Najpierw paragon, potem pieniądze. Handlowcy wyjaśniają, czemu pomysł ministerstwa wywoła chaos

Konrad Bagiński
Ministerstwo Finansów wpadło na dość ciekawy pomysł, by sprzedawca wydawał paragon przed otrzymaniem zapłaty. Ponoć ma to zapobiec oszustwom. Zapytaliśmy przedsiębiorców o to, czy faktycznie powstrzymałoby to nieuczciwych sprzedawców i czy nie skomplikuje pracy uczciwym.
Ministerstwo liczy na to, że zmiany pomogą zmniejszyć straty, jakie Skarb Państwa ponosi na oszustwach VAT-owskich Foto: Arkadiusz Wojtasiewicz / Agencja Gazeta
– Nie mam zielonego pojęcia, w jaki sposób ma to zatrzymać oszustów. Jeśli ktoś oszukuje na podatkach i nie nabija transakcji na kasę, to konieczność wydawania paragonu go nie powstrzyma. Paradoksalnie najwięcej dla ukrócenia szarej strefy robią płatności kartami. Jest wpływ na konto, musi być udokumentowany w papierach – mówi nam Piotr Rudzki, właściciel warszawskiego baru.

– Obawiam się, że w przypadku gdyby te przepisy weszły w życie, narobiłyby wszystkim więcej kłopotów, niż pożytku. Przecież na rynku pojawiłyby się tysiące paragonów bez żadnego pokrycia, mogące służyć do wyłudzania kosztów. Oczywiście nie wiadomo, jak by to miało wyglądać w praktyce, ale o podobnym rozwiązaniu na świecie nigdy nie słyszałem – mówi w rozmowie z INNPoland.pl Bartosz Słupski, zajmujący się handlem internetowym.


Co mogą stracić sprzedawcy?
W zasadzie wszyscy handlowcy narzekają na widmo straconego czasu i problemów przy kasie. Przewidują zwiększone kolejki w przypadku, gdy trzeba będzie cofnąć paragon, bo ten fakt trzeba dokładnie zanotować i opisać. I dotknie to większość, czyli uczciwych sprzedawców. Ci, którzy do tej pory kantują na paragonach nic sobie z tego i tak nie będą robić. Jeszcze kilka lat temu sporo małych biznesów, szczególnie gastronomicznych, oszukiwało na podatkach.

Niezapisany przepis na dobry interes przewidywał, że aby wyjść na swoje trzeba od jednej trzeciej do połowy towaru sprzedawać bez rejestrowania tego faktu. Popularyzacja kart płatniczych znacznie ukróciła ten proceder. Obecnie coś bez paragonu możemy dostać jedzenie i picie w znikomej liczbie punktów gastronomicznych.

W teorii pomysł ministerstwa finansów miałby wpłynąć na zmniejszenie się szarej strefy. W praktyce nie wiadomo, jak i dlaczego miałoby to zadziałać. Można wręcz spodziewać się efektu odwrotnego – bo dosłownie każdy mógłby dostać w sklepie paragon na dowolną sumę – nie tylko na masło za 6 złotych, ale i na komputer za 50 tysięcy albo i nawet samochód za pół miliona.

– Coraz mniej ludzi płaci gotówką. Ja jako sprzedawca nie oszukuję na podatkach, nie byłoby to zbyt opłacalne. Ale zdarzają się klienci, którzy również pracują w gastronomii i wyraźnie mówią „Bez paragonu”, płacąc gotówką. Bo w tej branży dla wielu biznesów to jest kwestia nawet nie oszustwa, ale przetrwania. Ale powiedzmy sobie szczerze – dotyczy to tylko malutkich firm, w dużych byłoby trudne do ogarnięcia – tłumaczy Rudzki.

Nie jest też tajemnicą fakt, że w Polsce istnieją wielkie zagłębia nielegalnego handlu, z którymi skarbówka próbuje walczyć. Mowa przede wszystkim o targowiskach i giełdach, na których kasy fiskalnej nie ma prawie nikt.

Co się stanie, gdy klient nie zapłaci?
– Pomysł jest z gruntu zły. Według prawa paragon jest potwierdzeniem transakcji, a do takowej nie doszło, jeśli ja nie otrzymałem pieniędzy. Paragon jest przecież podstawą reklamacji i wydanie go przed zapłatą jest jakimś absurdem. Wiele razy zdarza się, że komuś nie zadziała karta, że nie weźmie ze sobą pieniędzy, że zabraknie mu drobnych. W momencie, gdy transakcja nie jest "nabita" na kasę, wystarczy ją anulować i wszystko jest w porządku – dodaje.

A może problem niemożności sfinalizowania transakcji występuje tak sporadycznie, że nie warto go w ogóle brać pod uwagę? Sprzedawcy twierdzą, że problemy z płatnością pojawiają się u kilku procent klientów. Czasem brakuje im pieniędzy, czasem nie ma jak wydać reszty albo nie działają karty płatnicze.

– W momencie, gdy wystawiam paragon zobowiązuję się do zapłacenia podatku. A jak klient się rozmyśli, nie ma pieniędzy to co? Mam płacić podatek od pieniędzy, których nie dostałem? Poza tym jak to ma wyglądać? Może dostać paragon, wziąć towar i po prostu sobie iść? – mówi nam Rudzki.

Sprzedawcy podnoszą także problem ewentualnych zwrotów i reklamacji. Ich podstawą jest bowiem paragon, służący jako potwierdzenie transakcji. W efekcie klient może teoretycznie zwrócić lub reklamować produkt, którego jeszcze nie dostał i za niego nie zapłacił.

– Ktoś, kto zaproponował te przepisy nie ma zielonego pojęcia o tym, jak wygląda sprzedaż. Jeśli klient się rozmyśli, padnie mu karta, to ja zostaję z wystawionym paragonem. Owszem, można go anulować. To proste, trzeba tylko wklepać to w kasę fiskalną a następnie sam paragon odłożyć do teczki i wpisać w ewidencję pomyłek. No i pamiętać przy rozliczeniu w księdze przychodów i rozchodów – Piotr Rudzki.

Jeszcze inne problemy widzą w tym pomyśle właściciele sklepów internetowych.

– Od wielu lat prowadzę sklepy internetowe i tak dziwnego pomysłu jeszcze nie słyszałem. Brakuje mi w ogóle wyobraźni, żeby odnieść to do handlu internetowego. Mam wysyłać paragon listem, zanim na konto firmy wpłyną pieniądze i dopiero potem wysyłać towar? Ktoś, kto to wymyślił, kompletnie nie ma pojęcia o handlu internetowym – uzupełnia Słupski.