Do kogo trafiają pieniądze z PFN? Detektyw ujawnia sztuczki na "wyprowadzanie środków"
Odkryta przez portal Onet.pl afera z najnowszymi wydatkami Polskiej Fundacji Narodowej nie powinna nas dziwić. Jest w zasadzie kopią poprzedniej – gdy na antykampanię dotyczącą sądów i sędziów wydano lekką ręką 8,5 miliona złotych. Można zaryzykować twierdzenie, że sprawa sądów była dla PFN treningiem przed skokiem na głęboką wodę i po prawdziwe pieniądze.
– W instytucji publicznej kradnie się, a mówiąc delikatniej sprzeniewierza środki, nie trudniej niż w prywatnych firmach. Jeśli kierownictwo ma nieuczciwe zamiary to nadzór nad budżetem jest fikcyjny. Komu postawi się pracownik kontroli finansowej lub audytu? – mówi w rozmowie z INNPoland Michał Rybak, były funkcjonariusz Agencji Wywiadu, prywatny detektyw.
Trening na sądach
Teoretycznie kampania "Sprawiedliwe sądy" z 2017 roku, miała przybliżyć polskiej i zagranicznej opinii publicznej cele i szczegóły reformy sądownictwa w Polsce. Ten szczytny cel pozostawał w głębokim konflikcie z treścią billboardów przedstawiających sądy i sędziów w jak najgorszym świetle. Na stronie internetowej kampanii można było znaleźć na przykład takie historie:
"Sędzia z Tarnobrzega pod koniec 2006 roku wpadł na kradzieży kiełbasy w stalowowolskim markecie. Następnego dnia jechał do Tarnobrzega, by swoim przełożonym wytłumaczyć tę sprawę, lecz nie dojechał. Wpadł do rowu uciekając przed policyjną kontrolą. We krwi sędziego wykryto 2,36 promila alkoholu".
Na imprezach organizowanych przez PFN pełno jest osób związanych z PiS - jeden z pokazów prowadziła Magdalena Ogórek•Fot. Jakub Włodek / Agencja Gazeta
Teraz Fundacja w dokładnie ten sam sposób wydała już nie 8,5 miliona, ale 5,5 mln dolarów, czyli około 20 milionów złotych. I znów beneficjentami działalności – a w zasadzie pozorowanej działalności – Fundacji była grupa osób zbliżona do rządów dobrej zmiany.
Czy można mówić o wyprowadzaniu pieniędzy?
Efekty działania Fundacji są obiektem kpin internautów. I słusznie, bo agencja White House Writers Group wynajęta przez PFN spisała się wręcz po amatorsku. Zdjęcia czeskiej Pragi zamiast Warszawy, fotka narciarskiego freestylera z gratulacjami dla Kamila Stocha – wygląda to tak, jakby ktoś wrzucał materiały do mediów społecznościowych dla żartu. Można też podejrzewać, że efektów pracy (o ile tak można to nazwać) WHWG nikt nie sprawdzał.
– Jednym z najprostszych sposobów bezpośredniego wyprowadzania środków z podmiotu może być oficjalne zatrudnienie osoby i brak rozliczania jej z obowiązku świadczenia pracy. Brzmi niewiarygodnie, ale to się zdarza. Jeśli jest niekompetentna, to lepiej niech nic nie robi, bo jeszcze coś zepsuje – wskazuje Rybak.
Polska Fundacja Narodowa miała dbać o wizerunek naszego kraju zagranicą. Tak przynajmniej zapowiadała premier Beata Szydło, ogłaszając informację o powstaniu fundacji.•Fot. Agata Grzybowska / Agencja Gazeta
Drugą sprawą są kwestie personalne. O współpracy z WHWG miał zdecydować były wiceszef PFN Maciej Świrski. A to bliski znajomy kontrowersyjnego historyka, znanego z homofobicznych wypowiedzi, Marka Chodakiewicza. Jego siostra, Anna Wellisz, odpowiadała w WHWG za współpracę z PFN. Wzbogaciła się też żona Chodakiewicza, Monika Jabłońska. Sam Chodakiewicz, podobnie jak jego kolega z pracy, Paweł Styrna, brał pieniądze za wykłady i współpracę z WHWG. Warto też przypomnieć, że wujkiem Chodakiewicza jest słynny ze swoich smoleńskich teorii Chris Cieszewski – jego opracowania były wykorzystywane przez komisję Macierewicza.
Mówienie o tym, że w sprawie najnowszej afery wiemy już wszystko, byłoby przedwczesne. Tu pojawia się mnóstwo kolejnych pytań. Michał Rybak zadał je publicznie na swoim profilu na Twitterze:
I na nie powinno się przede wszystkim szukać odpowiedzi.