Czym jest "zielone kłamstwo"? Tak wielkie firmy wykorzystują modę na ekologię
Jesteśmy eko, jesteśmy zieloni, redukujemy plastik, dbamy o dobro naszej planety - krzyczą firmy w swoich marketingowych komunikatach. My, jako konsumenci, coraz chętniej wybieramy w sklepach produkty opisane jako "ekologiczne". I zbyt często wpadamy w pułapkę zastawioną w celu wykorzystania naszych dobrych intencji.
Zamiast pomagać matce naturze i naszej jedynej Ziemi, tylko pogłębiamy jej problemy. Nieświadomie, to nie nasza wina. Ponoszą ją za to marketingowcy siedzący w klimatyzowanych szklanych biurach. Oszukują nas na potęgę, my zaś w dobrej wierze łykamy ich zapewnienia jak przysłowiowe młode pelikany.
– Greenwashing sprawia, że prawdziwe inicjatywy ekologiczne, te które polegają na zmianie systemowej, znacznie trudniej jest realizować – mówi w rozmowie z INNPoland.pl Katarzyna Guzek z Greenpeace.
Czym jest greenwashing?
Ten termin nie dorobił się jeszcze polskiego odpowiednika, chociaż spora część ludzi mówi i pisze o “ekościemie” lub “zielonym kłamstwie”. Chodzi o to, że wiele firm prezentuje swoje produkty czy usługi jako ekologiczne, choć z tym terminem nie mają absolutnie nic wspólnego.
– Typowym przykładem greenwashingu była akcja, którą zrealizowano wspólnie z Martyną Wojciechowską. Chodziło o próbę przekonania opinii publicznej, że butelki plastikowe miałby rzekomo być bardziej przyjazne środowisku niż szklane. Akcja na szczęście spotkała się z ostrą krytyką, więc greenwashing się nie udał – mówi Katarzyna Guzek.
Przykłady podobnych działań opisywaliśmy też na łamach INNPoland.pl.
W sklepach można znaleźć na przykład zapasowe mydło w płynie o pojemności 400 ml z dumnym napisem „Eco Pack 65 proc. less plastic”. Konsument może być więc zadowolony z powodu oszczędzenia całkiem sporej ilości plastiku.
Wprawne oko zauważy jednak małą gwiazdkę przy tym napisie. Odnosi się ona do zastrzeżenia, jakie można znaleźć na samym dole tylnej części opakowania. I nagle wszystko staje się jasne – zapasowe opakowanie zawiera o 65 proc. mniej plastiku (w przeliczeniu na 1 ml mydła) w porównaniu do mydła zapakowanego w plastikową butelkę z pompką.
To bardzo odkrywcze stwierdzenie, potwierdzające, że do produkcji plastikowego worka o pojemności 400 ml, zużywa się mniej plastiku, niż do produkcji plastikowej butelki z pompką o pojemności 500 mililitrów.
Innym świeżym i ciekawym przykładem jest "roślinny" przystanek marki Palmolive. Jan Baran, doktorant UW, społecznik z Miasto Jest Nasze, zamieścił ma Twitterze fotografię przystanku autobusowego, na którym marka Palmolive przekonuje, że jest bardzo eko. Ściana przystanku pokryta jest kompozycją ze skandynawskiego chrobotka - rośliny świetnie oczyszczającej powietrze. Oczyszczającej, gdy jest żywa. Chrobotek na przystanku jest zdecydowanie martwy i zaimpregnowany, nic nie oczyści, ale jest ładny i zielony.
Świetnym przykładem są ubrania i inne produkty wykonane z plastikowych śmieci wyłowionych z oceanu. Problem w tym, że udział takich surowców jest niewielki, na ogół sięga kilku procent. Po drugie, wiele osób zastanawia się jaki sens ma wożenie wyłowionych z oceanu śmieci przez tysiące kilometrów, by je przerobić. Równie dobrze można skorzystać ze śmieci, jakie ma się pod ręką.
– Niestety, często takie próby"zazielenienia" firmy odbywają się w sposób bardziej subtelny i konsument nie ma szans zorientować się, że bierze udział w oszustwie. Przed takimi praktykami bardzo trudno jest się obronić, często trzeba czytać to co dopisane jest pod tekstem promocyjnym drobnymi literami, albo samemu analizować podawane przez koncern informacje. Nie każdy z nas ma na to czas, chęci albo zwyczajnie dostęp do danych – mówi nam Kasia Guzek.
Pamiętam jak kilka lat temu rozmawiałem z Jackiem Bożkiem, twórcą Klubu Gaja. Powiedział mi, że nie ma czegoś takiego, jak ekologiczne samochody. Bo jedynym prawdziwie ekologicznym środkiem transportu jest rower. To prawda, chociaż nawet rower pozostawia w środowisku swój ślad. Trzeba go wyprodukować, złożyć z metalu i plastiku, założyć mu dętki i opony, serwisować.
Czy to znaczy, że nie mamy się przesiadać ze starych diesli na hybrydy i elektryki?
– Jasne, że warto wykorzystywać bardziej ekologiczne środki transportu, ale nie nazywajmy ich przyjaznymi środowisku. Wielki SUV nigdy nie będzie ekologiczny, bo po prostu nie da się oszukać praw fizyki. Przedstawianie go jako auta przyjaznego środowisku jest po prostu kłamstwem – mówi w rozmowie z INNPoland.pl Michał Piotrowski, ekolog.
Termin greenwashing został użyty po raz pierwszy w 1986 roku przez amerykańskiego działacza na rzecz ochrony przyrody Jay’a Westervelda, w eseju odnoszącym się do praktyk stosowanych przez hotele, które zachęcały swoich gości do rzadszej zmiany ręczników pod pozorem troski o środowisko. Zdaniem autora ta manifestacja nie miała nic wspólnego z ekologią, a była nastawiona wyłącznie na zysk.
Można lepiej? Jasne!
Wiele osób zwraca też uwagę na najnowsze kampanie dwóch banków. ING promuje się w mediach jako firma wspierająca ekologię. W kampanii występują dzieci kierujące apele do swoich rodziców. Ma to coś wspólnego z ekologią? Same reklamy pewnie niewiele, ale ING jest jednym z pierwszych banków, który zadeklarował, iż nie będzie finansować projektów związanych z brudną energią z węgla.
Plastik dosłownie zalewa naszą planetę, mimo deklaracji wielu firm, iż zrezygnują z jego używania.•Foto: pxhere.com
Nie sposób na pierwszy rzut oka rozpoznać, czy oba banki faktycznie wspierają ekologię czy to zakamuflowany greenwashing. Krytycy skupiają się głównie na oprocentowaniu oferowanym przez banki i fakcie, że efekty hodowli oxytree nie są do końca zbadane. Ale czy to znaczy, że banki nie powinny się w ten sposób reklamować? To skomplikowana kwestia, która pokazuje, że greenwashing nie jest czasem oczywisty, a ocena niektórych działań jest niejednoznaczna.
– Widać wyraźnie, że wiele działań może być ocenianych na wiele sposobów. Najważniejsze jest zachowanie zdrowego rozsądku i nieuleganie modzie. Warto sobie po prostu zadać kilka pytań: czy to coś naprawdę jest ekologiczne, czy tylko opakowane na zielono. Nie ma nic złego w ekologii, nie ma nic złego w tym, że firmy próbują w ten sposób oszczędzać. Chodzi jednak o to, by nie nadużywać tych sloganów i nie naginać rzeczywistości – przypomina Piotrowski.
Jak chronić się przed greenwashingiem?
Pierwszej selekcji dokonujemy jeszcze w sklepie, czytając etykiety. Kiedy okazuje się, że "dżem naturalny" składa się z cukru, syropu glukozowo-fruktozowego i 5 procent wsadu owocowego, po prostu odkładamy go na półkę. No chyba, że jesteśmy miłośnikami tego syropu. Można go określić jako krochmal wytwarzany z przetworzonej kukurydzy. Producenci pchają go do niemal wszystkiego, bo jest tańszy od cukru, który również jest aplikowany nawet do wędlin.
– Przydatny jest tu wrodzony sceptycyzm i brak naiwności. Ale wielu osobom są to pojęcia obce i dają się nabierać na tego typu zagrywki firm. Pół biedy, jeśli produkt nie szkodzi, ale zdarza się, że mimo jasnej deklaracji bycia bio, produkt zawiera na przykład pestycydy albo inną mało przyjazną chemię – mówi Michał Piotrowski.
I tak faktycznie bywa. W tym roku w Holandii odkryto, iż część ekożywności na rynku nie powinna stać na półkach z zielonymi oznaczeniami, bo nie jest produkowana w odpowiedni sposób. A klienci płacą za nią krocie, bo zrównoważona produkcja żywności jest po prostu droższa od przemysłowej.
I tu prawdopodobnie leży pies pogrzebany. W ekologii wygrywa każdy, greenwashing pompuje pieniądze tylko do mało uczciwego producenta.