Wyszło na jaw, że gwiazdy pisowskiej propagandy zarabiały nie tylko w TVP. Bardzo chętnie wizytowały też Polskie Radio, gdzie za krótkie pogadanki chwalące partię rządzącą dostawały dziesiątki albo i setki tysięcy złotych rocznie. – Nas traktowali jak bankomat na drobne wydatki – mówi Onetowi jeden z pracowników Polskiego Radia.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Setki tysięcy złotych z TVP to niejedyne źródło zarobków gwiazd PiS-owskiej propagandy. Okazuje się, że bardzo chętnie dorabiały w Polskim Radiu, inkasując za to kwoty drobne w stosunku do swoich zarobków, ale porażająco wysokie w porównaniu do zaangażowania oraz pensji innych pracowników.
Jak pisze Onet.pl, na liście płac współpracujących ze stacją znalazł się Adrian Klarenbach, Dorota Kania, Michał Rachoń i Katarzyna Gójska. Oni do swoich pensji w innych mediach dorabiali w radiu od kilkudziesięciu do ponad 200 tys. zł rocznie.
– Przy milionach inkasowanych w TVP nas traktowali jak bankomat na drobne wydatki – mówi portalowi jeden z wieloletnich pracowników Polskiego Radia. Zarobki gwiazd propagandy były o wiele niższe, niż w telewizji publicznej. Ale i tak znacznie przewyższały średnią w branży czy pensje innych pracowników państwowego radia.
Smaczku tym informacjom dodaje fakt, że Polskie Radio zostało podczas rządów PiS doprowadzone do ruiny. Jego słuchalność dramatycznie spadła. Dość powiedzieć, że Trójkę wyprzedziło pod tym względem Radio Maryja.
Zmiana władzy odbyła się w Polskim Radiu mniej dramatycznie, niż w TVP. Dotychczasowa prezeska, Agnieszka Kamińska została odwołana i zeszła ze sceny. Po tej zmianie wyszło na jaw, jak dużo za jak niewiele pracy płaciła prorządowym propagandystom.
Jak wylicza Onet, rekordzistą jest Adrian Klarenbach. Za prowadzenie programów informacyjnych i publicystycznych w TVP Info dostawał 35 tys. zł miesięcznie. A mimo to znalazł czas na pogadanki z politykami na antenie Polskiego Radia, za co w zeszłym roku dostał ponad 230 tys. złotych. To średnio ponad 19 tysięcy złotych miesięcznie.
Katarzyna Hejke (wicenaczelna "Gazety Polskiej" i "Gazety Polskiej Codziennie", prywatnie żona Michała Rachonia) za rozmowy w Jedynce i Trójce dostała w 2023 roku 83 tys. zł. To prawie 7 tys. zł miesięcznie. Onet dodaje, że jej mąż Michał Rachoń, "do swoich 39 tys. zł miesięcznie pobieranych w TVP, za kilkunastominutowe audycje w Polskim Radio 24 dostał w 2023 r. 76 tys. zł".
Jerzy Jachowicz z tygodnika "Sieci" (wydawanego przez braci Karnowskich) dorobił w radiu w 2023 roku 81 tys. zł. To ten sam Jachowicz, którego w grudniu ułaskawił Andrzej Duda. Jachowicz został prawomocnie skazany za pomówienie prokuratora Dariusza Korneluka.
Dorota Kania, członkini zarządu przejętego przez Orlen wydawnictwa Polska Press, dostała w tym samym czasie 65 tys. złotych. Prawie 5,5 tysiąca miesięcznie za dodatkową fuchę brzmi całkiem nieźle. Podobnie jak 54 tysiące złotych (średnio 4,5 tysiąca miesięcznie) wypłacone Stanisławowi Janeckiemu (związanemu z tygodnikiem "Sieci" i programem "W tyle wizji").
Mniej w Polskim Radiu zarobił tzw. satyryk Jan Pietrzak. Za publikowane w Polskim Radiu felietony dostał w 2023 roku 38 tys. złotych. To ponad 3 tys. zł miesięcznie.
Zachęcamy do subskrybowania kanału INN:Poland na YouTube. Od teraz Twoje ulubione programy "Rozmowa tygodnia", "Po ludzku o ekonomii" i "Koszyka Bagińskiego" możesz oglądać TUTAJ.
Jak pisze Onet, na ogromną pensję w publicznej rozgłośni mógł też liczyć Dawid Wildstein – ponad 30 tys. zł, 22 tys. zł miesięcznie pobierała zaś Anna Czabańska, żona Krzysztofa Czabańskiego (PiS), szefa Rady Mediów Narodowych.
Upadłe gwiazdy mediów publicznych stracą pieniądze?
Jak pisaliśmy już w INNPoland.pl, upadłe gwiazdy mediów publicznych, które kierowały Telewizyjną Agencją Informacyjną, zarabiały fortunę. Były prezenter "Wiadomości" Michał Adamczyk otrzymał grubo ponad milion złotych. Premier przyznaje, że być może będą musieli zwrócić te pieniądze, ale prawnik uważa, że może być to trudne.
Poseł KO Dariusz Jońskizłożył interpelację poselską do Telewizji Polskiej, aby ujawniła zarobki poprzedniego kierownictwa Telewizyjnej Agencji Informacyjnej (TAI). Ta instytucja przygotowuje materiały informacyjne, reporterskie i dokumentalne na zlecenie programów takich jak np. "Wiadomości" czy "Panorama".
Z odpowiedzi wynika, że Michał Adamczyk, jako szef TAI, zainkasował 372,6 tys. zł brutto. Dodatkowo otrzymał 1,13 mln zł w ramach umów cywilnoprawnych, które podpisał jako osoba prowadząca jednoosobową działalność gospodarczą. Kontrakty dotyczy głównie pracy jako prezenter "Wiadomości" oraz "Strefy starca".
Ogromne pieniądze wpływały też na konto Jarosława Olechowskiego, który z funkcji prezesa TAI został odwołany w kwietniu 2023 r. Otrzymał 1,02 mln zł. Portal branżowy wirtualnemedia.pl podaje, że ta kwota prawdopodobnie uwzględniała odprawę oraz kwotę za zakaz konkurencji. Umowy cywilnoprawne przyniosły mu dodatkowo 407,6 tys. zł.
Masz propozycję tematu? Chcesz opowiedzieć ciekawą historię? Odezwij się do nas na kontakt@innpoland.pl
Z kolei Marcin Tulicki, były wiceprezes TAI, dostał 417,3 zł, a z umów – 296,3 tys. zł. Poza pełnieniem funkcji kierowniczej był też reporterem i wydawcą "Wiadomości".
Samuel Pereira jako wicedyrektor TAI otrzymał 439,8 tys. zł. Rafał Kwiatkowski, który zasiadał na tym stanowisku cały 2023 r. - 366,9 tys. zł.
Sumując, wypłaty dla pięciu osób z kierownictwa TAI pochłonęły około 4,45 mln zł.
Premier chce, żeby upadłe gwiazdy oddały pieniądze. To może być trudne
Premier Donald Tuskzwrócił uwagę we wpisie na platformie X, że "niektórzy zarabiali czterdzieści razy więcej odnauczycieliczy pielęgniarek". Jego zdaniem nie jest wykluczone, że będą musieli oddać pieniądze zarobione w TAI.
Jednak prawnicy nie są tak optymistycznie nastawieni do tego scenariusza. Szymon Chmielewski, radca prawny w kancelarii Dubois&Wspólnicy, tłumaczył w rozmowie z serwisem, że podwójne umowy są dopuszczalne, pod warunkiem że nie pokrywa się zakres obowiązków.
– Zwykle wtedy różnicuje się zakres obowiązków w obu dokumentach, jednak weryfikacja, czy obowiązki się nie pokrywały, wymaga sprawdzenia, co tak naprawdę robił pracownik. W praktyce często nie da się udowodnić, że to były inne obowiązki – podkreślił.