"Nie wierzyli, że mi się uda". Takich kocich kuwet nie robi nikt, do Polaka pisał nawet szejk
W Bolesławcu mam już status celebryty. Męczyłem tam właścicieli wszystkich zakładów ceramicznych, prosząc ich o wyprodukowanie dla mnie chociaż jednej kuwety. Wszyscy odmawiali, nikt nie wierzył w sens tego przedsięwzięcia – śmieje się dzisiaj Mariusz Jaraczewski. Polski przedsiębiorca robi dzisiaj furorę za granicą – o jego kocie kuwety robione z ceramiki dopytywał się już m.in. szejk z Bahrajnu i holenderska galeria artystyczna.
Przedsiębiorca z Wrocławia dwa lata temu postawił sobie ambitny cel – wyprodukowanie z ceramiki kociej kuwety. Brzmi abstrakcyjnie? Być może. Okazało się jednak nie lada wyzwaniem. Inna sprawa, że podjęcie rękawicy się opłaciło – Jaraczewski niedawno wypuścił pierwszą partię, a zapytania dostaje już z całego świata.
Wypalenie zawodowe
Na sam pomysł wrocławianin wpadł 2 lata temu. Wcześniej dekadę spędził w sektorze bankowym. – Osiągałem tam nawet duże sukcesy, zasiadałem w kilku radach nadzorczych. Przez ostatnie pół roku miałem już jednak fizyczne objawy wyczerpania, bolał mnie brzuch, źle się czułem. Kultura korporacyjna mi nie leżała. Moja żona mówiła, że jestem wrakiem człowieka – wspomina.
Mariusz Jaraczewski, twórca firmy 50cats•mat. pras.
Jaraczewskiemu trudno było się już jednak skupić na dłubaniu w drewnie. Rozpędu nabierało bowiem inne przedsięwzięcie. Takie, o którym myślał już od lat.
– Zainspirowała mnie moja kotka. Regularnie dobijała się do drzwi od łazienki. A ja pomyślałem: „Kurczę, to ja sobie korzystam z ceramicznej toalety, a kot siedzi w plastiku, jak w jakimś toi-toi'u. No tak nie może być – śmieje się.
Jaraczewski zaczął więc wertować strony internetowe. Był pewien, że gdzieś, ktoś, wpadł już na pomysł robienia kuwet z ceramiki. Przejrzał Allegro, przewertował Ebay. Nic z tego. W akcie desperacji zaczął nawet wypytywać znajomych o targi staroci. Nigdzie nie natrafił jednak na ślad czegoś, czego mógłby użyć jako kuwety.
Wtedy właśnie pomyślał: „Niech stracę, wyprodukuję ją sam”. Ruszył na zwiady do okolicznych producentów ceramiki. A tych w pobliżu Wrocławia jest wielu. Rejony Bolesławca czy Wałbrzycha obrodziły w końcu w złoża glinki kaolinowej.
Próbyu technologiczne trwały przez 1,5 roku•mat. pras.
– Nieee, panie, nie da rady. To za wielkie. Ceramika w piecu się kurczy. Żeby wyjąć 50 cm kuwetę, musisz pan włożyć 57 cm. My nie mamy takich pieców – słyszał raz za razem.
"To trudny produkt"
Niezrażony udał się do większych firm. I to znowu rozczarowanie. Okazało się, że te, owszem, duże piece posiadają. Nikt jednak nie chciał podjąć się ryzyka, bo straty produkcyjne przy wypalaniu ceramiki są bardzo duże. Przedmioty odkształcają się, pękają. – To trudny produkt. A my mamy własne kubki, talerzyki. Włożę jedną twoją miskę, to zajmie miejsce 30 moich kubków. Musiałbyś mi dać za to majątek – słuchał wrocławianin.
W końcu Jaraczewski dotarł do nieżyjącego już Adama Chorasia (legenda miejscowej ceramiki). Ten zrobił pierwsze formy. – Jeździłem do niego wielokrotnie. W końcu z formami roboczymi ruszyłem po raz kolejny do zakładów i wreszcie się udało – opowiada przedsiębiorca.
Próby technologiczne zajęły 1,5 roku. W ich trakcie trzeba było to pogrubiać ścianki kuwet, to je znowu zmniejszać, zmieniać mieszankę, eksperymentować z rodzajem szkliwa, uczyć się, w jaki sposób je suszyć i wypalać.
Kolejnym problemem było malowanie. – Dla mnie najpiękniejszy jest głęboki odcień kobaltu, ale żeby uzyskać taki kolor, trzeba farbę odpowiednio wymieszać. Początkowo wkładaliśmy do pieca niebieską tacę, a wychodziła niemal czarna. 5 razy wypalaliśmy kuwetę, żeby barwa wyszła taka, jaką chcieliśmy. Taka magia produkcji ceramiki – kwituje właściciel 50cats.
Swoje ceramiczne kuwety polski przedsiębiorca promuje m.in. poprzez targi•mat. pras.
Zainteresowanie z całego świata
Z gotowymi kuwetami przedsiębiorca chciał zdążyć jeszcze na Interzoo, czyli międzynarodowe targi zoologiczne w Norymberdze. Nie udało się, ale same foldery reklamowe wzbudziły zainteresowanie biznesmenów z całego świata. – Odezwał się do mnie przedsiębiorca z Miami. Nie mógł się nadziwić, że nie promuję swoich kuwet jako ekologicznych. Przekonywał, że za oceanem zrobi to dużą karierę – mówi Jaraczewski.
Później odezwały się również firmy z Belgii i Izraela. Jedną z promocji na Instagramie znalazła również galeria artystyczna z Holandii 1340gallery.com. – Odezwali się do mnie. Okazało się, że chcą promować moje produkty, mają umieścić kuwety w następnej edycji ich drukowanego katalogu – dodaje.
Najbardziej spektakularnym zlecenie przyszło jednak jak na razie od szejka z Bahrajnu. Przez swojego amerykańskiego współpracownika wrocławianin dotarł bowiem do osoby znającej rynek na Bliskim Wschodzie. Niedługo później odezwał się Ahmad ibn Nasih, asystent szejka Hamida ibn Salaha z Bahrajnu.
– Pozdrawiam ciebie i twoją rodzinę – przeczytałem w mailu, który niespodziewanie wpadł na moją skrzynkę – mówi Jaraczewski. Ibn Nasih pisał w nim, że kuwety zrobiły na jego przełożonym wrażenie i chce założyć zamówienie. Wraz z zapytaniem przyszły zdjęcia kotki, uwaga... Szeherezady – białej, tureckiej angory.
– Po uzgodnieniach wysłaliśmy kilka projektów. Asystent wybrał spośród nich trzy. To będzie kuweta malowana tlenkiem kobaltu na głęboki błyszczący granat. Zdobienia arabskie, mandale na brzegach i 18-karatowe złoto. Do tego wykładana kamieniami szlachetnymi – rubinami z Birmy. Bo tam podobno najpiękniejsze – tłumaczy Jaraczewski.
mat. pras.
W najbliższym czasie Polak chce ruszyć z seryjną produkcją. Pierwsza partia kuwet jest już na wyczerpaniu. Czy dotrze do szerszej grupy klientów? Jaraczewski przekonuje, że nie ma takiego zamiaru.
– To ma być produkt premium, a on musi kosztować. W Polsce jest około 4 mln gospodarstw domowych, w których są koty. 2,5 mln z nich kuwet nie kupi, bo to gospodarstwa na wsi i ich nie potrzebują. Czyli zostaje nam 1,5 mln. Myślę, że moja potencjalna grupa klientów to kilka procent z nich – szacuje.
Nie przejmuje się również krytyką ze strony internautów. Ci, widząc sformułowanie „ceramiczne kuwety dla kotów” dostają spazmów śmiechu. Oskarżenia o dekadencję Jaraczewski odpiera zręcznym argumentem.
– Są ludzie, dla których wszystko jest za drogie. To reakcja stara jak świat. Niektórzy perfumy będą kupować w markecie za 20 zł, inni pójdą do perfumerii i wydadzą na nie kilkaset złotych. Wszystko zależy od tego, jakiej jakości oczekujemy. Moje kuwety mogą służyć przez pokolenia. I z pewnością do elegancko urządzonego domu pasują bardziej, niż ich plastikowe odpowiedniki – zauważa.
Porównanie z perfumami jest zresztą nieprzypadkowe, bo Jaraczewski, mówiąc o cenie swoich kuwet, lubi odwoływać się właśnie do markowych kosmetyków. – Kosztują podobnie, około 100-130 euro za sztukę – precyzuje.
mat. pras.
– Co stoi na przeszkodzie, żeby stworzyć aplikację, która będzie analizowała koci mocz? Z wykresem zmiany wagi i pozostałymi parametrami. Chcę wejść w high-tech, kuwety to dopiero początek – zapowiada. Oprócz tego chce rozszerzyć asortyment o maty pod kuwety, dedykowany żwirek czy środki czystości.
Kocie szaleństwo
Że to szaleństwo? – Kociarze wariują na punkcie swoich kotów, wiem to, bo sam taki jestem – mówi Jaraczewski.
Tendencje mu zresztą sprzyjają. Rynek zoologiczny w USA cały czas się rozwija, jest wart ponad 70 mld dolarów rocznie. W Polsce – około 3 mld złotych. W naszym kraju firmy robią dla kotów nawet czołgi, wozy i samoloty.
Za granicą właściciele zwierząt potrafią natomiast zainwestować w takie cuda jak peruki dla psów czy okulary korekcyjne. – Hitem hitów są sztuczne jądra dla psów. Proszę sobie wyobrazić – właściciel doga kastruje psa, a potem doczepia mu genitalia. Ta firma zarabia 5 mln dolarów rocznie – puentuje Jaraczewski.