skarpetki męskie
Chciałem tylko kupić skarpetki. Sklep przypadkiem pokazał mi, jak ogromną ma marżę Fot. Clem Onojeghuo / Pexels.com

Pewnie jak każdy robicie zakupy, i jak każdy chcecie przy tym oszczędzić parę groszy. Dziś pokażę wam, jak najłatwiej obniżyć koszty transakcji w internecie. W moim przypadku wystarczyło, że zainteresowałem się kilkoma parami skarpetek, a potem... nie zrobiłem nic. Jak? Już wyjaśniam.

REKLAMA

Wiecie, jak całkiem przyzwoicie zaoszczędziłem na zakupach w sieci? Wrzuciłem do wirtualnego koszyka kilka par fajnych skarpetek. Potem jednak nie kliknąłem "kup", bo jeszcze się zastanawiałem, czy nie dobrać czegoś dla żony i dziecka. W ten sposób niekupione skarpetki zostały w koszyku. I wtedy się zaczęło.

W sklepie dostałem na dzień dobry jakiś mały rabat rzędu 5 proc. Dzień później sklep mailowo zaczął mi delikatnie przypominać, że może bym kupił to, co mam w koszyku, bo przecież te produkty mogą się wyprzedać i zostanę z niczym. Byłem gotowy zaryzykować: mnie się nie spieszyło. Za to po kilku kolejnych dniach zaczęło się bardzo spieszyć sklepowi.

Sklep uznał, że skoro klient ma już w koszyku produkty za prawie 200 złotych, szkoda byłoby go stracić. Efekt był taki, że po kilku dniach sprzedający zmienili front i przysłali mi kod na 15 proc. zniżki na zakupy i darmową dostawę. W ten sposób, dzięki kompletnemu nicnierobieniu, nieoczekiwanie zaoszczędziłem prawie 40 złotych na zakupach za ok. 200 złotych. Opłaciło się czekać? Pewnie!

To nie wszystko. Nicnierobienie opłacało mi się już wcześniej. Niedawno kupowałem buty, dość drogie. Znalazłem je w sieci, w dużym sklepie internetowym w świetnej cenie. Niestety nie było mojego rozmiaru. Mogłem kupić podobne od razu gdzie indziej za o wiele więcej, ale nie chciałem przepalać kasy i postanowiłem zamówić je w pierwszym sklepie poczekać. Wpisałem mail i czekałem… miesiąc, dwa. W końcu przyszły. Dwa miesiące czekania, 200 złotych oszczędności. Moim zdaniem świetny układ.

Oszczędzanie na zakupach. Mogą ci oddać część wartości paragonu za nic

Stosuję jeszcze jeden fajny trik, który nic mnie nie kosztuje. Słyszeliście o cashbacku? Pewnie tak, ale dla formalności wyjaśnię. W dużym skrócie: dostajesz zwrot części kwoty zakupu za dokonanie go w określony sposób. Cashback oferują jakieś programy lojalnościowe, czasem sklepy. Ja korzystam z takiego, który jest w zasadzie bezobsługowy. Jak to możliwe, zapytacie?

Cóż, jeszcze w roku 1996 usłyszałem o nowej przeglądarce Opera i zacząłem z niej korzystać. Od jakiegoś czasu ma ona wbudowany mechanizm cashbacku. Wystarczy się zarejestrować i włączyć opcję w przeglądarce. Minuta roboty. Od tej pory za prawie każdym razem, kiedy robię zakupy w internecie, dostaję zwrot części wydanej kwoty na specjalne konto. Na ogół są to grosze, bo nie jestem zakupoholikiem, ale i tak warto.

Ale im większy zakup, tym większa kwota do mnie wraca. Na jednych butach (które przymierzyłem w sklepie, ale kupiłem przez internet) zaoszczędziłem w ten sposób 20 złotych, na kolejnych ponad 30 złotych. Wszystko zależy od tego, jak wysoko procentowy cashback oferuje firma we współpracy z Operą.

Nie chcę przy tym reklamować Opery jako takiej. Przeglądarka jest świetna, ale ciekawe oferty cashbacków znajdziecie też w aplikacjach bankowych i w różnych progamach lojalnościowych. Chcę wam tylko pokazać, że na zakupach można bardzo łatwo i bez wysiłku oszczędzić. I to najwięcej na produktach drogich: ubraniach, sprzęcie sportowym, elektronice.

Promocje w internecie. Skąd te wszystkie obniżki i rabaty?

Musimy pamiętać o tym, że sklepy – stacjonarne, jak i internetowe – muszą sprzedawać za więcej, niż kupiły, żeby żyć. Jednak wiele z nich ma zawrotnie wysokie marże. Kurtka zimowa w sieciówce kosztująca w detalu 500 złotych, dla sklepu stanowi koszt najwyżej kilkudziesięciu złotych. Tyle trzeba zapłacić za jej produkcję.

Producent dostaje z tego grosze: marża sprzedawcy może sięgać nawet 50-60 proc., a swoje 10-20 proc. dorzuca dystrybutor. Dla producenta może zostać jakieś 10-20 procent. Nie musisz więc mieć wyrzutów sumienia, kiedy korzystasz z dużej promocji. Sklep i tak na tym swoje zarobi.

Jak dobrze policzymy, to okaże się, że nie warto iść do sklepu i wziąć z półki na przykład depilatora czy telewizora płacąc gotówką. Bardziej opłaca się iść do sklepu, obejrzeć go, zamówić i zapłacić przez internet i odebrać w sklepie. To jedno. Warto przy tym pamiętać, że w ten sposób swoimi pieniędzmi głosujemy za tym, by sklepy stacjonarne stawały się mniej opłacalne, a handel przenosił się do internetu.

Kolejna kwestia: czy opłaca się wziąć produkt na raty 0 proc.? Sklepy często oferują do tego jedną lub nawet dwie raty gratis. Jak to się kalkuluje? Pamiętajmy, że sklep jest najczęściej jedynie pośrednikiem w zakupie ratalnym, ale bardzo często pokrywa koszty tego kredytu. Dokłada więc kilka procent do twojego zakupu. A czasem nawet więcej, jeśli dodaje jedną lub dwie raty gratis. Dla jasności: trzeba pamiętać, że zakup na raty zawsze wiąże się z jakimś ryzykiem. Spóźnienie w płatności może mieć spore negatywne konsekwencje dla naszej wiarygodności kredytowej.

Sklepowi zależy na tym, by jak najszybciej pozbyć się towaru, który sam kupił. Towar, który leży, generuje tylko koszty i traci na wartości. Dlatego spokojnie może urwać kilka procent ze swojej marży, byle tylko zarobić cokolwiek.

Zakupy w internecie i nie tylko. Nie warto się z nimi spieszyć

Stara prawda mówi, że na zakupy spożywcze nie chodzi się głodnym. Wtedy chcąc nie chcąc, kupujemy więcej, niż potrzebujemy. Rzeczy na lato kupujemy zimą, a zimą sprzęt i ubrania na lato, bo wtedy zapłacimy mniej. To naprawdę się opłaca.

Przykład? Pewnego sierpniowego dnia moja żona podniosła wzrok i stwierdziła: trzeba kupić sanki. I to był strzał w dziesiątkę, kosztowały połowę tego, ile musielibyśmy zapłacić kilka miesięcy później.

A wy macie jakieś patenty na tańsze robienie zakupów? Nie wahajcie się nimi z nami podzielić.