PiS szuka pieniędzy na tarczę antykryzysową. Fundusze na czarną godzinę zdążył wydać

Katarzyna Florencka
Projekt pomocy polskiej gospodarce, szumnie nazwany przez rządzących "tarczą antykryzysową", ma kosztować 212 mld zł. PiS desperacko poszukuje tych pieniędzy, jednak okazuje się, że po latach kreatywnego drenowania funduszy odłożonych na czarną godzinę, ma z tym spory problem.
PiS od lat sięgał do środków przeznaczonych na czarną godzinę, aby sfinansować swoje obietnice wyborcze. Kiedy czarna godzina przyszła, ma problem ze znalezieniem pieniędzy. Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta
Jak czytamy w środowej "Gazecie Wyborczej", w ramach rozważanego przez PiS programu oszczędnościowego znajdzie się prawdopodobnie m.in. zamrożenie płac w budżetówce i rezygnacja z 14. emerytury. To wciąż jednak za mało na sfinansowanie tarczy antykryzysowej.

Pieniądze z rezerw emerytalnych

W tym momencie do akcji powinien wkroczyć Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Na koncie funduszu, z którego powinna być finansowana pomoc dla firm w kryzysie, zostało się jednak tylko 750 mln zł. Dwa lata temu było tam jeszcze ponad 4 mld zł, ale te pieniądze poszły na zasiłki i świadczenia przedemerytalne.


Z informacji "Wyborczej" wynika, że brakujące środki PiS chce wyciągnąć z Funduszu Rezerwy Demograficznej – stworzonej w 1999 r. rezerwy emerytalnej na czas po 2025 r., kiedy znacznie wzrośnie liczba osób w wieku nieprodukcyjnym. Partia rządząca już teraz zabiera z FRD pieniądze na wypłatę 13. emerytury, po której w kasie funduszu zostanie ok. 32 mld zł.

Drukowanie pieniędzy i zamrożenie pensji


Jak pisaliśmy w INNPoland.pl, do pomocy rządowi w finansowaniu walki z gospodarczymi skutkami pandemii koronawirusa SARS-CoV-2 ruszył również Narodowy Bank Polski. Jedną z decyzji była pierwsza od pięciu lat obniżka stóp procentowych. Teraz przyszedł czas na "zebranie" pieniędzy na sfinansowanie tarczy antykryzysowej. Do tej pory NBP zdążył dodrukować ponad 8 mld zł.

Do tego nawet politycy PiS zaczynają już nieoficjalnie przyznawać, że nie ma szans na szumnie zapowiadane przez Jarosława Kaczyńskiego podczas jesiennej kampanii wyborczej dalsze podnoszenie płacy minimalnej. Największym problemem jest teraz raczej to, jak nie dopuścić do skokowego wzrostu bezrobocia z powodu epidemii koronawirusa.