dłonie trzymające plik banknotów
Dlaczego tylu przedsiębiorców żąda gotówki? Oto gorzka prawda o polskim biznesie Fot. Sheviakova Kateryna / Shuttestock

Pewnie znacie ten zabijający wzrok sprzedawcy, gdy za pęczek rzodkiewki i kilo ziemniaków płacicie kartą? Pewnie widzieliście też tabliczki przy kasach zachęcające do płatności gotówkowych. A nawet zniżki dla osób płacących gotówką. Skąd bierze się ta miłość do rozliczeń z ręki do ręki?

REKLAMA

"Wolimy gotówkę" to akurat specyficzne puszczanie oczka do klienta. Zgodnie z prawem nie można "karać" dodatkową opłatą osób płacących kartą, więc "promuje" się osoby płacące gotówką. Oczywiście problemy z przyjmowaniem płatności kartą mają na ogół firmy małe i mikro.

Nie będę nawet ukrywał, że inspiracją do moich przemyśleń stał się słynny już post Cezarego Bachańskiego, który nieźle namieszał w mediach społecznościowych, opisując fikcyjną, ale bardzo prawdopodobną drogę polskiego mikrobiznesu osiedlowego.

Jedni Bachańskiego obsobaczają, inni mu klaszczą. Ja z kolei znam trochę biznesów, które tak działają. Wiem też, że wiele z nich bez oszukiwania na podatkach byłoby nierentownych. Albo inaczej: "zdecydowanie gorzej rentownych". Pewnie nieraz widzieliście uśmiech na twarzy właściciela małego punktu gastronomicznego, kiedy mówiliście "zapłacę gotówką"? Prawda o nich jest taka, że gdyby jednej trzeciej do połowy nie sprzedawały na lewo, ich rentowność byłaby symboliczna.

A z rachunkiem to drożej

Najmniej pieści się branża budowlana. Do dziś można usłyszeć, że położenie kafelków kosztuje x pieniędzy, ale jak na fakturę albo z rachunkiem to 23 procent więcej. To jest akurat jawna i czysta bezczelność. Ale mało kto się tym przejmuje, bo przecież każdy normalny człowiek woli zapłacić mniej, a że fachowiec działa nielegalnie? Cóż, taka branża – mówi się.

Założę się, że pewnie sami macie znajomego fryzjera, właściciela budki z kebabem czy innego punktu usługowego, któremu płacicie gotówką i mówicie "bez paragonu", prawda? Czy to problem? Nie umiem tego ocenić jednoznacznie. Z jednej strony tak, bo przecież oszukujemy państwo. Z drugiej może dajemy lekki oddech mikrobiznesowi? W każdym razie nie można tego pochwalać.

Problem mikroprzedsiębiorcy zaczyna się, gdy bez paragonu trzeba sprzedawać więcej i więcej. Wielu z nich próbuje zwalać wszystko lub wiele na pazerność banków, koszty obsługi kart.

Pewnie widzieliście w sieci opisy tego, jakie to olbrzymie rzekomo sumy trzeba oddawać bankom i operatorom kart i systemów płatniczych. To nie jest prawda. To są drobne procenty od obrotu. Owszem, trzeba mieć internet, trzeba kupić odpowiednią kasę i terminal, można go też wynajmować. To są koszty, jakie po prostu trzeba ponieść. Ile to jest w rzeczywistości? W najgorszym przypadku 1,5-2 proc., ale można się wbić w poziom poniżej 1 procenta.

Jasne, że im większy obrót, tym większa suma zobowiązań. Załóżmy, że całość opłat wynosi 1,5-2 proc. To prawdopodobnie najgorszy dla sprzedawcy scenariusz. Sprzedasz za 100 złotych i musisz od tego oddać 1,5-2 zł pośrednikom. To w sumie wydaje się kwotą niewielką. Ale przy 10 tysiącach sprzedaży robi się z tego 200 złotych, to już lekko boli. A dodajmy, że 10 tysięcy to nie jest jakiś wielki próg, to raczej mikrobiznes. Przy 1000 złotych dziennej sprzedaży mamy 450-600 zł miesięcznych opłat prowizyjnych. W sumie każdy mały przedsiębiorca liczy każdą złotówkę i wie, że te pieniądze mógłby wydać lepiej.

Banknot nie jest za darmo

Ale też nie każdy pamięta o tym, że obrót gotówkowy też kosztuje. Łatwo wpaść na jakiś sfałszowany banknot? Łatwo. Czy noszenie przy sobie utargu jest pomysłem rozsądnym? Z pewnością nie. Przestępczość w Polsce nie jest może przerażająca, ale rabusie czyhają na takie okazje. Banki też biorą prowizje za wpłaty, wypłaty, prowadzenie konta kosztuje. Oszczędność jest iluzoryczna.

Jest też inny problem. Wielu pracowników w Polsce pracuje na czarno. Czasami jest to "oszczędność" właściciela biznesu, który nie odprowadza składek. Obecnie w Polsce, jeśli chcesz komuś płacić 5 000 zł na rękę, to w przypadku umowy o pracę będzie to wydatek 6 850 złotych miesięcznie. Czyli roczna różnica w płaceniu pod stołem a legalnie to ponad 22 000 złotych. Sporo, prawda? W przypadku dwojga pracowników robi się z tego ponad 44 000 złotych. Jak na malutki biznes to dużo.

Aktualizacja: słusznie zwrócono mi uwagę, że w pośpiechu nie policzyłem wszystkich kosztów. To prawda: zatrudnienie na etat pracownika z wypłatą 5 000 zł na rękę, to dla pracodawcy koszt ponad 8 253 złote. Rocznie różnica między realną wypłatą a kosztem pracodawcy to ponad 39 tysięcy złotych.

Być może problem leży też w tym, że wielu pracowników mikrofirm ma na głowie jakieś zobowiązania. Naprawdę wielu ludzi woli dostawać gotówkę do ręki, bo z konta zabierze im ją bank lub komornik. Niestety wielu z nich ucieka w ten sposób przed alimentami. To nie żart, spotkałem wielu przedsiębiorców, których pracownicy bronili się rękami i nogami przed… legalną umową.

To wszystko są dość częste powody zadziwiającej popularności gotówki w polskim małym biznesie. A ledwie dotknęliśmy zjawiska "prawdziwych" oszustów, po prostu rżnących państwo na podatkach gdzie się tylko da. Nie dotknęliśmy też ordynarnej korupcji, najłatwiejszej właśnie wtedy, gdy mamy do czynienia z obrotem gotówkowym. Po prostu mamy ciągle zbyt wiele biznesów, które nie umieją albo nie dają rady działać w pełni uczciwie. I żeby nie było: nie oznacza to, że płatności gotówkowe są złe same w sobie. Niech sobie każdy płaci tak, jak chce. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że czasami służą one ukryciu dochodów.