Zamrożenie cen prądu i węgla to bardzo kosztowna sprawa. Skąd rząd weźmie na to pieniądze? Poza faktem, że cel ten trzeba będzie sfinansować z kieszeni podatników, potrzeba mocno zapożyczyć nasz kraj. Nawet dwa razy bardziej niż rząd prognozuje w ustawie budżetowej.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Nadciąga jedna z najtrudniejszych zim. Nie dlatego, że będzie tak zimno, ale dlatego, że będzie bardzo drogo
Rząd, chcąc pomóc gospodarstwom domowym w przedwyborczym roku, mrozi ceny energii i węgla
Jednak skąd wziąć na to pieniądze? W projekcie budżetu rząd oszacował potrzeby pożyczkowe na 110 miliardów złotych, ale realnie będzie to ponad dwa razy więcej
Zamrożenie cen energii i węgla to flagowy pomysł rządu PiS na walkę z trudną zimą. Ta może być całkiem łagodna pod kątem pogodowym, co pomoże w przypadku braków paliw, jednak ceny zwalają z nóg. Wielu osób nie stać na ogrzanie całej zimy, nawet łagodnej.
Z drugiej strony, zamrożenie cen prądu i części paliw stałych, choćby węgla, będzie musiało zostać sfinansowane z kasy państwa, czyli z kieszeni każdej i każdego z nas. Cen na światowych rynkach ot, tak nie da się zamrozić.
Jak zauważył Marcin Mazurek, główny ekonomista mBanku w rozmowie z "Business Insiderem", na samo mrożenie cen energii wydamy ok. 20-30 mld zł. Do tego dojdą dopłaty do węgla i ewentualne kolejne programy pomocowe. Nie wspominając o pozostałych potrzebach.
Z kolei rząd oszacował w ustawie budżetowej na 2023 rok, że na potrzeby pożyczkowe netto będzie potrzebował ponad 110 mld zł. – Od razu uważaliśmy, że to nieaktualne. Wydaje się, że będą raczej na poziomie 250 mld zł – wyliczył ekspert mBanku.
Podatki trudno będzie podnosić w roku przedwyborczym, dlatego przed nami ciężkie miesiące.
– Każdy, kto potrafi liczyć, zastanawia się, gdzie można znaleźć nabywców na dług w takiej kwocie. Za granicą trudno ich szukać, chyba że ustabilizowałaby się inflacja i kurs złotego. Potencjał krajowych podmiotów wydaje się ograniczony. Obligacje detaliczne mają coraz większą konkurencję w oprocentowaniu w bankach – powiedział w "BI" ekspert mBanku.
Z kolei dr Aleksandra Gawlikowska-Fyk z Fundacji Forum Energii w rozmowie z portalem stwierdziła, że trudno powiedzieć, skąd wziąć takie pieniądze.
– Warto też zaznaczyć, że nie wiemy do końca, jak będą się kształtowały ceny za energię i zużycie odbiorców. Ostatecznie więc to, ile dopłaciliśmy z budżetu, będzie jasne dopiero na początku 2024 r. – dodała.
A inflacja w Polsce wciąż szaleje. Zgodnie z najnowszymi danymi GUS, we wrześniu wyniosła już 17,2 proc. rdr. To już siódmy miesiąc z rzędu, kiedy wzrost cen usług i towarów konsumpcyjnych osiąga wartość dwucyfrową.
Kto zapłaci?
Zamrożenie cen prądu pomoże wielu polskim rodzinom przetrwać nadchodzący rok, ale tak naprawdę jest to bomba z opóźnionym zapłonem. Jak pisaliśmy wcześniej w INNPoland.pl, za obniżenie rachunków będziemy płacić w podatkach jeszcze przez długie lata.
Przyjęta przez Sejm ustawa zamrażająca ceny prądu dla gospodarstw domowych ustanawia limity zużycia, po których odbiorcy będą płacić wyższą cenę za energię elektryczną.
Dla zwykłych gospodarstw domowych limit ten wynosi 2000 kWh na rok, jeśli wśród domowników znajduje się osoba niepełnosprawna – 2600 kWh. Z kolei limit dla rolników oraz rodzin z Kartą Dużej Rodziny wyniesie 3000 kWh.
Podmioty wrażliwe (np. szpitale, szkoły, żłobki czy przedszkola) oraz mikro-, małe i średnie firmybędą płacić ceny zamrożone na poziomie 785 zł/MWh. Z kolei cena energii elektrycznej dla gospodarstw domowych, które przekroczą limit zużycia 2000 kWh (tzw. limit Kaczyńskiego), wyniesie 693 zł/MWh.