Niektórzy po pandemii będą pracować "za dwóch". Rynek zmieni się nie do poznania

Izabela Wojtaś
Eksperci liczą, że pracodawcom uda się "przechować" pracowników przez kryzys nawet za cenę zmniejszenia wynagrodzenia, a po pandemii nie czeka nas duża redukcja etatów, a raczej ich przesunięcia. Ale "pracy za dwóch" w wielu firmach nie unikniemy. U niektórych przerost zatrudnienia widać od dawna.
Przerosty zatrudnienia nie stanowią istotnego problemu w naszej gospodarce - ocenia ekspert. Fot. Tomasz Pietrzyk / Agencja Gazeta

Poniższy artykuł jest częścią cyklu "Świat po pandemii". To akcja zainicjowana przez Sebastiana Kulczyka i jego platformę mentoringową Incredible Inspirations, w której wspólnie publikujemy 21 tekstów wyjaśniających, jak będzie wyglądała nasza rzeczywistość i "nowa normalność" po kwarantannie i koronawirusie. Czytaj więcej

Nadwyżki pracowników, a może niedobory?

O nadwyżkach na rynku pracy mówiło wielu. Niestety, ile głosów tyle opinii na ten temat. Jedni uważali, że były, inni, że nie było, a jeszcze inni, że w prywatnych firmach przerostów zatrudnienia w Polsce raczej nie było, ale za to były w przedsiębiorstwach państwowych.

– Nie uważam, aby przerosty zatrudnienia stanowiły istotny problem w naszej gospodarce. Może to dotyczyć administracji publicznej szczebla centralnego i prawdopodobnie spółek skarbu państwa. Jednak w relacji do ogółu zatrudnionych zjawisko to nie ma większego znaczenia – mówi mi prof. Maria Bieć, ekonomistka z SGH, właścicielka Biura Inwestycji i Cykli Ekonomicznych BIEC.

I dodaje, że w firmach prywatnych przy rosnących w ostatnich latach kosztach pracy, kiedy koszty zatrudnienia sięgały 60-70 proc. ogółu kosztów, nie było miejsca na zatrudnianie zbędnych lub nie w pełni wykorzystywanych pracowników.

Podobnego zdania jest Maciej Witucki, prezydent Konfederacji Lewiatan. Mówi, że w skali całej gospodarki to nie nadwyżki siły roboczej były prawdziwym problem, lecz brak rąk do pracy.

– W czas, kiedy dominującym tematem jest koronawirus, Polska wchodziła z bardzo dobrą sytuacją na rynku pracy – mieliśmy rekordowo niskie bezrobocie wynoszące ok 5,5 proc., stale rosnące wynagrodzenia i duży popyt na pracę. Istotną bolączką polskiego rynku pracy były jednak niedobory pracowników wynikające z sytuacji demograficznej Polski – twierdzi.

– Rosnące wynagrodzenia i duże zapotrzebowanie na pracę powodowały problemy, z którymi wcześniej nie mieliśmy do czynienia. Jednym z nich był brak możliwości zatrudnienia pracowników o oczekiwanych kwalifikacjach, przedłużające się okresy rekrutacji i wakatów na stanowiskach, a także rosnące koszty procesów rekrutacyjnych – dodaje.

Nadwyżki były, ale nie w małych firmach

Innego zdania jest Marcin Kokoszka, który uważa, że w dużych prywatnych firmach mogły być nadwyżki w zatrudnieniu.

– Kiedy firmy były w dobrej sytuacji, zatrudniały do nowych projektów pracowników, niestety zazwyczaj nie redukowały zatrudnienia po ich zakończeniu. W efekcie bardzo często zostawały w firmach osoby, których zatrudnienie w pewnym momencie przestawało być uzasadnione – wyjaśnia.

Dodaje jednak, że nadwyżki zatrudnienia nie dotyczyły małych firm, takich do 10 osób, ale były one już na pewno i w korporacjach, i w administracji, i w średnich firmach, a na pewno tam, gdzie jest powyżej 20 osób.

– Nadwyżki zatrudnienia były przede wszystkim w tych firmach, w których były duże dochody na jedną osobę, czyli np. w branży IT. Znam statystyki, które mówią, że software house’ach, gdzie firma zarabia na pracy informatyków, ci stanowili tylko 60 proc. zatrudnienia, a ok. 40 proc. administracja, czyli osoby, które nie przynosiły bezpośrednio pieniędzy do firmy – mówi Marcin Kokoszka.

Eksperci pytani o to, gdzie jeszcze mogły być nadwyżki, najczęściej wymieniają pocztę, PKP, energetykę, górnictwo, a przed wszystkim urzędy i administrację państwową. Jednocześnie przestrzegają przed wyolbrzymianiem tego problemu. Zwracają też uwagę na to, że ze wszystkich badań wynika, że ludzie pracują w Polsce bardzo intensywnie.

Po pandemii będziemy pracować za dwóch lub trzech?

– Osoba, która umie odpowiedzieć na to pytanie, powinna zostać nagrodzona w wyjątkowy sposób. Wiele zależy od tego, jak długo potrwa epidemia i jakie będzie miała skutki dla populacji Polski. Na to nakłada się niepewność przedsiębiorców związana z planem „odmrażania” gospodarki – mówi mi Maciej Witucki, prezydent Konfederacji Lewiatan.

Według Macieja Wituckiego na chwilę obecną działamy w sytuacji wielu niewiadomych. – Cieszę się z zapowiedzi prezesa PFR Pawła Borysa dotyczących uruchomienia „polskiego planu Marshalla”, bo dotychczas zaproponowane rozwiązania to zaledwie krok w dobrym kierunku – mówi z pełnym przekonaniem.

Dodaje, że bez silnego wzmocnienia polscy przedsiębiorcy nie wytrzymają długo okresu zamrożenia gospodarki, a w konsekwencji będziemy mieli falę zwolnień pracowników, co przełoży się na dynamiczny wzrost poziomu bezrobocia.

Obecna sytuacja pokazuje jednak, że jesteśmy w stanie wiele rzeczy zrobić online, że możemy zatrudniać ludzi zdalnie, że możemy pracować zdalnie, a zdaniem Marcina Kokoszki, że możemy też pracować w mniejszym składzie. – Mówię tu o firmach, które z powodu pandemii musiały zredukować kilka etatów. Nie jest tak, że zwalniane osoby nic nie robiły, ale okazuje, że można przeorganizować pracę tak, by pracować bez nich.

Prof. Maria Bieć uważa zaś, że zamiast redukcji etatów będą ich przesunięcia. – Wzrost roli zakupów przez internet pewnie przesunie część pracowników do obsługi tej formy sprzedaży (dostawcy, pracownicy magazynów, pakowacze, obsługa internetowych zamówień itp.). Część usług z zakresu e-medycyny, jak konsultacje przez internet, wypisywanie recept, rezerwacja wizyt, może stać się bardziej powszechna niż dotychczas. Ale to wszystko to raczej przesunięcia.

Zwolnienia będą, miejmy nadzieję, że niewielkie

– Życzylibyśmy sobie, żeby tak jak w kryzysie 2009–2012 pracodawcy byli w stanie „przechować” swoich pracowników nawet za cenę zmniejszenia im wynagrodzeń. Mam nadzieję, że będzie to możliwe. Po stronie przedsiębiorców, którzy jeszcze niedawno doświadczali trudności w pozyskaniu pracowników, jest duża wola do unikania zwolnień – mówi Maciej Witucki.

Dodaje jednak, że w kolejnych miesiącach mimo wszystko czeka nas wzrost liczby bezrobotnych i zahamowanie wzrostu wynagrodzeń. – Nawet jeśli są branże, które dobrze sobie radzą w tej sytuacji, to gros przedsiębiorstw ma poważne problemy. Obserwujemy solidarne gesty zarządów firm, które w tej trudnej sytuacji obniżają swoje wynagrodzenia lub z nich rezygnują.

Zrobiła tak spółka LPP – zarząd i rada nadzorcza zrezygnowali z wynagrodzeń. To zdroworozsądkowy gest, który – miejmy nadzieję – powieli wiele innych polskich firm. A kiedy już pandemia się skończy, wszystko wróci do normy.