PFN szasta pieniędzmi podatników. Kontrola NIK zablokowana, rząd "broni wydatków"
Sprawa wydatków Polskiej Fundacji Narodowej z roku na rok budzi coraz większe kontrowersje. Trudno się dziwić – koszty działalności instytucji ponoszą podatnicy, te z kolei wzrastają niebotycznie i są przeznaczane na niejasne cele. Politycy opozycji wnioskują o likwidację szkodliwej ich zdaniem fundacji lub przynajmniej przyjrzenie się jej pracy przez niezależny organ. Nie jest to w smak obozowi władzy - wczoraj sejmowa komisja odrzuciła wniosek o przeprowadzenie przez NIK kontroli w PFN.
Tuż przed północą 31 grudnia zeszłego roku, czyli dosłownie w ostatniej chwili, Polska Fundacja Narodowa opublikowała swoje sprawozdanie finansowe za 2018 roku. Zgodnie z nim koszty PFN wyniosły ponad 111 mln złotych. W porównaniu do wydatków rzędu „zaledwie” 19 mln złotych poniesionych w roku wcześniejszym, eskalacja wydawanych pieniędzy osiągnęła tempo sprintu, wzrastając o ponad 484 proc.
Co więcej, wiele wydatków PFN brzmi dość tajemniczo. Ponad 23 mln złotych przeznaczono na projekt „Polska w Ameryce”, jednak nie wyjaśniono, co dokładnie składało się na poniesione koszty. Prawie 1,5 mln złotych wyniosła „kampania społeczna w Polsce i innych krajach” - tu również nie wiadomo, na co wydano pieniądze. Najwięcej zastrzeżeń budzi zawrotne 33,4 mln złotych przeznaczonych na tajemniczą ”promocję RP za granicą, w tym ochronę jej wizerunku”.
Fundacja nie nabyła w 2018 roku żadnych nieruchomości, jednak na środki trwałe wydała 9 mln złotych, 507 tys. złotych przeznaczyła na enigmatyczną konferencję naukową, ok. 2 mln na kampanię informacyjną dotyczącą zmian nazw ulic w Polsce i prawie milion na zagadkową debatę dziennikarzy.
Wydaje się również, że strukturę organizacji stanowią prawie wyłącznie dość kosztowni menedżerowie i dyrektorzy. W zarządzie zasiadają trzy osoby, dyrektorów i ich zastępców jest aż siedmioro, koordynatorów/głównych specjalistów - dziewięcioro, kierowników zespołu - sześcioro, a koordynatorów projektu - dwóch. Fundacja zatrudnia jedynie siedmiu specjalistów, jednego pełnomocnika zarządu i jednego rzecznika prasowego. W omawianym roku pracownicy PFN otrzymali łącznie 4,3 mln złotych wynagrodzenia.
Kontrola? Jaka kontrola?
W sprawozdaniach za lata 2017-2018 zaznaczono również, że w PFN nie przeprowadzono żadnej kontroli, nie wiadomo również, jaki jest udział poszczególnych spółek Skarbu Państwa w niebotycznych i osobliwych wydatkach.
Enigmatyczna działalność i dystrybucja pieniędzy podatników na dziwne cele, połączone z samowolą bez nadzoru nie przysparzają PFN popularności. Wśród opozycji i ekspertów zaczynają pojawiać się stwierdzenia, że PFN to „narodowy wstyd” (Cezary Tomczyk z Platformy Obywatelskiej), „pralnia pieniędzy” czy „przekręt wymyślony przez bardzo zdolnych i doświadczonych przekręciarzy” (Adam Szłapka z Nowoczesnej), który „wyprowadza pieniądze ze spółek Skarbu Państwa na działania, które nikomu nie służą” (Krzysztof Śmiszek z Wiosny).
Wszystko wskazuje na to, że na razie żadnej kontroli w PFN nie będzie. Wczoraj Sejmowa Komisja Kultury i Środków Przekazu, której większość stanowią politycy PiS, po zapoznaniu się z informacją na temat działalności Polskiej Fundacji Narodowej w 2018 r. nie przepuściła wniosku o przeprowadzeniu przez NIK kontroli w PFN.
Minister choć nie wie, to jednak wie
Swoistej obrony fundacji podczas posiedzenia komisji podjął się sam wicepremier Gliński, nadzorujący działania PFN jako minister kultury. Mimo że przyznał, że sprawozdanie PFN powinno być bardziej szczegółowe, to jednocześnie zapewnił, że „w 100 proc. jest w stanie bronić tych wydanych pieniędzy Polskiej Fundacji Narodowej, które pochodziły ze spółek Skarbu Państwa”.
Najpierw usprawiedliwił się mówiąc, że jego resort nadzoruje prawie 6 tys. fundacji i choć on sam ma wpływ na obsadę personalną w PFN, to na tym jego działania w kontrowersyjnej instytucji się kończą, gdyż „jak wiadomo organizacje pozarządowe rządzą się według swojego porządku”.
Chwilę później członkowie komisji usłyszeli, że w ocenie Glińskiego wszystkie działania PFN, mimo że niewyjaśnione, były działaniami „w interesie polskiego państwa, w interesie pożytku publicznego”.
– Przez całe lata wizerunek Polski nie był broniony, promocja Polski nie była realizowana, wizerunek ten nie był tworzony, obrona polskiego interesu narodowego za granicą nie była realizowana, przynajmniej nie w takim zakresie, jakiej ta obrona wymagała i dlatego tego rodzaju instytucja została powołana i ona od kilku lat działa i realizuje swoje zadania, także poprzez te wszystkie cele, które są opisane w sprawozdaniu za rok 2018 – wyjaśniał szef resortu kultury.
– To jedno z niebezpieczeństw państwowych spółek - one są na granicy. Faktycznie działają za pieniądze podatnika i to podatnik jest właściwie właścicielem tych firm. Jednak politycy korzystają z kruczków prawnych i twierdzą, że te instytucje nie powinny podlegać kontroli, co oczywiście nie sprzyja ich gospodarności – komentuje w rozmowie z INNPoland.pl Aleksander Łaszek z Forum Obywatelskiego Rozwoju.
Szansa na kontrolę
Wciąż istnieje cień szansy na to, że kontrola w PFN zostanie przeprowadzona. Według Ustawy o Najwyższej Izbie Kontroli rozdziału 1. art. 6. Najwyższa Izba Kontroli oprócz kontroli na zlecenie Sejmu lub jego organów czy na wniosek Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, Prezesa Rady Ministrów, podejmuje również kontrole z własnej inicjatywy. Mogą być one ujęte w rocznym planie pracy lub zostać przeprowadzone doraźne.
Wysłaliśmy zapytanie do Najwyższej Izby Kontroli, czy taki dozór jest planowany, jednak do momentu publikacji tego materiału nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Jednocześnie zawiadomienie do prokuratury o możliwości „wyrządzenia szkody majątkowej znacznych rozmiarów” w sprawie Polskiej Fundacji Narodowej ma złożyć niezadowolona z zarządzania pieniędzmi podatników opozycja.
Również do biura Platformy Obywatelskiej wysłaliśmy zapytanie, czy były to zapowiedzi bez pokrycia czy może jednak politycy już coś w tej sprawie zrobili. Także w tym wypadku biuro opozycyjnej partii milczy.