Przedsiębiorca pokazał różnicę między polskimi i brytyjskimi urzędnikami. Jego wpis robi furorę

Adam Sieńko
Polscy przedsiębiorcy często narzekają na niechęć urzędników i ogrom formalności związanych z prowadzeniem biznesu w naszym kraju. Jeden z nich postanowił w kilku zdaniach pokazać, dlaczego firmę prowadziło mu się dużo przyjemniej, gdy mieszkał w Szkocji.
Polscy przedsiębiorcy często narzekają na niechęć urzędników i ogrom formalności związanych z prowadzeniem biznesu w naszym kraju Wojciech Kardas/Agencja Gazeta
Wpis Jana Filipowiaka, CEO programistycznej firmy Pixel Legend, robi w internecie prawdziwą furorę. Przedsiębiorca za pomocą dwóch krótkich historii pokazał, czym różni się mentalność polskich i szkockich urzędników.

Filipowiak wspomina, że w 2006 roku poszedł do Urzędu Skarbowego w Glasgow z prośbą o pomoc w wypełnieniu dokumentów.

– Szeroki uśmiech, pada pytanie czy chcę coś do picia. Potem życzliwie przeprowadza przez proces, pomaga, pokazuje. Nie ma specjalnego traktowania ale jest życzliwość, wręcz krępująca. Wychodzę z załatwioną sprawą – opowiada.


Nieco inaczej przygoda z US wyglądała w Polsce Przedsiębiorca pisze, że został wezwany „w kwestiach niejasności VAT-u przy sprzedaży usług IT do UK”.

– Zgłaszam się do pokoju na 4 piętrze. Dwie babki, jeden łysy jegomość. Babka daje znak ręką żebym podszedł do biurka nie spoglądając w moją stronę. Staję przed biurkiem, krzesła brak więc biorę z kąta. Zanotowane wzrokiem – zaczyna opowieść.

Okazało się, że mężczyzna podał złą przyczynę zerowego VAT-u, i musiał wystawić korekty faktur. – Wyraźna ulga, wychodzę na miękkich kolanach, ale szczęśliwy. Łysy podnosi głowę – "Nie ciesz się tak, nie ciesz. Miałeś farta” – relacjonuje.



Jakby tego było mało rząd forsuje w tej chwili przepisy pozwalające konfiskować majątek przedsiębiorcy za każde naruszenie prawa przez pomiot zbiorowy, np. spółkę. Dla tych, którym nowy kurs się nie spodoba szykowana jest natomiast niespodzianka – podatek dla przedsiębiorców przeprowadzających się za granicę.