Z polskich uniwersytetów uciekają najlepsi ludzie. "Wymagania światowe, a pensje wschodnie"

Adam Sieńko
Jakie są warunki pracy na uniwersytecie? Kto żyw, daje dzisiaj dyla z uniwersytetów – daje do zrozumienia prof. Tadeusz Gadacz. Sytuacja na polskich uczelniach jest coraz gorsza. Przez niż demograficzny jest na nim coraz mniej studentów, ergo, pieniędzy również zaczyna brakować. A ciepły etat od korporacji kusi.
Pracownicy uniwersytetów odchodzą do korporacji. Pensje są niskie, wymogi światowe. Robert Robaszewski/Agencja Gazeta
– Kolejni moi znajomi odchodzą z uczelni. To osoby o wysokich kompetencjach językowych i merytorycznych. To prawnicy, specjaliści od polityk społecznych, informatycy, ekonomiści. Odchodzą do firm albo zakładają własne – pisze na swoim profilu facebookowym prof. Tadeusz Gadacz.

Filozof ubolewa nad tym, że praca na uczelniach staje się dla młodych ludzi coraz mniej atrakcyjna. – Jednemu z nich zaproponowałem wspólną publikację. Odmówił, stwierdził, że musi z czegoś żyć. Praca na uczelni przestaje być atrakcyjna. Jeszcze parę lat temu na konkurs asystenta filozofii zgłaszało się kilkunastu kandydatów. Teraz zaledwie dwóch, trzech. Po roku rezygnują doktoranci – dorzuca.


Konkurs na asystenta
Jego słowa nie dziwą Adama, doktoranta jednej z warszawskich uniwersytetów. – To byli jacyś kandydaci na asystentów? Zazdroszczę – ironizuje. Zauważa, że jednym z problemów drążących polską naukę jest brak przejrzystych zasad naboru. Opowiada, że konkursy są zazwyczaj rozpisywane pod konkretną osobę.
Dawid Chalimoniuk/Agencja Gazeta
– Nagle okazuje się, że kandydat musi znać konkretne trzy języki obce i mieć siedem lat doświadczenia w jakiejś dziedzinie. I bum. Jest tylko jedna taka osoba – wyzłośliwia się.

W podobnym tonie wypowiadał się Mirosław Zajdel. Były doktorant AGH zdobył studenckiego Nobla 2010, ale zetknięcie z akademickimi realiami szybko wybiło mu z głowy karierę na uczelni. Polak został pokonany przez zmurszały akademicki system. Zraziło go kolesiostwo, debaty nad wsobnymi, środowiskowymi tematami i hamowanie jego kariery przez mniej ambitnych kolegów. Dzisiaj pracuje w korporacji i zarabia kilka razy więcej, niż w trakcie robienia doktoratu.

– Trudno nie przyznać, że dla młodych ludzi kariera naukowa jest dzisiaj atrakcyjna pod warunkiem, że są prawdziwymi pasjonatami. Reszta rezygnuje ze względu na niskie zarobki. Pensje porównywalne z sektorem prywatnym można dostać dopiero po osiągnięciu poziomu samodzielnego pracownika naukowego – przyznaje w rozmowie z INN:Poland prof. Adam Koseski, rektor Akademii Humanistycznej im. Aleksandra Gieysztora.

Prof. Koseski unika stwierdzenia, że szkolnictwo wyższe boryka się dzisiaj z problemami kadrowymi. – Nie chciałbym aż tak generalizować. Wszystko zależy od wydziału i tego, czy mówimy o placówce publicznej czy niepublicznej – zauważa. Dodaje też, że starsi stażem pracownicy odchodzą ze względu na wysokie oczekiwania płacowe. – Tymczasem, choć to tylko moje zdanie, profesorowie mają wiele możliwości, by dodatkowo zarobić. Obecnie się nie przepracowują, ich pensum to 180 godzin rocznie – podkreśla.


Niskie płace na uniwersytetach
– Teraz w supermarkecie można zarobić więcej niż na stanowisku asystenta(…) Na uczelniach wymagania światowe, a pensje wschodnie – punktuje dalej prof. Gadacz i trudno mu nie przyznać racji. W reportażu "Dzień Dobry TVN" pokazano niedawno dr n. med. Mateusza Hołdę, pierwszego w historii Polski studenta, który osiągnął stopień doktora nauk medycznych. W trakcie rozmowy Hołda rzucił, że asystent zarabia na uczelni między 2000 a 2500 zł na rękę. To kwoty podobne do zarobków, które na start oferują dzisiaj największe dyskonty w Polsce.

Na żenująco niskie płace narzekał też w TOK FM jeden z potencjalnych kandydatów na prezydenta Warszawy - Jan Śpiewak. Były prezes stowarzyszenia "Miasto Jest Nasze" opowiedział, że więcej niż jako pracownik uczelni zarabiał kilka lat temu. A wówczas był.... barmanem.

– Trzeba pamiętać o tym, że pracownicy uczelni pracują w dużych miastach. Widzą, że płace w nich dynamicznie rosną. W korporacji na start można dostać 1,5 razy tyle, co w roli asystenta. A później dysproporcje tylko rosną, bo na uniwersytecie kariera rozwija się bardzo powoli – dopowiada Adam.
pixabay.com
Spójrzmy więc dalej – według portalu wynagrodzenia.pl średnia pensja (mediana) adiunkta to 4,6 tys. zł brutto, czyli jakieś 3,2 tys. zł na rękę. Niby nie tak mało, (wciąż) niesamodzielny pracownik naukowy to już jednak zazwyczaj 30-parolatek, który być może chciałby założyć rodzinę albo przynajmniej przestać czuć się (pod względem warunków życia) jak student. A zarobki na to nie pozwalają.

– Rozmawiałem niedawno z przedszkolanką z Austrii. Ma tylko absolutorium, bez magisterium. Zarabia więcej niż profesor tytularny w Polsce. I do tego permanentne zmiany kryteriów, niepewność i wyścigi. Jak nic się nie zmieni pozostaną tylko pasjonaci i niektórzy humaniści. Gdybym w tych warunkach miał zacząć karierę naukową jako młody człowiek, chyba bym się nie zdecydował – krytykuje prof. Gadacz.

Liczba studentów w Polsce
I wydaje się, że sytuacja prędko nie ulegnie zmianie. Tłuste lata dla uczelni już minęły. Szczyt demograficzny się skończył, studentów jest mniej, a to oznacza mniej pieniędzy dla uniwersytetów od ministerstwa. Spada też liczba osób, które idą na płatne studia wieczorowe albo zaoczne. Te drugie są już przez niektóre kierunki wręcz likwidowane.

– Uczelnie bardzo bronią etatów i nie chcą nikogo zwolnić. Dlatego obecnie obserwujemy dzielenie zapałki na cztery części – tu ktoś ma niepełne pensum, następny też dostanie niepełne, to starczy go jeszcze dla kolejnej osoby – zauważa tymczasem Adam. I w ten sposób w nieco kryzysowej sytuacji akademicy sami kręcą na siebie bat.