
"Sztuczna inteligencja, która wsparła 25 tys. osób w kryzysie samobójczym" – czytam na stronie polskiej spółki Samurai Labs. Od systemu do wykrywania pedofili w internecie, poprzez walkę z hejtem, po przeciwdziałanie samobójstwom. Jednak wywiad INNPoland to nie tylko opowieść o sukcesie startupu, ale i o kontrowersjach i porażkach. Z bohaterów internetu "samuraje" stali się jego wrogami. O burzliwą historię Samurai Labs pytam założycieli – Michała Wroczyńskiego i Marka Friedmana.
Samurai Labs to spółka założona przez Polaków, która od początku miała misję. Jak prawdziwi samuraje, również miała walczyć ze złem. Tym, które rozgrywa się w internecie. Cyberhejt, przemoc, skłonności samobójcze – polscy samuraje chcieli chronić ofiary i edukować oprawców.
Z czasem pojawiły się jednak doniesienia byłych pracowników startupu, że zamiast walki z hejtem, założyciele uskuteczniają go wewnątrz organizacji.
Rozmawiamy z Michałem Wroczyńskim, CEO Samurai Labs i Markiem Friedmanem, Chief Growth Officerem i Co-Founderem Samurai Labs. Pytamy o początki, misję, konflikt w spółce i obecną działalność.
Wywiad z Samurai Labs
Marta Zinkiewicz: Samuraje walczyli z wrogami swoich klanów i cesarza. Wrogiem Samurai Labs od początku był hejt?
Michał Wroczyński: Zaczęliśmy od systemu do wykrywania pedofili w internecie. To był 2012 rok. Pracowaliśmy z Komendą Główną Policji, Interpolem. Czuliśmy, że robimy coś dużego i potrzebnego. System do wykrywania hejtu pojawił się rok później. Od początku nie chcieliśmy tylko reagować, a zapobiegać przemocy.
Hitlerowska propaganda przyniosła skutki po 6 latach. W latach 90. w Rwandzie wystarczyło tylko pół roku propagandy radiowej, żeby ludzie zaczęli się zabijać. 23 lata później w Myanmarze to było 7 dni. Hejt staje się coraz bardziej wyrafinowany. Zanim wydarzy się najgorsze, zawsze są znaki. Wtedy wstaje Samurai i łapie tę wiadomość w locie.
Co to znaczy?
Michał Wroczyński: To było dla nas bardzo ważne, żeby nie cenzurować, ale dobrze blokować takie wiadomości, zachowania. Później była interwencja. System oparty na naszej sztucznej inteligencji prowadził aktywny dialog z użytkownikiem, który atakował. A do ofiary wiadomości nie docierały. Byliśmy w stanie obniżyć zjawisko przemocy o 40 proc. Na samym notowaliśmy do Discordzie to 30 tys. ataków każdego dnia.
Co z tymi, którzy mimo wszystko doświadczali ataku?
Michał Wroczyński: Jednym z najpoważniejszych skutków internetowego hejtu jest samobójstwo. A to niemal od zawsze w większości przypadków poprzedzał komunikat. Tylko że list zastąpiły dziś social media. Nasz system wykrywał więc skłonność użytkownika do popełnienia samobójstwa. Zainterweniowaliśmy w 25 tys. przypadków i pomogliśmy realnym osobom. Dziś w mediach społecznościowych wyskakują komunikaty z numerem pomocowym przy każdej wzmiance o samobójstwie. Nasz system zaczynał rozmowę i był z tą osobą przez cały czas.
W USA moderacja treści na platformach społecznościowych została ograniczona. Co to oznacza?
Michał Wroczyński: Wzrost przemocy, zachowań samobójczych, depresji, kryzysów. Po prostu.
A sztuczna inteligencja? Dziś także od chatbota możemy usłyszeć hejt.
Marek Friedman: To prawda, znany jest już przypadek, kiedy młody chłopak popełnił samobójstwo, bo skłonił go do tego chatbot. Platformy nie ponoszą za to odpowiedzialności. Ich linią obrony jest wolność słowa.
Michał Wroczyński: Cechą modelu jest to, że będzie halucynował, popełniał błędy. Jego nieprzewidywalność jest gigantyczna. Ale można próbować walczyć z tym "od środka". Podjęliśmy współpracę z polskim modelem językowym Bielik, żeby zadbać o to już na poziomie samego modelu.
To, co poszło nie tak?
Marek Friedman: Stanęliśmy przed trudną prawdą, która i dziś jest podstawą problemu zapobiegania przemocy w internecie. Firmy są świadome ataków na ich platformach społecznościowych, ale gdyby to przyznały, spadłaby na nie odpowiedzialność za publikowane treści.
Wtedy nie byłyby już platformami sanctions free authority, a stałyby się wydawcami – tak, jak gazeta odpowiadałyby za teksty, które się w niej ukazują. Współpraca z Samurai Labs byłaby formą przyznania się do problemu.
Michał Wroczyński: W grudniu 2023 roku znaleźliśmy się w ekstremalnie trudnym momencie. A przecież mieliśmy świetny, społecznie potrzebny produkt, fantastycznych inwestorów, profesjonalną ekipę sprzedażową, którą zasilał m.in. były wiceszef markegingu w Google. Wszystko zniknęło, a my nie rozumieliśmy dlaczego.
Co było dalej?
Michał Wroczyński: Uznaliśmy, że musimy zrobić z naszego systemu prewencji suicydalnej – produkt. Szukać innych klientów niż big techy.
Marek Friedman: W kontekście problemu, który staramy się zniwelować, mówienie "klient" jest brutalne, choć to dla nas bardzo ważne. Jesteśmy firmą, która ma cel, chce wpłynąć na zmiany społeczne. Ale możemy to osiągnąć tylko wtedy, kiedy będziemy zarabiać, nie będziemy uzależnieni od grantów i innych form dotacji.
Kim jest wasz nowy klient?
Michał Wroczyński: Zajęliśmy się głównie wykrywaniem i zapobieganiem samobójstwom. Współpracujemy m.in. z organizacją The Veterans Association. W USA nie ma takich restrykcyjnych zasad dotyczących prywatności, jak w Unii Europejskiej, a amerykańska armia może monitorować konta żołnierzy na platformach społecznościowych. I to ona, a nie przykładowo Meta, bezpośrednio korzysta z Samuraia.
Dlaczego amerykańscy weterani?
Michał Wroczyński: Każdego dnia około 26 weteranów popełnia samobójstwo. Departament Obrony przeznacza rocznie 17 miliardów dolarów na system pomocy i prewencji, ale z niewielką skutecznością. 60 proc. osób, które decydują się na odebranie sobie życia, nie kontaktuje się z ich centrum pomocy. To po prostu nie działa.
Liczba jest również wysoka wśród pracowników amerykańskiej Straży Granicznej, którzy niekiedy muszą rozdzielać rodziny, a także wśród lekarzy i ratowników medycznych. To łącznie grupa licząca około 20 mln osób, które są w potrzebie. Znaleźliśmy więc takie organizacje, które są tego świadome. Chcą wziąć za to odpowiedzialność.
Choć to trudne, ma znaczenie, że z powodu samobójstw sama Ameryka Północna traci rocznie 500 mld dolarów. To związane jest z malejącą liczbą pracujących i osób, które konsumują. Jednemu samobójstwu towarzyszy również średnio 6 pogłębionych żałób, a to kolejne straty.
Gdy wpisuję "Samurai Labs" w wyszukiwarkę, widzę nagłówki o spóźnionych wypłatach, hejcie wewnątrz organizacji i listach wrogów. Przecież mieliście z nim walczyć.
Michał Wroczyński: To trudny temat. "Lista osób, które mogą być nieprzychylne Spółce" faktycznie powstała, ale później została wyjęta z kontekstu. Pięć lat temu współpracowaliśmy z jednym z właścicieli firmy PR-owej.
Wówczas zaszkodziła nam jedna osoba, a on poprosił, żebyśmy wypisali pięcioro ludzi z całego naszego życia, z którymi również mieliśmy pod górkę. Wyciągnął tę listę po pięciu latach i nazwał "listą wrogów". Posypały się artykuły. Kontrowersja jest dobra, nakręca liczniki. Nie ma lepszej historii niż ta o upadającym bohaterze.
Ale były przecież relacje pracowników, zeznania, zrzuty ekranu wiadomości. Wiele z nich dotyczyło opóźnienia w wypłatach.
Marek Friedman: To wynik zderzenia z rzeczywistością z 2023 roku. Nie otrzymywaliśmy wcześniej potwierdzonych pieniędzy od inwestora, bez nich weszliśmy w kolejny rok. No i zaczął się hejt. Nie mieliśmy możliwości zareagować. A to pogorszyło relacje z innymi inwestorami. Zwlekali i wszystko eskalowało.
Były też oskarżenia o mobbing.
Michał Wroczyński: Spółka nigdy nie została oskarżona o mobbing oficjalnie, a to bardzo ważne. Określenie "mobbingiem" zachowań, które mogą się komuś nie podobać, jest na pewno nośne medialne, ale nieuczciwe. Jeżeli ktoś uważa, że był źle traktowany, dlaczego odpowiedni sąd nie zasądził tej sprawy?
Sytuacja, o której pani wspomina wyglądała tak – poprosiłem o spotkanie z pracownicą bez jej bezpośredniego przełożonego. Zostałem na tej podstawie "oskarżony" o mobbing. Mój wspólnik chciał ją później zwolnić z powodu niedociągnięć merytorycznych, ale nie był w stanie się z nią skontaktować. Była ciągle na zwolnieniu.
Przyzwyczajony do kalifornijskiej transparentności, opisał sytuację na forum firmowym na Slacku, zapowiedział, że chce się z nią pożegnać. Kolejne oskarżenia o mobbing. Nigdy nie było u nas podnoszenia głosu, agresji. Mobbing należy udowodnić, to poważne oskarżenie, a w naszym przypadku to słowa rzucane na wiatr przez rozczarowanych zwolnieniem byłych pracowników, które sprytnie podchwyciły media – czy to etyczne?
Zaproponowaliśmy mediacje wszystkim aktualnym i byłym pracownikom. Oprócz PR-owca nikt się nie zgłosił, a ten przed przystąpieniem do mediacji zażądał zarówno pokrycia kosztów udziału w nich, jak i tego, jaki będzie ich finał, czyli że w ich efekcie postawi "na swoim". To zaprzecza całej idei mediacji dlatego zdecydowaliśmy się ich nie podejmować, szczególnie, że wcześniej zgłosiłem już do prokuratury podejrzenie popełnienie przestępstwa przez tę osobę. Prokuratura potraktowała tę sprawę poważnie i wszczęła postępowania.
Oskarżenia pochodzą od kilku osób.
Michał Wroczyński: Pracowałem w wielu krajach, z różnymi ludźmi. Polacy to najinteligentniejsza grupa, z jaką miałem do czynienia. Funkcjonuje jednak takie powiedzenie, że Polacy są jak kosz krabów. Nie potrzebujesz pokrywki, bo jak jeden chce wyjść, inne go łapią i ściągają w dół.
Polska powinna być liderem technologicznym. Mamy najlepiej wykształconych ludzi. Przeszkadza nam podejście – widzenie w innych wrogów. To wpływa na cały ekosystem. W najbardziej kryzysowym momencie musieliśmy znacznie ograniczyć liczebność zespołu, naturalnie ci którzy musieli odejść, byli rozczarowani i źli.
Niektórzy, jak właściciel firmy marketingowej, z którym współpracowaliśmy, zaczęli atakować personalnie co-founderów w mediach społecznościowych pisząc hejterskie treści pod ich prywatnymi postami. Mimo prośby o podpisanie ugody i zaprzestanie ataków, marketingowiec zaczął pisać bezpośrednio do naszych inwestorów, nawet po tym jak mailowo potwierdził, że zaniecha jakichkolwiek działań przeciwko spółce i jej założycielom.
Czego was to nauczyło?
Michał Wroczyński: Prawdziwa nauka przychodzi w najciemniejszych momentach. Ten rok wiele nas nauczył – o życiu, wsparciu. Sporo zmienił w nas samych, mamy grubszą skórę. Spadło na nas dużo hejtu, więc poszerzyliśmy swoją wiedzę o nim o praktykę. Nie działamy już tylko na teorii.
W Dolinie Krzemowej 8 na 10 startupów upada. Naszym celem od początku było zostanie dominującym graczem, który broni ludzi przed hejtem na całym świecie. Do tego się zobowiązaliśmy. I tak jak bohater greckiej tragedii, który upada – wstajemy silniejsi.
Niestety pod koniec lipca straciliśmy naszego przyjaciela, co-foundera i prezesa polskiej spółki Grzegorza Rutkiewicza. Jego śmierć dotknęła nas i cały zespół. Grzegorz był niebywale ciepłym i pomocnym człowiekiem, który pomagał niezależnie od swojej własnej sytuacji.
Ponieważ Grzegorz odpowiadał za finanse i bieżącą działalność spółki musieliśmy szybko zaopiekować te obszary. 24 września objąłem stanowisko Prezesa Zarządu Samurai Labs, a Marek wraz z księgowością porządkuje raportowanie i bieżące rozliczenia spółki, tak byśmy w październiku mogli wrócić do realizacji planu spłaty zobowiązań do aktualnych i byłych pracowników. W październiku też podejmiemy działania, których celem będzie zawarcie ugody z Pomorskim Parkiem Technologicznym, gdzie wcześniej mieściło się nasze biuro.
Zobacz także
