Ta sprawa nie skończy się dobrze dla nikogo. Ruszył proces 5 tysięcy frankowiczów przeciw bankowi

Konrad Bagiński
Po pięciu latach sąd zdołał ustalić, kto kogo pozywa. Dopiero po połowie dekady ruszył proces, jaki Bankowi Millenium wytoczyło 5350 osób. Zarzucają mu bezpodstawne wzbogacenie się poprzez pobieranie od zawyżonych kwot spłaty kredytów. Bankowcy mogą na razie spać spokojnie, bo proces potrwa wiele lat.
Po 5 latach od złożenia pozwu grupowego ruszył proces 5 tysięcy frankowiczów przeciwko Millennium. Foto: Bartosz Bobkowski / Agencja Gazeta
5350 osób pozywa bank
Jak na razie sprawa frankowiczów, którzy wzięli kredyty w Millenium, jest chyba najpoważniejszym w Polsce pozwem zbiorowym. Na dodatek piekielnie trudnym, bo praktyka pokazała, iż polskie sądy nie są gotowe na prowadzenie podobnych spraw. Co prawda nie co dzień zdarza się sytuacja, gdy 5350 osób pozywa wielki bank, ale samo zbieranie dokumentów nie powinno trwać 5 lat. A tak stało się w tym przypadku.

Jak przypomina dziennik Rzeczpospolita, spór dotyczy 3288 umów kredytowych, a ponieważ w wielu umowach kredytobiorcami są dwie osoby (małżeństwa), w skład grupy wchodzi 5350 osób.


Z kolei wartość sporu to 146 mln zł. Nie wiadomo, czy frankowicze odzyskają te pieniądze. Bo pewne jest, że proces będzie ciągnął się latami. Pozywający będą mieli więc kilka lat niepewności. Z kolei bank może spokojnie brać udział w procesie, wydłużanym przede wszystkim przez formalności. Jak tak dalej pójdzie, to ewentualna przegrana będzie zmartwieniem przyszłego zarządu.

Rzeczpospolita pisze, że to jeden z kilkuset pozwów zbiorowych, które w ciągu ostatnich dziewięciu lat trafiły do polskich sądów. Rozbijają się na proceduralnych przeszkodach. W latach 2010–2017 tylko co trzecia sprawa z pozwu grupowego została merytorycznie rozpoznana i choć wpłynęło ich 234, w żadnej poważniejszej podsądni nie dostali jeszcze pieniędzy do rąk.

Sprawa przeciwko Bankowi Millennium też trwa długo, mimo że na dobre jeszcze się nie zaczęła. Kancelaria Drzewiecki Tomaszek pozew grupowy złożyła w czerwcu 2014 r., ale ustalanie składu grupy, po drodze skarżone przez bank, nastąpiło dopiero przed kilkoma dniami. Ten wstępny etap powoduje, że procesy grupowe w Polsce trwają latami.

Skąd wziął się problem?
Zbyt frywolne podejście wielu osób do kwestii ryzyka walutowego wykorzystały banki, które udzielały kredytów we frankach. Oczywiście nie wszystkich – bo nie zapominajmy, że jest naprawdę wielu kredytobiorców, którzy na niskich ratach kredytów zarobili, a obecną zwyżkę kursu traktują jako koniec dawania im prezentu.

Tzw. frankowicze podpisywali umowy, które wydawały im się niezwykle korzystne. Za te same pieniądze we frankach mogli sobie pozwolić na większe mieszkania – przynajmniej tak to wtedy wyglądało. Dziś wielu z nich stoi na skraju bankructwa, bo nikt nie powiedział im, że to jest jednak ryzykowne.

Część osób zdecydowała się pozwać swoich kredytodawców, zapadły też już pierwsze wyroki korzystne dla frankowiczów.

Na przykład w warszawskim sądzie zapadł prawomocny wyrok w sprawie kredytu w frankach szwajcarskich. Klientka nie musi spłacać części zadłużenia – odda tyle, ile pożyczyła. A ryzyko wahań kursów musi wziąć na siebie bank.

To przełomowy wyrok w batalii tzw. frankowiczów z bankami. Sytuacja klientki jednego z banków (jego nazwy nie znamy) odzwierciedlała to, co spotkało tysiące ludzi. W 2008 roku wzięła ona kredyt na budowę domu na sumę 486 tysięcy złotych – pisze Rzeczpospolita.

Po 10 latach regularnego spłacania zadłużenia okazało się, że do uregulowania ma jeszcze 500 tysięcy. Był to efekt wzrostu kursu franka szwajcarskiego, bo w tej walucie zawarto umowę kredytową.

Sądy wszystkich instancji uznały, że umowa kredytowa jest nieważna – bo bank wiedział o ryzyku wahania kursów, a mimo to kredytu udzielił. Kluczowe są tu zapisy prawa bankowego, które mówią o tym, że umowa kredytu zobowiązuje kredytobiorcę do zwrotu otrzymanej kwoty powiększonej o odsetki i prowizję, a nie o straty wynikające z wahania kursów walut.

W efekcie klientka będzie musiała spłacić dokładnie tyle, ile pożyczyła. Nieco wcześniej inny sąd unieważnił umowę kredytową we frankach. Okazało się, że był w niej skandaliczny i niedopuszczalny zapis o tym, że bank ma prawo swobodnego decydowania o kursie tzw. franka indeksującego.