W ubiegłym roku w budżecie państwa zabrakło kilku miliardów złotych na zamrożenie cen prądu, gazu i ciepła. Jak podaje money.pl, rząd PiS o tym wiedział i łatał dziury z funduszu na walkę z pandemią koronawirusa. Nowa koalicja ma teraz poważny problem.
Reklama.
Reklama.
Z ustaleń portalu money.pl wynika, że na zamrożenie cen prądu, gazu i ciepła zabrakło w ubiegłym roku 7,9 mld zł. Ówczesny rząd Prawa i Sprawiedliwości był świadomy tego problemu i zalecił sięgnięcie po środki z Funduszu Przeciwdziałania COVID-19 w celu załatania dziury finansowej.
Rząd Morawieckiego zostawił "kukułcze jajo"
Pod koniec ubiegłego roku ówczesna ministra klimatu i środowiska Anna Moskwa ogłosiła plany dotyczące wprowadzenia tarczy energetycznej, mającej na celu ochronę polskich gospodarstw domowych przed wzrostem cen prądu, gazu i ciepła. Miało to na celu "złagodzenie skutków rosnących kosztów energii dla obywateli".
Wówczas wartość tarczy energetycznej została oszacowana na 100 mld zł. Jak przekazali obecni przedstawiciele ministerstwa, rząd Mateusza Morawieckiego już wtedy wiedział, że w budżecie brakuje blisko 8 mld zł na ten cel. W ustawach dotyczących tarcz energetycznych wprowadzono więc mechanizm umożliwiający wypłatę środków poza budżetem.
Brak pieniędzy na dopłaty
Z informacji opublikowanych przez serwis wynika, że mechanizmy osłonowe obowiązujące w 2023 roku zostały zaprojektowane w taki sposób, że "wpływy od zysków spółek energetycznych nie pokrywały pełnych kosztów związanych z ograniczeniem wzrostu cen energii".
Poprzedni rząd pozostawił nowej ekipie rządzącej mechanizm, umożliwiający pokrywanie dopłat do tarcz energetycznych ze wspomnianego Funduszu Przeciwdziałania COVID-19. W efekcie, jak przekazało ministerstwo, na ten cel przekazano z funduszu 1,36 mld zł na zamrożenie cen energii elektrycznej, 5,47 mld zł na obniżenie cen paliw gazowych oraz 1,11 mld zł na zmniejszenie cen ciepła.
Czytaj także:
"Ogromne środki są wydawane poza kontrolą parlamentarną i społeczną"
Kamil Sobolewski, główny ekonomista Pracodawców RP, podkreśla w rozmowie z money.pl, że fundusz ten stał się swoistym "workiem", który "ukrywa szeroką skalę wydatków państwa", realizowanych z wielu różnych programów, ale niekoniecznie związanych z walką z pandemią.
Według Sobolewskiego takie działania są przejawem "oderwania się obozu władzy od kontroli parlamentarnej i społecznej". Dodaje, że to także niebezpieczna sytuacja. – W zasadzie rząd PiS nie musiał przejmować się tym, ile ma pieniędzy w budżecie, ponieważ zawsze mógł sięgnąć po te środki – stwierdza ekspert.
Sobolewski zaznacza jednak, że poprzednia ekipa rządząca w trakcie pandemii musiała szybko reagować, aby ratować gospodarkę. Zauważa przy tym, że pojawiła się okazja do "korzystania z narzędzia, które stało się wygodne" dla polityków. – Fundusz przeciwdziałania COVID-19 otworzył więc puszkę Pandory. Ogromne środki są dziś wydawane poza kontrolą parlamentarną i społeczną – stwierdza ekonomista.
Zdaniem prof. Witolda Orłowskiego z Akademii Finansów i Biznesu Vistula konieczna może być w tej sytuacji poprawka w budżecie. – Rząd znalazł się w trudnej sytuacji, co jakiś czas będą wychodzić na jaw finansowe braki, które trzeba będzie uzupełniać. Kolejne trupy będą wypadać z szafy. W oczywisty sposób przełoży się to także na dalszy wzrost deficytu – ocenia ekspert.