10 lat temu straszyli nowoczesnymi żarówkami. Dziś już wiemy, czy to się opłacało

Konrad Bagiński
Jeśli zgodnie z unijnym prawem wymieniłeś tradycyjne żarówki na energooszczędne świetlówki, stać się teraz na nową pralkę, zmywarkę, lodówkę i kuchenkę. Tak dużo dało się oszczędzić przez 10 lat od wejścia w życie zakazu sprzedaży żarówek z drucikiem.
Tradycyjne żarówki to przeżytek. Jeśli ciągle ich używasz, tracisz pieniądze Foto: pxhere.com
Nowoczesnych żarówek nie instalujcie w pomieszczeniach dla dzieci albo kobiet w ciąży – alarmowali publicyści dokładnie 10 lat temu. Zawierają rtęć, są niebezpieczne. Świecą w nienaturalnych kolorach, niszczą oczy. Nie działają, gdy jest zimno, więc gdy rolnik zechce w mroźny poranek wydoić krowy, i tak będzie musiał przyświecać sobie świeczką. To autentyczne przykłady z gazet i portali sprzed dekady. Wtedy właśnie Unia Europejska zabroniła sprzedaży tradycyjnych żarówek o mocy 100 watów.

Przez Polskę i inne kraje przeszedł pomruk niezadowolenia konsumentów, którzy zostali zmuszeni do kupowania droższych, choć energooszczędnych, a zarazem bardziej wytrzymałych świetlówek. Zresztą dość szybko ich miejsce zajęły diody LED, o wiele prostsze w budowie, tańsze i jeszcze bardziej wytrzymałe.


Ba, nawet politycy teoretycznie wyższego szczebla narzekali na zakaz sprzedaży tradycyjnych żarówek. Prezydent Andrzej Duda upatrywał w nim nawet przyczyn Brexitu.

– Mam poczucie, że my w ramach Unii Europejskiej mamy niedosyt demokracji. Wielu ludzi zadaje sobie pytanie, dlaczego Unia Europejska zabrania tego, zabrania tamtego. Dlaczego na przykład w sklepie nie można w tej chwili kupić już zwykłej żarówki, można kupić tylko żarówkę energooszczędną? Nie wolno kupić, bo Unia Europejska zakazała. To są problemy, nad którymi zastanawiają się ludzie. Nie wiem, czy to przypadkiem nie jest jedna z przyczyn Brexitu – tłumaczył podczas wizyty w Niemczech Andrzej Duda.

Bo kiedyś było lepiej?
Dobrze pamiętam, że kiedyś rodzice i dziadkowie mieli w domu zapas żarówek. Po prostu trzeba było co jakiś czas zastąpić taką, która przestała świecić. Któraś zawsze się przepalała – może nie co tydzień, ale działo się to kilka razy w roku. Teraz częściej muszę wymieniać żarówki w samochodzie, niż w domu. Nie kupuję ich na zapas, bo nie ma to sensu.

Dekadę po wprowadzeniu zakazu sprzedaży tradycyjnych żarówek, te ciągle znajdują się... w sprzedaży. Nazywają się specjalistycznymi żarówkami wstrząsoodpornymi, nie do stosowania w pomieszczeniach domowych. Kiedyś był też pomysł, by sprzedawać je jako miniaturowe urządzenia grzewcze. I chyba właśnie wtedy większość klientów zdała sobie sprawę z tego, że chociaż zadaniem żarówki jest świecenie, to zajmuje się ona przede wszystkim podgrzewaniem atmosfery.

Tradycyjne żarówki tylko 2–3 proc. energii, którą pobierają, zamieniają w światło. Całą resztę wypromieniowują w postaci ciepła. Dzieje się tak dlatego, że drucik wolframowy w tradycyjnej żarówce rozgrzewa się do 2,7 tys. st. Celsjusza. Światło jest miłe, naturalne, niemęczące, o szerokim spektrum barwnym. Cóż z tego, jeśli powstaje kosztem sporego marnotrawstwa energii. Wolframowe żarówki zostały więc zastąpione przez droższe, ale znacznie bardziej ekologiczne diody i świetlówki (wydajność: ok. 13 proc.).
Przez 10 lat przeciętne europejskie gospodarstwo domowe zaoszczędziło na prądzie do 1 330 euro, czyli ponad 5800 złotych.Foto: pxhere.com
Prawda jest jednak taka, że tradycyjna żarówka przez grubo ponad 100 lat nie doczekała się większych usprawnień. A nowe technologie ewoluują w zaskakującym tempie. I być może 10 lat temu narzekania na obowiązkowe przejście na świetlówki miało trochę sensu, ale dziś tylko najbardziej zatwardziali przeciwnicy technologii kupują tradycyjne żarówki. Bo ich LED–owe odpowiedniki są nie tylko lepsze, ale w promocji da się je kupić niemal w identycznej cenie albo nawet taniej. A na dodatek są trwałe i oszczędne.

Oszczędność jest realna
Można się śmiać z unijnych urzędasów, którzy dekadę temu wymyślili, że zmienią zasady gry w europejskiej wspólnocie mówiąc coś o oszczędnościach rzędu kilku procent, promilach emisji CO2. Ale dziś wychodzi na to, że wszystkim się to opłaciło.

Przez 10 lat przeciętne europejskie gospodarstwo domowe zaoszczędziło do 1 330 euro, czyli ponad 5800 złotych. Za te pieniądze można kupić sobie nową pralkę, lodówkę, zmywarkę i kuchenkę. Jak na 10 lat to naprawdę niezłe oszczędności.

Według hiszpańskiego stowarzyszenia konsumentów OCU, diody LED są do 10 razy bardziej wydajne niż żarówki. Kolejne zakazy zwiększyły sprzedaż diod LED i pomogły konsumentom zaoszczędzić pieniądze w perspektywie długoterminowej.

Kto zaoszczędził najwięcej?
Średnio 1 330 euro zostało w kieszeni użytkowników "postępowych". Chodzi o tych, którzy w latach 2009–2013 przeszli z żarówek tradycyjnych na energooszczędne, a następnie na diody LED w kolejnych latach, kiedy stały się tańsze.

Niewiele mniej, bo 1 259 euro (niespełna 5,5 tysiąca zlotych) zaoszczędzili konsumenci, którzy szybko (już od 2009 roku) zaczęli przestawiać się na diody LED. Ci, którzy do tej pory nie kupują diod, używając energooszczędnych żarówek, są do przodu jedynie o 745 euro (3,2 tys. zł).

– Diody LED stały się nie tylko bardziej energooszczędne, ale z czasem poprawiła się ich jakość. Na przykład renderowanie kolorów i jasność są na o wiele wyższym poziomie, niż kilka lat temu. Światła stały się ładniejsze dla oka i mniej kłopotliwe dla osób podatnych na migreny, dzięki zmniejszonemu migotaniu – mówi Stephen Russell, Sekretarz Generalny organizacji konsumenckiej ANEC.

Pozostałe sprzęty, które wręcz pożerają prąd to urządzenia AGD wyposażone w grzałki, czyli m.in. pralki, pralkosuszarki, zmywarki, piekarniki, tostery czy kuchenki. Nawet zwykły czajnik elektryczny ciągnie masę prądu - gotowanie dwóch litrów wody dziennie odpowiada prawie 250 kWh prądu rocznie.