– Najgorsi są pijani narciarze. Gdyby nie fakt, że w naszej pracy ubezpieczenie jest obligatoryjne, to już dawno bym siedział. Pamiętam, jak na wysokości podjazdu pod wyciąg zmiótł mnie z dzieckiem, które szkoliłem facet, który po kilku piwach po prostu leciał na krechę – rozpoczyna nasze spotkanie Jacek Kokowski, instruktor narciarstwa. Sprawdziłem, jak faktycznie wygląda praca instruktorów w Polsce i za granicą.
Reklama.
Reklama.
Dla wielu to praca marzeń głównie przez zarobki. W sieci aż roi się od ogłoszeń typu "praca dla instruktora z zakwaterowaniem na sezon". W wielu ofertach podane jest orientacyjne wynagrodzenie na poziomie nawet 100 złotych za godzinę.
Nie chciała nauczyć się jeździć, a poderwać
– Dziwnych ludzi, których stać na zaspokojenie swoich uciech nie brakuje, szczególnie na stokach – zaczyna swoją opowieść o wspomnieniach z pracy Karol, który jest prywatnym instruktorem na Górce Szczęśliwickiej w Warszawie.
Rozmawiając z instruktorami, usłyszałem wiele historii, gros z nich odnosi do wypadków na stoku. Angelika, która jest studentką AWF i dorabia w ferie, wyjeżdżając z młodzieżą na półkolonie do Włoch, pokazuje mi swoje zdjęcie z chłopakiem. Poznali się na jednym z turnusów 2 lata temu. Dziś świętują kolejną rocznicę związku, a za rok planują ślub.
– Niestety nadal mamy do czynienia z tzw. "cebulactwem". Miałam kilkanaście takich sytuacji, że po lekcji mi nie zapłacono, ponieważ rodzina gremialnie uznawała, że 120 złotych za godzinę, to jednak zbyt dużo, choć cennik nie tylko wisi w szatni, ale też na stronie internetowej. Szkoda, że po zakończeniu zajęć. Na odchodne usłyszałam, jak ojciec tego dziecka mówi mu, że przynajmniej się nauczył szybko i zaoszczędzili – opowiada Angelika.
Praca instruktora narciarstwa w Polsce – z czym to się je?
Z Jackiem znamy się od dawna, ponieważ razem lata temu prowadziliśmy zajęcia na kilku stokach w Polsce. Jest wolnym strzelcem, bo według niego wiązanie się z kimś na stałe oznacza mniejszą wypłatę. Sam ogłasza się na swojej stronie, plakatach w Poznaniu przy słynnym stoku Malta Ski i na Facebooku.
Pracę zaczynamy od ubrania ciężkich butów narciarskich i rozgrzewki. W szatni czeka już 10-osobowa grupa szkolna, która w ramach WF-u raz w tygodniu przychodzi z wychowawcą na narty.
– Pamiętam każdego z nich, bo mamy z reguły grupy przypisane na stałe. Według mnie tak właśnie powinien wyglądach W-F na miarę XXI wieku. Na zewnątrz, z możliwością integracji z innymi dzieciakami ze szkół z innej dzielnicy. Oczywiście łatwiej prowadzi się zajęcia indywidualne, ale to zależy od poziomu zaawansowania grupy – tłumaczy Jacek.
Zajęcia opierają się na powtarzaniu zjazdów z różnych "Półek", czyli konkretnych poziomów stoku, który podobnie jak w Warszawie, tak też w Poznaniu umożliwia wypięcie się z orczyka w trzech miejscach na stoku podczas podjazdu. Obok jest "ośla łączka", tak na miejsce, gdzie przyszli narciarze stawiają pierwsze kroki, mówią instruktorzy.
– Łączki nie sposób ominąć, bo tutaj uczymy jak korzystać z wyciągu i hamować pługiem. To podstawa, bo bez tego nie sposób utrzymać równowagi na nartach. To punkt wyjściowy do kolejnych ćwiczeń – opisuje po kolei proces szkolenia instruktor.
Choć zajęcia wyglądają na takie, które sprawiają młodzieży radość, ciężko nie odnieść wrażenia, że zapanowanie nad 10-osobową grupą, gdy na stoku takich grup są nawet 4, nie jest łatwym zadaniem. Jacek jednak świetnie sobie radzi. Ma na to swój patent w postaci dawania swoim podopiecznym wstążek na rękę lub koszulek z logo swojej szkółki narciarskiej.
– Przy okazji robię sobie reklamę i jestem pewien, że dzieciaki są bezpieczne, bo mam na każdego z nich oko. Dwa w jednym i działa, bo nieraz nawet w trakcie zajęć przychodzą inni rodzice i pytają o cenę, która u mnie jest o 15 złotych niższa niż w komercyjnej szkółce należącej do zarządu spółki zarządzającej stokiem – mówi Jacek.
Harówa lepsza niż maraton
Oprócz Jacka na stoku pracuje kilkunastu instruktorów i instruktorek. Zawód ten ewidentnie cieszy się powodzeniem wśród dwóch grup wiekowych. Najwięcej wbrew pozorom jest "dziadersów". Tak z dystansem do siebie sami nazywają się ci, którzy w branży są od co najmniej dwóch lub trzech dekad. Druga grupa to studenci, którzy dzięki elastycznym godzinom pracy wybierają sezonowo ten zawód.
– To przyjemna robota, szczególnie dla tych, którzy kochają narty. Najczęściej zajęcia trwają do 50 minut i każdemu z nas zależy na jak największej ilości godzin. Codziennie przy dobrym zdrowiu zjeżdżamy po 6 do 7 godzin. To nie to samo co jazda rekreacyjna. Dzieciaki trzeba podnosić, jeździć w większości tyłem, a często spinać narty rękami w przykucu równocześnie samemu poruszając się w dół stoku. To harówka lepsza niż maraton – wyjaśnia Jacek.
Widać to gołym okiem, szczególnie gdy w przerwach w szatni instruktorów po ziemi walają się kolejne zużyte taśmy naciągacze, które doraźnie niwelują skutki naciągnięć, naderwać i urazów mięśni.
Jacek, podobnie jak inni instruktorzy, z którymi mnie zapoznał, twierdzi, że najgorszy jest pierwszy miesiąc tzw. "rozruchu", gdy po lecie i jesieni przychodzi znów zapiąć narty i codziennie, nie jak na wakacjach przez tydzień, a 4 miesiące z rządu, codziennie powtarzać utarty schematy ćwiczeń adekwatnych do poziomu konkretnych kursantów.
– Na godzinę spokojnie da się zrobić nawet 10 zjazdów z grupą, gdy ta jest bardziej rozgarnięta, to liczba ta rośnie. Mam aplikację w smartwatchu, która liczy codziennie spalane kalorie. Obecnie to średnio 1800 dziennie, gdy sam przyswajam z racji diety 2400 kcal. Nie ma lekko, ale za to jest ogromna satysfakcja. Finansowa również – mówi.
Ile zarabia instruktor narciarstwa i snowboardu?
Pieniądze tu nie są małe – przyznaje Jacek. Z jego doświadczenia wynika, że pensja różni się w zależności od kilku czynników takich jak: miejsce i kraj, w którym się pracuje, posiadania uprawnień oraz oczywiście liczby klientów.
– Najłatwiej zacząć oczywiście u kogoś. Nasi koledzy z Poznania, podobnie jak my tutaj w Warszawie przy stokach mamy kilkanaście szkółek narciarskich. Na sam początek można spokojnie liczyć około 50-60 złotych na rękę za godzinę. To najmniejsza stawka, bo jeśli pracujesz na swój rachunek, to spokojnie 80-90 złotych da się wyciągnąć – wylicza Jacek.
Instruktorzy mówią mi, że praca w danej szkółce, czyli de facto na kogoś ma kilka plusów. Nie trzeba wówczas martwić się o karnety na stok, własne narty, bo te można dostać od szkółki lub wypożyczalni, która do niej należy i kompletny strój, oczywiście odpowiednio obrendowany.
– Na dużo większe pieniądze mogą za to liczyć ci, którzy wyjeżdżają za granicę. Tam mówimy o podobnych stawkach jak w Polsce, ale w euro. Wiele ofert oscyluje pomiędzy 8, a 10 tysięcy złotych za dwa tygodnie ferii z dziećmi. Mankamentem jest to, że mówimy wówczas o bitych 14 dniach opieki nad młodzieżą w połączeniu z intensywnym kursem. Mieszkanie i jedzenie jest za darmo, więc da się zarobić i zaoszczędzić – dopowiada Tomasz, który prowadzi własną szkółkę, w której zatrudnia 7 instruktorów wyjeżdżających regularnie do Włoch i w Alpy.
Odpowiedzialność jest porażająca
Wszyscy moim rozmówcy podkreślają, że choć lubią swoją pracę, ponieważ jest przyjamna, to praktycznie codziennie bywa po prostu niebezpieczna. Choć są specjalistami w swojej dziedzinie i umieją przewidzieć zagrożenia na stoku, są sytuacje, które i ich zaskakują.
– Gdyby nie ubezpieczenie sprzed roku, to dziś już bym siedział. Matka kursanta była znaną adwokatką w Warszawie. Jak zwykle czekałem z jej synem w kolejce do wyciągu i nagle z pełnym impetem wjechał w nas facet jadący na krechę. Poturbowane dziecko trafiło do szpitala, a ja na SOR bez trzech zębów i ze zwichniętym barkiem. Gdy policja zbadała sprawcę wypadki, to okazało się, że musiał pić co najmniej 2 dni, bo wydmuchał 2,80 promila. Ubezpieczenie uratowało mi życie – opowiada Jacek.
Faktycznie wszystkie ogłoszenia, na które trafiłem w sieci, obwarowane są informacją o konieczności przedstawienia przed przyjęciem do pracy odpowiednich uprawnień i przede wszystkim ubezpieczenia, które obejmuje również osobę będąca pod opieką instruktora.
W wielu miejscach obowiązują też egzaminy wewnętrzne, tak jest w przypadku stoku narciarskiego Malta Ski w Poznaniu, gdzie świeżo przyjęci instruktorzy muszą potwierdzić swoje umiejętności przed innymi kolegami, których staż pracy to ponad kilka sezonów z rzędu.
Moi rozmówcy, choć są zadowoleni z prowadzenia swoich małych, zimowych biznesów Polsce mówią, że zawsze co weekend rozglądają się propozycjami wyjazdów na tydzień lub dwa za granicę.
Mając zapewniony transport, noclegi i wyżywienie są dzięki temu w stanie sporo zaoszczędzić.
W minionym sezonie regularnie dwa razy w tygodniu pewna dentystka kupowała u mnie lekcje. Nie godziła się nigdy na przypisanie do innego instruktora, ponieważ już na pierwszej lekcji zakomunikowała, że ona tu przychodzi mnie poderwać. Najgorsze jest to, że nie mogłem jej odmówić prowadzenia lekcji, ponieważ wybierała w harmonogramie tylko te okienka, gdy nikt inny nie był dostępny