"Polacy mają żyć na poziomie europejskim". Bajka Morawieckiego bez szans na realizację

Mariusz Janik
Nasz program można sprowadzić do jednego konkretnego postulatu: Polacy mają żyć na poziomie europejskim – rzucił premier Mateusz Morawiecki podczas spotkania z wyborcami w Ostrowcu Świętokrzyskim. Piękne hasło, tyle że za życiem na europejskim poziomie mogą kryć się również wyrzeczenia i obciążenia, na które trudno będzie Polakom przystać, przynajmniej w obecnym układzie politycznym.
Premier Mateusz Morawiecki podsumował program PiS lapidarnie: podnieść poziom życia w Polsce do poziomu Europy. Łatwo powiedzieć, trudno wykonać. Fot. Jakub Porzycki / Agencja Gazeta
– Uderzające, że hasło o „życiu na europejskim poziomie” jest wprost wyjęte ze słownika autorów transformacji z początku lat 90. – mówi w rozmowie z INNPoland.pl socjolog Ireneusz Krzemiński. – Tak wtedy, jak i dziś oznaczało to przede wszystkim wysoki poziom życia: mieć tyle, co oni; urządzić się, jak oni; jeździć na wakacje tam, gdzie oni – dodaje.

Średnie wynagrodzenie w Polsce rośnie, ale Europa ucieka nam równie szybko. Z danych opublikowanych na początku tego roku wynika, że w Polsce średnia stawka za godzinę pracy to 6,3 euro, jakieś 27 zł. Tymczasem w skali Unii Europejskiej średnia wynosi 23 euro, 97 zł. Nieco korzystniej kształtuje się to porównanie, gdy weźmie się pod uwagę dochód małżeństwa z dwójką dzieci – w Polsce to średnio 15 613 euro rocznie, w UE średnia sięga 44 228 euro rocznie.


Przy czym to wciąż niemal trzykrotnie mniej. Pod względem zarobków Polska wciąż jest daleko za krajami zachodnimi. Dlaczego? Można by się odwołać do dziedzictwa komunistycznej gospodarki, trudnych lat transformacji, struktury przemysłu, który żyje z siły roboczej, a nie z nowych technologii itd.

Bez względu na to, jak to będziemy tłumaczyć, różnicy nie da się nadrobić za pomocą transferów socjalnych i podnoszenia płacy minimalnej. Trudno też nie brać pod uwagę kosztów życia, które częściowo zasypują różnice między polskim a „zachodnim” poziomem życia.

Tęsknota za sprawnym państwem
Zresztą, w „życiu na europejskim poziomie” nie chodzi wyłącznie o pieniądze. Prof. Krzemiński jest przekonany, że Polacy chcieliby państwa takiego, jakie poznają podczas wyjazdów biznesowych czy w poszukiwaniu pracy: działającego sprawnie. – Które dysponuje służącą obywatelom administracją, dającym – ale sprawiedliwie, zgodnie z wkładem pracy. Nie rozdającym, a jednocześnie tłukącym obywateli w czasie demonstracji – wylicza.
Bezdomny na ulicach Berlina. Nawet w Niemczech, które w Polsce są synonimem godnego życia, bieda nie jest wyjątkową rzadkością.Fot. 123rf.com
– W tym kontekście odwoływanie się przez premiera do europejskości może być zabiegiem, który przyniesie szefowi rządu negatywne konsekwencje. Choć nie jest to przesądzone w sytuacji, gdy żyjemy w świecie podzielonych plemion politycznych – zastrzega.

Ale też nie miejmy wątpliwości, że dla wielu Polaków „Zachód” to spokojne życie „na socjalu”. – Tutaj przepisy są takie, że nie mogą mnie zmusić do podjęcia pracy, która nie odpowiada w wystarczającym stopniu moim kwalifikacjom i doświadczeniu. Nie muszę za wszelką cenę podejmować pracy fizycznej, jeśli mnie ona nie satysfakcjonuje – opowiadał z rozbrajającą szczerością Marek, księgowy z Irlandii Północnej.

Podobnie było i gdzie indziej – życie w słynącej z wysokich zarobków (i zasiłków) Irlandii zachwalał swego czasu na łamach magazynu „Duży Format” pewien imigrant, który z zasiłku kupił niezłe auto. Niemieckie „kindergeld” wychwalali sobie robotnicy, którzy wylądowali np. na budowach za Renem. Skandynawska opieka socjalna i zasiłki cieszą się mityczną renomą.

– To ważne, żebym mogła usiąść w kawiarni w centrum i mogła wypić kawę bez tej myśli „boże, jak tu drogo” – opowiadała nam Agnieszka, pracująca w Holandii. – Chodzi o to, że w chwili, kiedy życie się zawali, móc wziąć to, co daje państwo i żyć z tego godnie – uzupełniał z kolei zachwycony Niemcami Adam.

– Poczucie bezpieczeństwa jest ważne – podkreśla Krzemiński. – W Europie nie jest tak, że jednym się zabiera, by drugim dawać. Kryteria przyznawania świadczeń są jasne, dosyć trwałe i według ściśle przestrzeganych procedur, nie mówiąc o tym, że dotyczą nie tylko „swoich”, ale i przybyszów – dodaje.
Mieszkańcy Kopenhagi jeżdżą rowerami nie tylko z wygody: w krajach skandynawskich afiszowanie się bogactwem jest źle widziane.Fot. 123rf.com
– Ściśle przestrzega się procedur, bo procedura zapewnia efektywność wykonania. Tymczasem w Polsce, jak widać to jaskrawo np. w badaniach prof. Gduli, zwłaszcza ci, którzy pobierają 500+, samo mówią, ile przy tym oszustw – kwituje.

Zachodnia bieda
Ale też polskie postrzeganie zachodnich benefitów bywa mylne, np. opowieści o 35-godzinnym tygodniu pracy można między bajki włożyć, a w krajach gorącego południa część pracowników korzysta – a i owszem – z możliwości popołudniowego odpoczynku, za to później przesiadują w pracy do wieczora.

Statystyki pod tym względem są nieubłagane. Najkrótszy tydzień pracy znajdziemy w Danii – i jest to 38 godzin pracy (Duńczycy w praktyce pracują kilka minut krócej). Włosi pracują niecałe 39 godzin, Francuzi i Holendrzy – dokładnie 39, Irlandczycy i Finowie – jeszcze kilka minut dłużej. Polacy statystycznie pracują nieco ponad 41 godzin, a zatem ciut gorzej niż w wymienionych krajach. Ale i tak mniej niż w rekordowych Wielkiej Brytanii i Cyprze, gdzie pracuje się ponad 42 godziny tygodniowo.

Realia krajów zachodnich nie są jednak tak różowe, jak mogłoby się wydawać. Niemcy, jak i Polacy, mają swój syndrom ściany wschodniej, z szybko narastającym zjawiskiem neonazistowskim. Nawet w bogatej Bawarii rodziny robotnicze żyją biednie, bo zasiłki socjalne odbiegają od kosztów życia. Sfery biedy są we Francji, w Hiszpanii, Włoszech, Wielkiej Brytanii – i wcale nie chodzi o dzielnice imigranckie. Czasem wystarczy zjechać z autostrady, by trafić do miejscowości nie odbiegających poziomem życia od dalekiej polskiej prowincji.

„Poziom życia” kojarzony jako wystawność i możliwość nabywania luksusowych, czy przynajmniej drogich, produktów jest źle widziany w krajach skandynawskich – tamtejszy model społeczeństwa zakłada podobny styl życia, w których demonstrowanie sąsiadom lepszego auta czy luksusowo wyposażonej rezydencji są niemile widziane.
Za Atlantykiem koszty leczenia w nagłych przypadkach mogą iść w dziesiątki tysięcy dolarów i spędzają sen z powiek przeciętnemu Amerykaninowi.Fot. 123rf.cm
Gdyby zajrzeć jeszcze do Ameryki (może nie Europa, ale też legendarny Zachód), to przekonalibyśmy się, że wielu mieszkańców tej „ziemi obiecanej” żyje w strachu przed chorobą, wypadkiem i innymi nieszczęściami, które mogą w jednej chwili doprowadzić do wyzerowania konta na leczenie nie objęte ubezpieczeniem.

Kwestia nastawienia
– Polacy może chcieliby Szwecji, ale nie pogodziliby się z tym donoszeniem na sąsiada, gdy tylko dostrzeże się jakąś nieprawidłowość w jego działaniu – tego podporządkowania się regułom, tłumienia indywidualności, ściśle egzekwowanego porządku – przypomina Krzemiński.

– Z kolei w Ameryce tym, którym się udało, jest dobrze – dorzuca. – Ale żeby się udało, trzeba być bardzo uważnym, racjonalnym, wyrachowanym wręcz w swoich działania. Koniec końców dostrzegamy, jak dobrze nam u nas.

Zdaniem socjologa, przez ostatnie ćwierćwiecze dokonaliśmy już wyjątkowo dużego skoku. – Wyrzeczenia lat transformacji były absolutnie konieczne, teraz przynoszą obfite owoce: ogromne zadowolenie Polaków z życia nie pojawiło się w 2016 r., ale zaznaczało się już we wcześniejszych latach – podkreśla Krzemiński.

– Wciąż jednak daleko nam do Zachodu pod względem nastawienia do życia: w Europie ludzie są zadowoleni, uśmiechnięci, dostrzegają możliwości na przyszłość. W Polsce wszyscy są ponurzy i niezadowoleni. Polak żyje w pędzie, jak z czasów komunizmu: gdy tylko pojawiło się trochę wolności i pieniędzy, trzeba było z niej natychmiast korzystać, bo nie wiadomo, co będzie się działo za chwilę – dodaje.

Hasło „dorównywania Europie poziomem życia” może zatem padać na podatny grunt, zwłaszcza w czasach gdy konsumpcja bije rekordowe poziomy, a Polacy zadłużają się na potęgę. Trafi do gustu wszystkim, którzy chcieliby mieć w portfelach tyle, co Niemcy czy Brytyjczycy (choć najlepiej przy „polskich cenach”). Ale zanim się urzeczywistni, millenialsi pewnie zaczną przechodzić na emeryturę.