10 tysięcy złotych za słabą lokalizację. Ceny mieszkań w Warszawie osiągnęły poziom absurdu

Mariusz Janik
Eksperci od miesięcy przekonują, że ceny nieruchomości na rynkach największych polskich miast zaczynają się stabilizować, a być może – dotarły już do ściany. Okazuje się jednak, że szacunki analityków swoją drogą, a życie swoją. Nawet w mało atrakcyjnych lokalizacjach trzeba dziś płacić tyle, ile w poprzednich latach za apartament w „dobrym miejscu”.
Średnia cena lokalu na poziomie niemal 10 tysięcy złotych za m kw. nikogo już w Warszawie nie dziwi. Fot. Grażyna Marks / Agencja Gazeta
Przykładem może być – według stołecznego wydania wyborcza.pl – osiedle Moje Miejsce, usytuowane na Mokotowie, w niezbyt komfortowym sąsiedztwie Trasy Siekierkowskiej. Za metr lokalu w powstających tu budynkach trzeba wysupłać od 9,5 do 11 tys. zł. – Klienci mają opory z zakupem – cytuje też portal jednego z warszawskich deweloperów.

Trudno się dziwić, bowiem analitycy firmy Reas wyliczyli, że po ostrych wzrostach cen w pierwszym półroczu 2018 r., w III kwartale warszawiacy płacili za metr mieszkania 14 proc. więcej niż rok wcześniej, a średnia cena przebiła poziom 9200 zł. Innymi słowy, tak drogo jeszcze w stolicy nie było – nawet w realiach boomu budowlanego sprzed dekady.


Ceny wyższe niż w 2008 r.
Osiągnęliśmy sufit – powtarzają jednak eksperci, nie pierwszy raz, zresztą. – Coraz wyraźniej rysuje się tu brak akceptacji klientów dla rosnących cen – cytuje wyborcza.pl Jacka Zengtelera, dyrektora działu projektów mieszkaniowych Yareal Polska. Z drugiej jednak strony, nikt nie przewiduje, by ceny miały zacząć w przewidywalnej perspektywie spadać. Być może klienci „płaczą, ale płacą”.

– Na spadki nie ma co liczyć, gdyż hamować je będzie spodziewane ograniczenie nowej podaży. Zwłaszcza w najniższym segmencie jakościowym – kwituje z kolei Katarzyna Kuniewicz z Reas. O „załamaniu podaży” mówił też gazecie „Parkiet” prezes Dom Development, Jarosław Szanajca. – Ze względu na procedury administracyjne, a dokładniej: ich przewlekłość – uzupełniał.

Być może zatem los stawek na stołecznym rynku (i zapewne w innych dużych miastach) zależeć będzie od nastrojów w gospodarce i na rynku pracy: przy perspektywie dalszego wzrostu zatrudnienia oraz płac, zakup mieszkania – nawet przy horrendalnych cenach – nie będzie aż tak straszny.