
Berliński dziennik "Berliner Zeitung" stawia Polskę za wzór przygotowań do zimy, punktując słabości własnego kraju. Podczas gdy nasze magazyny gazu pękają w szwach (są zapełnione w 91 proc.), niemieckie zbiorniki świecą pustkami, notując najniższy poziom od lat. Niemcy nie zdają sobie sprawy z wielkości polskich magazynów.
Tytuł czwartkowego wydania "Berliner Zeitung" mówi wszystko: "Magazyny gazu: Polska wkracza w zimę z 91-procentowym zapasem – dlaczego Niemcy nie?". To pytanie retoryczne, które otwiera bolesną dla Berlina dyskusję o skuteczności ich modelu bezpieczeństwa energetycznego w erze po odcięciu rosyjskich surowców.
Dwa kraje, dwie prędkości napełniania
Liczby nie kłamią, a te przytoczone przez niemiecki dziennik są dla Berlina bezlitosne. Według danych Gas Infrastructure Europe (GIE) na koniec listopada, niemieckie magazyny były wypełnione zaledwie w 67,14 proc. To dramatyczny spadek w porównaniu z ubiegłym rokiem, gdy o tej samej porze wskaźniki zbliżały się do 90 proc.
Na tym tle Polska jawi się jako oaza stabilności. Z magazynami wypełnionymi w około 91 proc. należymy do ścisłej czołówki najlepiej przygotowanych do zimy krajów UE. Jako kraj przemysłowy, równie mocno dotknięty rosyjskim szantażem gazowym, Polska stanowi dla Niemiec "ważne porównanie".
Dobra, to ile mamy tego gazu?
"Berliner Zeitung" uczciwie zaznacza, że skala jest inna – polskie 91 proc. to w liczbach bezwzględnych "tylko" 33,1 TWh gazu, podczas gdy niemieckie magazyny są znacznie pojemniejsze.
Polska może magazynować ok. 3,5 mld m3 gazu o łącznym potencjale energetycznym na poziomie około 36,41 TWh. Tylko jeden niemiecki magazyn (w Rehden) pomieści ponad 4 mld metrów sześciennych. Wszystkie niemieckie zbiorniki mają pojemność gaz o potencjale ponad 260 TWh. Dzięki efektowi skali są w stanie magazynować gaz stosunkowo tanio.
Niemcy nie są jedynymi w Europie, którzy mają wielkie zbiorniki. Potencjał ponad 125 TWh w magazynach gazu ma Francja, ponad 144 TWh Holandia a ponad 200 Włochy.
Skąd ta zwłoka w Niemczech?
Mimo wszystko "Berliner Zeitung" ma sporo racji: Niemcy coś przespali. Eksperci cytowani przez gazetę wskazują na fundamentalnie odmienne podejście obu państw.
W Niemczech za napełnianie magazynów odpowiadają głównie prywatni handlowcy. Ich motywacją jest zysk, a ten zależy od tzw. spreadu letnio-zimowego – czyli różnicy między (zazwyczaj niską) ceną gazu latem a (wysoką) zimą. W tym roku wczesne magazynowanie nie opłacało się przedsiębiorców. Efekt jest taki, że magazyny pozostały puste.
Polska postawiła na państwową kontrolę i strategiczną zapobiegliwość. "BZ" podkreśla, że "Polska dokonała zakupów w odpowiednim czasie i w sposób strategiczny, postawiła na obowiązkowe poziomy zapasów i konsekwentnie zdywersyfikowała swój portfel gazowy".
Mniejsze, kontrolowane przez państwo magazyny łatwiej i szybciej można zapełnić, nie oglądając się na chwilowe wahania giełdowe.
Berlin chce kopiować Warszawę?
Wnioski płynące z tej analizy są dla Niemiec na tyle gorzkie, że tamtejsze ministerstwo gospodarki rozważa radykalną zmianę kursu. Na stole leży propozycja utworzenia państwowej, strategicznej rezerwy gazu – rozwiązania wzorowanego m.in. na modelu polskim.
Taka rezerwa byłaby uzupełniana niezależnie od bieżących cen rynkowych, co zapewniłoby bezpieczeństwo dostaw nawet wtedy, gdy prywatnym firmom nie opłaca się magazynować surowca. To wyraźny sygnał, że w obliczu kryzysu, nawet najbardziej rynkowe gospodarki muszą przeprosić się z interwencjonizmem państwowym w imię strategicznego bezpieczeństwa.
Zobacz także
Źródło: Berliner Zeitung
