Plan Szwedów: ZERO ofiar śmiertelnych na drogach. Oto czego możemy się od nich nauczyć

Konrad Bagiński
Szwedzi trochę przelicytowali. Ale i tak odnieśli niewiarygodny sukces w redukowaniu liczby ofiar wypadków drogowych. Pierwotnie planowali, że rok 2020 będzie pierwszym, gdy na drodze nie zginie ani jedna osoba. Dziś wiadomo, że to się nie uda, ale trzeba pamiętać, że Szwedzi są piekielnie blisko celu.
W Polsce w 2018 roku wydarzyło się 2 638 wypadków drogowych ze skutkiem śmiertelnym. Foto: pxhere.com
Gdyby w Polsce media informowały o każdej śmiertelnej ofierze wypadku, musiałyby poświęcić czas dla kilku dziennie. W Szwecji jednej na kilka dni.

Duży, słabo zaludniony kraj. Sporo dróg, sporo samochodów. W końcu jakoś trzeba się przemieszczać pomiędzy miastami, miasteczkami i wsiami, a także domkami letniskowymi. W wielu miejscach bez samochodu po prostu nie da się funkcjonować.

Kiedyś Szwecja była krajem, gdzie na drogach ginęło mnóstwo ludzi. Do lat 60. liczba ofiar co roku rosła. W 1967 w tym kraju zaczęto stosować ruch prawostronny, więc wiele osób zarzuciło na jakiś czas jazdę, by uniknąć problemów i nauczyć się nowego stylu. Potem zaś zaczęli dbać o to, by na drogach ginęło jak najmniej osób. Dziś Szwecja jest europejskim liderem w bezpieczeństwie drogowym. Polska jest w ogonie tej statystyki.


W Polsce w 2018 roku wydarzyło się 2 638 wypadków drogowych ze skutkiem śmiertelnym. Wynika to z tego, że w prawie co dwunastym wypadku zginął co najmniej jeden człowiek. W porównaniu z rokiem 2017, w którym zanotowano 2 623 wypadki ze skutkiem śmiertelnym, liczba zwiększyła się o 15 (+0,6%). Można więc powiedzieć, że u nas jest tragicznie, ale stabilnie. Polska odpowiada aż za 11 proc. śmiertelnych wypadków drogowych w całej Unii Europejskiej.

Tymczasem co roku w Szwecji na drogach ginie około 250-300 osób. W przeciwieństwie do nas Szwedzi widzą w tym problem i od ponad 20 lat pracują nad zredukowaniem tej liczby do zera. Oczywiście Szwecja jest mniej liczebnym krajem od Polski, ale również w przeliczeniu liczby śmiertelnych wypadków na liczbę mieszkańców przoduje w Unii, a my mamy się czego wstydzić.

Dla porównania - w samym tylko województwie mazowieckim na drogach zginęło 275 osób. Policyjne statystyki osobno traktują Warszawę - na terenie obsługiwanym przez Komendę Stołeczną zginęło kolejnych 146 osób. O wiele więcej, niż w całej Szwecji.

Wizja zero
W 1994 roku w Szwecji powstała inicjatywa „Vision Zero”, zgodnie z którą należy dążyć do tego, aby nie było już śmiertelnych wypadków drogowych. Trzy lata później zdecydowaną większością głosów parlament uchwalił ustawę o bezpieczeństwie ruchu drogowego, która wprowadziła „wizję zero” w życie.

Oczywiście prace nad bezpieczeństwem ruchu drogowego rozpoczęli o wiele wcześniej, a wizja zero to w pewnym sensie podsumowanie doświadczeń poprzednich pokoleń.
W 1994 roku w Szwecji powstała inicjatywa „Vision Zero”, zgodnie z którą należy dążyć do tego, aby nie było już śmiertelnych wypadków drogowych.Foto: pxhere.com
Szwedom nie do końca uda się redukcja liczby śmierci na drodze, bo wedle szacunków aż 1/3 wypadków jest spowodowana zasłabnięciem albo nagłym pogorszeniem się stanu zdrowia kierowcy. Mimo to próbują.

Najważniejsze jest ich podejście. Szwedzi wyszli z założenia, że bezpieczeństwo na drodze to sprawa wagi państwowej i to organy państwa mają o nie dbać. Kierowcy również są odpowiedzialni, ale bezpieczną jazdę można i trzeba na nich wymusić.

Jak to robią?
Szwedzki przepis jest prosty i już kilka lat temu próbowali nam go kolokwialnie mówiąc "sprzedać". Wizja zero jest dumą Szwecji, a jej zasady są wdrażane w wielu krajach.

Po pierwsze: prędkość. Polakom trudno w to uwierzyć, ale Szwedzi na ogół jeżdżą przepisowo. Co nie jest łatwe, bo w wielu miastach istnieją strefy, po których można się poruszać z maksymalną prędkością 30 km/h. Szwedzi wyliczyli po prostu, że uderzenie w pieszego z prędkością 25-30 km/h powoduje u niego co najwyżej lekkie obrażenia. Wraz ze wzrostem prędkości szanse zgonu drastycznie rosną. Nie zachęcają więc pieszych do ostrożności, ale obniżają prędkość aut.

Poza tym Szwecja usiana jest fotoradarami, które rejestrują nawet drobne przewinienia. W Polsce na ograniczeniu do 50 km/h można w zasadzie jechać sześćdziesiątką, bo taką tolerancję mają fotoradary oraz policjanci. W Szwecji można dostać naprawdę duży mandat za przekroczenie prędkości o kilka kilometrów na godzinę. Coś, co u nas kosztuje 50 – 100 złotych, w Szwecji jest wyceniane na ok. 1000 złotych.
Szwedzi nie próbują pogodzić rowerzystów z kierowcami. Robią wszystko, by ich od siebie oddzielić.Foto: Ian Valerio / Unsplash
Po drugie, Szwedzi od lat odseparowują od siebie pieszych i rowerzystów od samochodów. Tam nie wyznacza się ścieżek rowerowych na ulicach, lecz obok – najlepiej za barierą. Piesi mają do dyspozycji kładki i tunele. To drogie rozwiązanie, ale w ten sposób unika się punktów styku człowieka z samochodem.

A po trzecie, stosują bariery ze stalowych lin. Już dawno wyliczyli, że w ten sposób energia z wypadku jest najlepiej pochłaniana, a poza tym jest to rozwiązanie stosunkowo tanie. Stalowe liny oddzielają więc pasy ruchu a także szosy od chodników i ścieżek rowerowych. Wiele dróg jest budowanych w systemie 2+1. Przez kilka kilometrów jedzie się dwoma pasami, poruszający się z naprzeciwka mają do dyspozycji jeden. A potem sytuacja się zmienia i "my" mamy jeden, a "oni" dwa. Oczywiście są one oddzielone stalową liną.

Nie da się też nie zauważyć, że szwedzkie władze zaprzęgły do pracy architektów, inżynierów ruchu, a także projektantów samochodów. To w Szwecji wynaleziono przecież pasy bezpieczeństwa. Można zaryzykować twierdzenie, że Nils Bohlin, który w 1958 roku opracował trzypunktowe pasy, ma na koncie największą liczbę uratowanych istnień ludzkich. Poza tym to w szwedzkich samochodach od lat montuje się najnowsze, najnowocześniejsze i innowacyjne systemy bezpieczeństwa - poduszki wewnętrzne i zewnętrzne, kamery, systemy automatycznego hamowania itp.

Uczą jeździć
Jeśli młody Szwed chce zrobić prawo jazdy, może jeździć pod okiem swojego rodzica lub innej dorosłej osoby spełniającej odpowiednie kryteria (przejście specjalnego kursu i min. 5 lat stażu za kółkiem).

Na kursie dostanie solidną porcję teorii, będzie szkolony w symulatorze dachowania i na płycie poślizgowej. Wystartuje z poziomu, jaki w Polsce można wykupić dopiero na specjalnym kursie doskonalenia jazdy. Nie ma oczywiście pewności, że stanie się automatycznie lepszym kierowcą, ale na pewno bardziej świadomym zagrożeń.