Niższy PIT od października już pewny. Skorzysta 25 mln osób, ale jest jeden haczyk

Konrad Bagiński
Już 1 października ma wejść w życie podpisana przez prezydenta ustawa obniżająca stawkę PIT z 18 do 17 procent. Prezydent Andrzej Duda podpisał w czwartek odpowiednią ustawę. To niezłe wiadomości dla milionów podatników, bo w kieszeni zostanie nam trochę więcej pieniędzy. Ale trzeba pamiętać, że przy najbliższym rozliczeniu podatkowym skorzystamy z tego w minimalnym stopniu.
Zgodnie z przedstawionymi szacunkami, beneficjentami obniżki podatków zmian będzie około 25 mln osób. Fot. Wojciech Surdziel / Agencja Gazeta
Czy to duży powód do radości?
Cóż, każda obniżka podatków jest dla obywateli korzyścią i tak jest też w tym przypadku. Sama obniżka nie przełoży się na jakieś kokosy, ale nie jest źle. Osoba zarabiająca np. 2 250 zł (minimalne wynagrodzenie za pracę w 2019 r.) zyska rocznie 472 zł, a przy pensji 4 765 zł (przeciętne miesięczne wynagrodzenie w gospodarce narodowej prognozowane na 2019 r.) – zysk wyniesie rocznie 732 zł.

Tu trzeba dołożyć jedno ważne zastrzeżenie: przy najbliższym rozliczeniu podatkowym – na wiosnę 2020 roku – odczujemy to w stopniu minimalnym. Jako że przepisy wchodzą w życie 1 października, nie obejmą całorocznych zarobków. Będą dotyczyły jedynie ostatniego kwartału roku, faktyczna obniżka podatków za rok 2019 wyniesie nie 1 procent, ale ¼ procenta. Płacimy więc 17,75 proc. podatku – co i tak pozwoli nam na pewne oszczędności. Można przyjąć, że dla osób najmniej zarabiających będzie to prezent w postaci 118 złotych, przy średniej krajowej będą to 183 złote.


Można się też cieszyć z powodu podwyższenia kosztów uzyskania przychodów dla pracowników. Dziś zryczałtowane koszty to 1335 zł dla pracownika miejscowego i 1668,72 zł dla dojeżdżającego. Po zmianie ma być to odpowiednio 3 tys. oraz 3,6 tys. zł. Tyle odliczymy od podstawy opodatkowania, nie od samego podatku.
Nie wiadomo jeszcze jaki dokładnie efekt przyniesie obniżenie podatków, ale rząd i partia chciały go wdrożyć przez wyboramiFoto: Michał Ryniak / Agencja Gazeta
Faktyczne sumy oszczędności nie będą duże, ale każdy pieniądz się liczy. Ministerstwo Finansów szacuje, że łącznie z obniżeniem podatku z 18 na 17 proc., w kieszeni pracownika zostanie od 472 do 732 złotych, czyli od 40 do 61 złotych miesięcznie. Te dwie kwoty podawane są dla osób zarabiających minimalną i średnią krajową. W przyszłym roku koszty uzyskania przychodu i obniżka dadzą nam ¼ podanych sum.

Łyżka dziegciu
Działanie rządu można też oceniać jako gest mało znaczący. Obniżce uległa wszak tylko jedna, podstawowa stawka dla pierwszego progu podatkowego. Osoby zarabiające więcej niż 85 528 zł rocznie wchodzą w drugi próg z niezmienioną stawką podatku w wysokości 32 proc. Oczywiście podatek w tej wysokości płaci się od dochodów przewyższających wspomnianą kwotę.

Pomimo zwiększenia kosztów uzyskania przychodu bez zmian zostaje kwota wolna od podatku. Jej wyliczenie nie jest proste, ale można przyjąć, że dla osób zarabiających między 13 001 do 85 528 złotych rocznie wynosi ona 3091 złotych, co daje nam dokładnie 556 złotych i 2 grosze mniej do zapłaty. Więcej zyskują osoby zarabiające mniej niż 1000 zł miesięcznie, wraz ze wzrostem dochodów kwota ulega obniżce i daje mniejsze oszczędności. Tymczasem o wiele bogatsi od nas Brytyjczycy nie płacą podatków od kwoty ok. 62 tysięcy złotych rocznie.

Obniżka podatków odbije się też na finansach samorządów. Stracą one łącznie ok. 4,8 mld zł - to połowa kosztów obniżki. A przez to muszą wzrosnąć opłaty lokalne, bo miasta i gminy już dziś często ledwo zipią po podwyżkach, jakie zafundował im rząd.
Podatek za ten rok będziemy mieli obniżony o zaledwie jedną czwartą procenta.Foto: Agnieszka Kosiec / Agencja Gazeta
Prezydent Olsztyna Piotr Grzymowicz ostrzegł, że w tej obecnej miasto nie jest w stanie zrealizować większości zadań związanych z gospodarką komunalną czy transportem. Olsztyn musiał zrezygnować z programu szczepień dla seniorów, organizacji pomocy psychologicznej, nauki pływania dla dzieci, wyjść uczniów do instytucji kulturalnych, zajęć dodatkowych i wielu inwestycji.

Grzymowicz zwrócił uwagę na to, że może być to przemyślana strategia PiS, która ma doprowadzić do osłabienia samorządów. Bo jeśli problemy finansowe będą duże, może się to skończyć koniecznością wprowadzenia w zadłużonych gminach zarządów komisarycznych. A nieświadomi wyborcy za problemy finansowe i cięte wydatki winić będą nie rząd, tylko prezydentów i burmistrzów miast czy wójtów. Władze Olsztyna rozważają oddanie sprawy przeciw rządowi do sądu.