemysłu stoczniowego zapowiadał PiS już w 2009 roku. Reaktywację Sotczni Szczecińskiej obiecywał Andrzej Duda, jak mantrę powtarzała to też Beata Szydło.
– Chcemy się specjalizować i pan minister Gróbarczyk poczynił pierwsze, bardzo ważne kroki w tym kierunku. Jeśli wyborcy nam pozwolą i zdecydują się zagłosować na PiS, to gwarantuję państwu, że w naszej drugiej kadencji pokażemy bardzo duże osiągnięcia – zapowiedział premier Morawiecki przed wyborami w 2019 roku. Dokładnie to samo mówi teraz, choć do wyborów został jeszcze rok.
Przypomnijmy jednak, co pisaliśmy o obietnicach premiera w 2019 roku - bo od tego czasu praktycznie nic się nie zmieniło. Wtedy Morawiecki lansował się na gdyńskiej stoczni Nauta. Problemy tej stoczni ujawniły się się podczas budowy statku naukowo-badawczego "Oceanograf" dla Uniwersytetu Gdańskiego. Okazało się, że jest źle zaprojektowany i trzeba dokonać wielu zmian w jego budowie i wymiarach. Koszty (14 mln zł) musiała ponieść stocznia.
Z kolei sam Mateusz Morawiecki 23 czerwca 2017 roku wziął w rękę ozdobny młotek i wbił nim nit w stępkę pod budowę promu w Szczecinie. Z wielką pompą ogłosił wówczas, że przyjechał tu, by dać nadzieję na rozwój Stoczni Szczecińskiej.
W tym roku okazało sie, że stępka idzie na złom. Wcześniej minister Gróbarczyk zapowiedział, że projekt promu zostanie po prostu kupiony na wolnym rynku i wtedy może zacznie się jego budowa. Potem stwierdził, że kupimy już gotowy prom. Przez 3 lata nie zmieniło się nic, żadnego promu nie ma.
W tzw. międzyczasie pracownicy likwidowanej stoczni w Świnoujściu otrzymali pod koniec listopada 2020 roku wypowiedzenia. Nie kryli przy tym rozgoryczenia: według nich, zamknięcie zakładu ma pomóc w ratowaniu należącej do tego samego właściciela stoczni w Szczecinie, a źródło utrzymania może stracić nawet 1000 osób.