Z zamknięciem sklepów będą czekać do ostatniej chwili. Ludzie by zwariowali, to jak koniec świata

Izabela Wojtaś
Większych skupisk ludzi trzeba unikać – powiedział premier i poinformował, że z powodu epidemii od poniedziałku będą zamknięte przedszkola, szkoły uniwersytety i kina. Reakcja narodu była paniczna. Ludzie tłumnie ruszyli do sklepów, a w mediach pojawiła się plotka, że kolejnym krokiem będzie zamknięcie sklepów i galerii.
Wczoraj spanikowaliśmy. Sklepów na razie nie zamkną, a na pewno nie odetną nas od jedzenia. Fot. Kuba Ociepa / Agencja Gazeta
Polski rząd podjął decyzję o zamknięciu do 25 marca wszystkich placówek edukacyjnych: żłobków, przedszkoli, szkół, uczelni oraz kin, teatrów i bibliotek. Podobnie zrobili Włosi i Czesi. Francuzi, Portugalczycy i Słowacy zdecydowali się zaś na częściowe zamknięcie szkół.

Zamknięto szkoły. Ludzie popadli w panikę


Polacy zamiast cieszyć się z dobrego kroku polskiego rządu, wpadli w panikę. Szturem ruszyli do sklepów – największej wylęgarni wirusów i zarazków. Pojawiły się gigantyczne kolejki, na parkingach brakowało miejsc, a półki wnet opustoszały. W sieci pojawiła się zaś plotka o tym, że następnym krokiem będzie zamknięcie galerii handlowych i dużych sklepów. Dlaczego tak się stało? – Tłumy w sklepach pokazały, że ludzie się po prostu boją. Koronawirus, jak każdy innym wirus, to jest coś, czego nie widzimy. Do tego wiemy, że nie ma na niego lekarstwa, że liczba zarażonych jest z każdym dniem coraz wyższa i należy oczekiwać, że będzie nadal rosła. Ludzie się po prostu wystraszyli – tłumaczy w rozmowie z INNPoland.pl dr Jolanta Tkaczyk, ekspert ds. konsumenckich z Akademii Leona Koźmińskiego.


– Dzisiaj usłyszałam jedną historię, która wydarzyła się w mniejszej miejscowości. W bloku, który zamieszkują przeważnie starsze osoby, naprawdę ma miejsce duża panika. Jedna z lokatorek opowiedziała mi, że sąsiadka zakazała jej przychodzić do siebie, mówiąc, że właśnie zrobili zapasy i zamykają się na dwa tygodnie z mężem w mieszkaniu. Nigdzie nie zamierzają się wybierać, odwiedzać będzie ich tylko syn, który zostawi jedzenie na wycieraczce. To pokazuje, jak duży jest strach i jak ludzie próbują sobie z nim poradzić – dodaje.

To historia i to, co działo się w sklepach, pokazuje, jak duży jest strach i jak ludzie próbują sobie z nim poradzić. Do całej sprawy trzeba jednak podejść na chłodno, pragmatycznie. Nie jesteśmy pierwszym krajem w Europie, który walczy z epidemią – kroki w momencie rozwoju sytuacji będą więc podobne.

Włosi zamknęli sklepy. „O, matko, trzeba zrobić natychmiast zapasy”

Decyzja o zamknięciu szkół w Polsce zbiegła się z informacją o zamknięciu na dwa tygodnie sklepów, punktów usługowych, barów i restauracji we Włoszech.

– Zapewne część ludzi kątem ucha usłyszała w radiu albo kątem oka przeczytała na pasku w telewizji czy internecie, że Włosi zamykają obiekty handlowe, do informacji, co dokładnie zamykają, już nie dotarli. Od razu pojawiła się myśl: „O, matko, trzeba zrobić natychmiast zapasy”. Ludzie w takiej sytuacji, a do tego jeszcze w stresie, nie czytali do końca i ze zrozumieniem. Górę wzięły emocje. Nawet jeśli widzieli, że coś jest dopisane dalej, to już to do nich nie docierało – komentuje ekspertka.

A było: że zamykają obiekty handlowe niebędące sklepami spożywczymi czy aptekami. Ekspertka wyjaśnia, że nasz mózg w momencie silnego stresu się po prostu blokuje i fiksuje się na pierwszej informacji. W tym wypadku skupiliśmy się na przekazie: „zamykają sklepy”, reszty już nie doczytaliśmy.

Warto jednak na tę sytuację spojrzeć na chłodno. Popatrzeć, jak radzą sobie inne kraje, które są w tej epidemii bardziej zaawansowane. Czyli tam, gdzie rozwój przypadków jest znacznie większy i szybszy, a liczba zakażonych jest znacznie większa.

Spożywczaki i apteki zamkną jako ostanie?

– Najbliżej nas są Włochy. Warto popatrzeć na to, co się u nich dzieje – w tej chwili przeszli do tej fazy zamykania sklepów, ale co ważne – zamykania obiektów handlowych niebędących sklepami spożywczymi, aptekami. To jasno pokazuje, że nawet w obliczu tak trudnej sytuacji, w jakiej się znaleźli, sklepy spożywcze są otwarte – mówi dr Jolanta Tkaczyk.

Teraz trzeba to odnieść do nas. Nie można wykluczyć, że gdyby u nas sytuacja była na tyle zaawansowana, na ile jest teraz we Włoszech, rząd podjąłby decyzję o zamknięciu sklepów. Do takiej liczby zakażeń nam jednak daleko – jesteśmy co najmniej miesiąc do tyłu.

– Nawet jeśli sklepy zostaną zamknięte, to na pewno nie zabraknie jedzenia. To nie leży w interesie nikogo. Jeśli pozamykalibyśmy wszystko, to doszłoby do załamania jakiejkolwiek państwowości. Nie są to rzeczy niemożliwe, ale wysoce mało prawdopodobne – wyjaśnia ekspertka.

Trzeba pamiętać o tym, że u Włochów w ciągu zaledwie paru dni od pojawienia się wirusa liczba zakażonych osiągnęła 229, nam nadal daleko do tej liczby. A to oznacza, że wirus rozprzestrzenia się znacznie wolniej.

Stan na dziś – sytuacja nie napawa optymizmem


To prawda. Dużo się wydarzyło od początku wybuchu epidemii w Wuhan, zarówno dobrych, jak i złych. Liczba nowo zidentyfikowanych w Chinach spada – to bardzo dobra wiadomość. Niestety, poza ich granicami spełnia się mniej optymistyczny scenariusz.

Wirus dotarł już do ponad 100 krajów. Zakażeni są obywatela wszystkich krajów UE. Światowa Organizacja Zdrowia powiedziała, że mamy już do czynienia z pandemią. To wszystko nie napawa optymizmem.

Od pandemii jeszcze gorsza zdaje się jednak być panika. W ścisku i pośpiechu wielu z nas robi zakupy w strachu przed koronawirusem, a to właśnie wtedy możemy się nim potencjalnie zarazić. Warunki są do tego idealne.