Sławomir Mentzen i Donald Tusk na tle sklepu Carrefour. Rząd chce kupić Carrefoura.
Rząd chce kupić Carrefoura? Jedni grzmią o komunizmie, ja pytam gdzie wady. Fot. AS photo family / Shutterstock / Tomasz Warszewski / Shutterstock / Andrew Leyden / Shutterstock / Montaż: naTemat.pl

Czytam, że państwo nasze szykuje się do kupna wychodzącej z Polski sieci sklepów Carrefour. Czytam, że to powrót do PRL-u, że państwo nie jest od handlu pietruszką, że to kolejne stołki do obsadzenia partyjnymi funkcjonariuszami. Owszem, istnieją wyzwania i ryzyka, ale sam pomysł wydaje mi się bardzo dobry. I ma mnóstwo plusów.

REKLAMA

Co do zasady państwa w gospodarce powinno być jak najmniej, prawda? No bo przecież podmioty państwowe miałyby uprzywilejowaną pozycję, mogłyby gnębić prywatną konkurencję. Byłyby też zależne od polityków, bo w sumie kontrolę nad nimi przejmowałoby aktualnie rządzące ugrupowanie.

Państwo kupi Carrefour? Byle nie funkcjonował tak, jak kiedyś Orlen

W Polsce mamy na przykład Orlen, który stał się symbolem politycznego łupu. Wielka, poważna firma przez lata zajmowała się wydawaniem swoich ciężko zarobionych pieniędzy na partyjne potrzeby i sianiem propagandy. Słabo to wyglądało.

No ale z drugiej strony państwo jest przecież w gospodarce potrzebne. Państwowe często są koncerny paliwowe, firmy energetyczne, my mamy jeszcze nieszczęsne kopalnie. Trudno sobie wyobrazić, by sektory kluczowe dla bezpieczeństwa Polski oddać w całości prywatnym podmiotom. Do państwa też z prośbami (a czasem żądaniami) o pomoc zwracają się przedsiębiorcy.

Czemu by nie spróbować z siecią sklepów? Co by się stało, gdyby państwo kupiło placówki Carrefoura? Przecież dostawy żywności i podstawowych produktów to jest kwestia bezpieczeństwa państwa. Sprawdźmy, czy to możliwe i co by z tego wynikło.

Polska kupi Carrefour: scenariusz transakcji i jej skutki

Załóżmy, że sieć sklepów będzie kosztować ok. 8 miliardów złotych. Tyle podobno chce francuska centrala za swój polski biznes. Za tę cenę kupujemy nie tylko placówki, ale gotowy, działający interes. Chronimy miejsca pracy: sprzedawców, sprzątaczy, zarządzających, ale i setek, jak nie tysięcy, dostawców. To szansa, żeby ci ludzie mieli porządne umowy i godne zarobki.

Mowa o 10 tysiącach osób zatrudnionych w samej sieci, jak i nieznanej liczbie ludzi pracujących dla 3400 dostawców. Solidne warunki zatrudnienia mogą stać się nową jakością w branży handlowej i wymusić na innych, prywatnych podmiotach poprawę warunków pracy (o ile są złe).

Druga sprawa: to jasne, że państwowa sieć sklepów musi być rentowna. Musi na siebie zarabiać, płacić podatki, ale nie musi wypracowywać gigantycznego zysku. Jej celem nie musi być tzw. maksymalizacja. Może sobie pozwolić na to, by nie wykorzystywać kasjerek i dostawców, nie wyciskać z nich ostatnich soków.

Moglibyśmy też się przekonać, czy rzeczywiście płacimy za żywność i chemię tyle, ile powinniśmy. Ja jako konsument nie mam problemu z przetestowaniem takiego rozwiązania. Ba, byłoby cudownie, gdyby pod takim państwowym szyldem zjednoczyły się też sklepy Społem. Problem w tym, że należą one do lokalnych spółdzielni i nigdy nie były jednością. Szkoda.

Ba, na bazie sieci sklepów i istniejącej już, ale nie wiadomo jak działającej Krajowej Grupy Spożywczej, można też zorganizować sieć dostaw. A to jest w Polsce przecież poważnym problemem: rolnicy narzekają, że nie mają gdzie sprzedać swoich produktów, a jeśli mogą, to dostają za nie grosze. Tymczasem my, konsumenci, płacimy za żywność coraz więcej. Co się dzieje z naszymi pieniędzmi? Tu gdzieś jest poważna luka i państwo mogłoby ją zlikwidować z korzyścią dla nas wszystkich.

I nie musiałoby robić tego samo. Przecież Carrefour to nie tylko sklep, ale też doświadczona kadra zarządzająca. To ludzie, którzy na handlu zjedli zęby, doskonale wiedzą, jak sprzedawać i na tym zarabiać. Jeśli zdejmie im się z głowy presję na maksymalizację wyników i nadzór zagranicznego właściciela, mogą zdziałać cuda.

Warto też przypomnieć, że sklepy można prowadzić na zasadzie spółdzielni. Takie zrzeszenia producentów i handlowców działają w całej Europie. W Polsce też są, szczególnie w branży mleczarskiej. Mlekovita, Piątnica, Garwolin – ich produkty zna cała Polska. Firmy kwitną dzięki swojej spółdzielczej formule. Dlaczego nie skorzystać (z głową!) z takiego rozwiązania?

Państwowa sieć sklepów to powrót PRL? Bzdura!

Nie ma też co narzekać, że to powrót do PRL. Taką opinię wyraził znany piewca wolnorynkowości, Sławomir Mentzen. Mentzen urodził się w 1986 roku, więc o PRL-u większego pojęcia nie ma. Tak, w czasach socjalizmu sklepy były często puste, ale niewydolna była cała gospodarka i po prostu nie było co do nich wstawiać. I wbrew pozorom nie były to wcale produkty wysokiej jakości.

Mentzen jest jak amerykańska prawica, perorująca o tym, że ubezpieczenie i urlop dla pracownika to komunizm. Jeśli już, to ewentualnie lekki socjalizm. Powiedzmy jednak z całą stanowczością: ewentualna państwowa sieć sklepów to nie powrót do PRL. Ona nie zaburzy wolnego rynku, nie zdobędzie monopolu. Może pomóc, raczej nie zaszkodzi.

Zresztą podejście Mentzena do kwestii patriotyzmu gospodarczego to prawdziwy kociokwik. Raz mówi, żeby zatrudniać Polaków zamiast Ukraińców, potem namawia do zatrudniania Ukraińców, bo są tańsi. Następnie namawia o wspieraniu polskich firm, ale jednocześnie jest przeciwko interwencjonizmowi. Słowem: do krytyki jest pierwszy, ale wcielanie własnych (często wzajemnie sprzecznych) idei w życie idzie mu słabo.

Nie ma też racji Mentzen gdy marudzi, że państwo nie jest od handlu pietruszką. Jeśli coś nie działa, a ewidentnie nie działa, jeśli pozycja obywateli – rolników i konsumentów – jest niekorzystna, to państwo może i powinno wkroczyć. Władza może zdywersyfikować system dostaw, wystawiać na sprzedaż więcej produktów lokalnych. Półki uginające się od francuskich produktów można zapełnić polskimi specjałami.

Dodajmy, że nie ma opcji, by taki państwowy koncern handlowy zdominował rynek. Carrefour jest tylko jedną z sieci w Polsce, i to wcale nie największą. Państwowa sieć sklepów byłaby konkurencją, która rozruszałaby skostniałą branżę handlową. Dowiedzielibyśmy się, czy polskie produkty faktycznie są na cenzurowanym w wielkich sieciach i czy polscy rolnicy rzeczywiście są dojeni przez zagraniczne podmioty.

Polska sieć sklepów niesie też ryzyko

Mentzen może mieć rację w jednym: kwestii zarządzania. Nawet najlepszy biznes można położyć, jeśli wezmą się za niego dyletanci, których jedynymi kwalifikacjami są polityczne plecy. Mieliśmy już przykład Orlenu pod wodzą polityka PiS Daniela Obajtka, który ręcznie sterował cenami paliw na potrzeby politycznych potrzeb. Warto jednak zauważyć, że mimo to nie udało mu się położyć firmy, która od wielu lat była porządnie poukładana biznesowo.

Zagrożenie kadrowe jednak jest realne. Zarządzanie państwową siecią sklepów musi trafić w ręce profesjonalistów.

Nie da się nie zauważyć, że handel w Polsce zdominowany jest przez zagraniczne firmy. Biedronka jest portugalska, Lidl i Kaufland niemieckie, Leclerc i Carrefour są z Francji, Action jest holenderskie... Można długo wymieniać, póki nie dojdzie się do Dino, chyba jedynej liczącej się polskiej sieci. Miejmy świadomość, że ewentualne kupno Carrefoura przez państwo nie zagroziłoby nawet tej firmie, ma w końcu trzykrotnie większą sprzedaż.

Opcji jest mnóstwo. I moim zdaniem zakup Carrefoura przez państwo można dobrze uzasadnić biznesowo i organizacyjnie, a polskie społeczeństwo może nieźle na tym wyjść.