Biedroń zapowiada "czyszczenie patologii". Tak naprawdę w nowej akcji Wiosny chodzi o co innego
Wiosenne porządki” – tak nazywa się ruszająca dziś kampania ugrupowania Roberta Biedronia. Akcja ma docelowo prowadzić do uchwalenia ustawy o jawności i zasadach wynagradzania w sektorze publicznym. Wyjąwszy jednak kilka wyjątków dotyczących stanowisk w „udzielnych księstwach” takich jak NBP, o zarobkach w administracji publicznej wiemy wiele. Wystarczająco dużo, żeby powiedzieć, że rzeczywistość skrzeczy.
– Od wtorku rozpoczynamy wysyłkę wniosków o informację publiczną właściwie do wszystkich instytucji publicznych w Polsce – dorzucał. Na liście jest 8 tysięcy urzędów i instytucji, spółek komunalnych i Skarbu Państwa. Po dwóch tygodniach podsumowanie zebranych danych i raport na ten temat.
– Akcję nazywamy „Wiosenne porządki”, bo chcielibyśmy powiedzieć bardzo głośno, że jest mamy mówić o nowoczesnym państwie, o demokracji, która jest kontrolowana przez obywateli i obywatelki, to ci obywatele muszą wiedzieć, jak wydawane są publiczne pieniądze – kwituje polityk.
Cóż, Wiosna najwyraźniej próbuje wyważyć otwarte drzwi – bowiem danych o zarobkach w administracji publicznej nie brakuje, wyjąwszy „wyspy” takie jak Narodowy Bank Polski. W ostatnich miesiącach informacje na temat zarobków w sektorze państwowym publikowały m.in. firma Sedlak & Sedlak czy Główny Urząd Statystyczny.System niezbyt motywujący
Zarobki w urzędach są zbliżone do tych w sektorze prywatnym. Rozjeżdżają się dopiero w przypadku stanowisk menedżerskich.•Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta
Niewątpliwie, w urzędzie nie da się tak zarobić, jak w dużej korporacji. Obrazek nie jest jednak tak jednoznaczny, jak wynikałoby ze słów Urbańskiego. Przeciętna płaca w sektorze publicznym sięgała w 2017 r. (tego roku dotyczy ubiegłoroczny raport Sedlak & Sedlak) 3450 zł brutto.
– Wyraźnie widać, że w hierarchii zarobków najlepiej sytuują się stanowiska w administracji rządowej, a najgorzej w samorządowej. Gdzieś pomiędzy nimi są służby wszelkiego rodzaju, wojsko, instytucje państwowe – podsumowuje w rozmowie z INNPoland.pl Aleksandra Wesołowska z portalu Praca.pl.
Co więcej, można też przyjąć, że osoby dopiero rozpoczynające życie zawodowe, mają szansę na lepszy – lepiej płatny, bardziej komfortowy – start w administracji publicznej niż w sektorze prywatnym. Po pewnym czasie warunki zatrudnionych w obu sektorach się zrównują aż wreszcie linie zarobków (czy też możliwości zawodowych) zaczynają się rozjeżdżać na stanowiskach menedżerskich. Kto dochrapał się stanowiska dyrektorskiego, dorabiać się powinien w sektorze prywatnym.
W urzędzie nie jest źle, jest po prostu monotonnie i czasem przerażająco retro. – W ogłoszeniach pracodawców prywatnych roi się od zachęt typu „możliwości kariery”, „dynamiczny zespół”. Ogłoszenia urzędów to wyliczanka dokumentów, które trzeba przedstawić, ewentualnie zdarzają się wciąż absurdalne wtręty typu „oferujemy narzędzia pracy takie jak komputer i telefon” – mówi Wesołowska.Plusy pracy urzędnika
Jednocześnie, jak zastrzegają eksperci od rynku pracy, praca urzędnika państwowego to rzadko dziś spotykana stabilność. – Rotacja pracowników w sektorze publicznym jest bardzo mała, odniesienie do przepisów kodeksu prawa pracy bardzo ścisłe, finansowo niemal na każdym szczeblu można liczyć na trzynastki – wylicza ekspertka Praca.pl. W administracji wielkie znaczenie ma też staż pracy – warunki poprawiają się niemal z każdym rokiem.
Wiosna nie ukrywa, że impulsem do kampanii była burza wokół zarobków pracowników szefa NBP, Adama Glapińskiego.•Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta
W większości przypadków – na niskim i średnich szczeblu – różnice były jednak stosunkowo niewielkie, czasem ledwie kilkudziesięciozłotowe. Przepaść, jak już wspomniano, wyrastała na wyższych szczeblach administracji: np. kierownik zespołu liczącego do 10 osób zarabia przeciętnie około 5200 zł brutto, a gdy zespół jest większy, jakieś 6200-6300 zł brutto.
Kilkudziesięciotysięczne wynagrodzenia w NBP, które najwyraźniej stały się pretekstem do „Wiosennych porządków”, odzwierciedlają specyfikę zarobków w administracji publicznej, jak w soczewce: chodzi o usytuowaną w Warszawie instytucję centralną, nie posiadającą większych struktur poza centralą, wymagającą od pracowników specyficznych kwalifikacji – nie ustępujących tym, które są wymagane na rynku „prywatnym” – i wreszcie cieszącą się formalną niezależnością oraz statusem dobrodzieja budżetu centralnego (wpadające co roku kilka miliardów złotych nadwyżki).
Cóż, Wiosna nie ukrywa, że inspiracją było zamieszanie wokół NBP: tyle że nie ma sensu regulować jawności płac w każdej instytucji odrębną ustawą (pensje w NBP ujawniono w rezultacie nowelizacji stosownej ustawy). Zapowiada też, że chce pokazać rządzącym, iż obywatele mają prawo wiedzieć, ile zarabiają pracownicy administracji publicznej oraz zebrać informacje, będące podstawą przygotowania projektu ustawy o jawności i zasadach wynagradzania w sektorze publicznym.Tropami płac w NBP
Rzeczywiście, nie ma sensu silić się na odrębne ustawy – ale wysp, o których nic nie wiadomo, pozostało w administracji publicznej stosunkowo niewiele. Doradcy ministrów czy prezesów urzędów centralnych wciąż będą ustalane zgodnie z indywidualnymi, mało czytelnymi kryteriami. Dysproporcje, zwłaszcza na wyższych stanowiskach, nie zmienią się.
– Chcemy pokazać, jak te wynagrodzenia są kształtowane i wyczyścić sferę publiczną od patologii – przekonuje Anaszewicz. Konkluzje mają doprowadzić do dyskusji na temat płac w administracji. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że chodzi o zdobycie punktu czy dwóch w sondażach na haśle „czyszczenia patologii”, bo co do merytorycznych ustaleń przyszłego raportu – danych o mizerii budżetówki mamy aż nadto.