Inflacja w Polsce wyższa niż oczekiwano. Wyjaśniamy, komu to jest na rękę

Patrycja Wszeborowska
Inflacja to słowo, na którego dźwięk drży wielu. Nie bez powodu - w końcu podwyżki płac są zjadane przez drożejące produkty, a biedni jeszcze bardziej biednieją. Tymczasem w rzeczywistości inflacja jest lepsza, niż jej brak, zaś na jej wzroście nie wszyscy tracą - przynajmniej, gdy nie rośnie zbyt długo i szybko. Na wyższej inflacji zyskuje między innymi rząd, który dzięki temu ma mniejsze długi do spłacenia i wyższe wpływy z tytułu VAT.
Wyższa inflacja przez pewien czas jest korzystna dla rządu. Fot. Maciek Jaźwiecki / Agencja Gazeta
Drożyzna w sklepach
Inflacja w sierpniu jest wyższa, niż oczekiwano – donoszą media. Według najnowszych danych Głównego Urzędu Statystycznego w sierpniu inflacja wyniosła 2,9 proc. rok do roku. Eksperci szacowali, że będzie niższa o 0,1 punkt procentowy. Najbardziej zdrożały żywność i napoje bezalkoholowe – aż o 7,2 proc. w porównaniu z analogicznym miesiącem rok temu.

Choć wzrost cen żywności jest stosunkowo duży, prof. Jacek Tomkiewicz, ekonomista z Akademii Leona Koźmińskiego zwraca uwagę, że indeks cen konsumpcyjnych obejmuje różne dobra, nie tylko jedzenie.


– Faktycznie, żywność i napoje podrożały, jednak z drugiej strony odzież i obuwie potaniały. Wzrost cen w sklepach spożywczych widzimy dość wyraźnie, ponieważ często chodzimy na zakupy. Tymczasem w rzeczywistości zawsze różne części naszego koszyka zmieniają się w różnym tempie - jedna z nich może szybko rosnąc, a druga spadać, lub zwiększać się dużo wolniej. Obecny poziom dynamiki cen całego koszyka wciąż nie jest alarmujący. Warto też pamiętać, że przez ostatnie lata ocieraliśmy się o deflację, więc rosnące ceny od razu rzucają się w oczy – zauważa specjalista w rozmowie z INNPoland.pl.

Przypomina również, że na żywność polskie gospodarstwo domowe przeznacza jedynie 25 proc. swoich wydatków.

Inflacja - zło wcielone?
Mimo to zjawisko inflacji z definicji nie kojarzy się społeczeństwu dobrze - ceny towarów rosną, a wartość pieniądza spada, co oznacza, że stać nas na mniej. Często bywa nazywana ukrytym podatkiem, który najboleśniej uderza w najbiedniejszych, a którego wartość nie jest z góry znana.

– Na wzroście inflacji najbardziej tracą najubożsi, którzy wszystko co zarobią, natychmiast wydają. Wyobraźmy sobie, że zarabiamy 1 tys. złotych miesięcznie i na konsumpcję wydajemy cały nasz zarobek. Przez inflację wartość naszego koszyka zakupowego będzie niższa. Niby wydamy tyle samo, ale kupimy mniej – wyjaśnia prof. Tomkiewicz.

Tym więcej goryczy budzą w ludziach niedawne wypowiedzi polityków, którzy bagatelizują zjawisko wzrastających cen produktów spożywczych i chemii, jak stwierdzenie minister przedsiębiorczości i technologii Jadwigi Emilewicz, która w komentarzu do GUS zauważyła, że rosnące ceny na sklepowych półkach „rekompensują rosnące wynagrodzenia” czy prezesa NBP Adama Glapińskiego, który nie odczuwa drożyzny w sklepach, bo ważne są dla niego ceny książek, które czyta, a nie ceny włoszczyzny, z której inni gotują zupy jarzynowe.

Mniej do spłacenia

Jednak inflacja nie jest tylko i wyłącznie negatywna. W rzeczywistości umiarkowany wzrost cen ma też swoje „dobre” strony, z których mają szansę skorzystać niektórzy.

Przede wszystkim są to wszyscy dłużnicy, którzy dzięki większej inflacji w przyszłości spłacą mniej. Niby nominalnie będzie to ta sama kwota, jednak z powodu mniejszej siły nabywczej krajowej waluty pieniądze, którymi płacą po zwiększonej inflacji, są realnie mniej warte.

– Można tu podać przykład osoby, która zaciągnęła kredyt oprocentowany na 2 proc. i osoby, która w tym samym czasie założyła lokatę w banku z oprocentowaniem w wysokości 2 proc. Przy inflacji na poziomie 2,9 proc. osoba z kredytem do spłacenia realnie będzie miała tego zadłużenia mniej. W tym samym czasie człowiek z lokatą realnie straci – wyjaśnia profesor Tomkiewicz.

Patrząc na inflację nieco szerzej i wychodząc poza życie pojedynczego konsumenta, większa inflacja jest również korzystna dla rządu z punktu widzenia długu publicznego oraz wpływów z VAT-u.

– Inflacja jest korzystna w krótkim czasie dla rządu głównie z powodu wpływów z VAT, które są podstawą państwowego budżetu. Wyższe ceny towarów oznaczają wyższą podstawę VAT-u, dzięki czemu do kasy państwa wpada więcej pieniędzy. Jednocześnie wyliczanie waloryzacji emerytur odbywa się dopiero w przyszłym roku budżetowym, zatem do tego czasu Ministerstwo Finansów może się cieszyć wyższymi wpływami z tytułu VAT i poziomem wydatków, które są ustalone na zeszłorocznym, niższym poziomie – tłumaczy ekonomista.

Najlepsza jest niska inflacja

Podobne oszczędności można wygenerować w przypadku długu publicznego, którego realna wartość spada. Nominalny poziom PKB rośnie, więc maleje relacja dług/PKB. Jednak eldorado wynikające z wysokiej inflacji również w końcu się skończy - państwo przecież, tak jak i obywatele, także płaci za usługi i towary, więc będziemy mogli kupić mniej dóbr i usług publicznych.

– Oddziaływanie inflacji na firmy i konsumentów nie jest jednoznaczne - w tym samym czasie ktoś może zyskać, a ktoś inny stracić. To, kto zyska, a kto straci, zależy od struktury przychodów i kosztów, czyli od tego jak zmieniają ceny moich zakupów w porównaniu do cen towarów, które sprzedaję – kwituje prof. Tomkiewicz.

Z gospodarczego punktu widzenia najkorzystniejsza jest niska inflacja, na poziomie 2,5 proc., na podstawie której można przewidzieć zmiany cen i tworzyć długoterminowe plany gospodarcze. Dlaczego? Ujemny wskaźnik inflacji, czyli deflacja, wstrzymuje zakupy, inwestycje i doprowadza do braku popytu w całej gospodarce. Trwając kilka lat, w końcu zmusza bank centralny do utrzymywania bardzo niskich stop procentowych, co sprawia, że depozyty stają się nieopłacalne. Tracą na tym banki, obywatele i w efekcie całe państwo.