Emilewicz twierdzi, że kryzys to "nie jest czas na oszczędzanie". Pani minister, to kiedy jest?

Leszek Sadkowski
Do firm trafiło ponad 123 mld zł w formie dotacji do wynagrodzeń pracowników, świadczeń postojowych, zwolnień ze składek do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych czy innych pożyczek. W czasie wyborów kandydat Duda obiecał kolejne miliardy i przywileje. Chwilę później minister rozwoju Emilewicz zapewnia, że kryzys to "nie jest czas na oszczędzanie". Wszystko pięknie - tylko skąd i od kogo brać na to wszystko pieniądze?
Kryzysowe zadłużenie sięga już ok. 200 mld zł, tymczasem minister rozwoju twierdzi, że "to nie czas na oszczędzanie". Kto i kiedy spłaci te długi? Fot . Krzysztof Ćwik / Agencja Gazeta

To nie czas na oszczędzanie

W rozmowie z "Rzeczpospolitą" wicepremier Jadwiga Emilewicz przypomina o miliardach złotych dotacji na przetrwanie dla firm dodając, że efekty tej terapii widać gołym okiem w czerwcowych danych o gospodarce.

Emilewicz ma nadzieję, że te pieniądze szybko wrócą w postaci wzrostu PKB. – Jeżeli mówi się, że ten rok zakończymy na spadku w wysokości około 4,6 proc., a w przyszłym szykuje się wzrost na poziomie 4,3, to mamy powody do umiarkowanego, ale mimo wszystko optymizmu – stwierdziła w rozmowie z "Rz".

Brzmi to naprawdę wspaniale, tylko z tyłu głowy wybrzmiewa pytanie - z czego i kiedy te pieniądze zostaną spłacone? I co będzie jeśli wirus znowu namiesza i z oczekiwanego wzrostu będą nici?


Wicepremier Emilewicz mówi, że obligacje z których finansowane są tarcze mają termin pięcio- i dziesięcioletni, a takie trudne momenty to nie jest czas na oszczędzanie. W takich chwilach priorytetem jest ochrona miejsc pracy i pomoc firmom w utrzymaniu płynności finansowej.

I ma wiele racji. Ale czy doda, kiedy nadejdzie dobry czas na oszczędzanie?

Miliardowe długi

Kryzysowe zadłużenie sięga już blisko 200 mld zł. To niewiele mniej niż połowa wpływów budżetu w ciągu roku, a więc kwota gigantyczna. Liczyć na to, że łatwo te pieniądze spłacimy, to czysty hurraoptymizm.

Sam ZUS szacuje, że w najbardziej optymistycznym wariancie na wypłaty emerytur w latach 2020-24 zabraknie 211 mld zł. W drugim wariancie deficyt sięgnie w każdym roku 46-59 mld zł (czyli łącznie 262 mld zł). W najgorszej prognozie na wypłatę emerytur i rent zabraknie do 2024 r. aż 355 mld zł.

Czy rząd chce te pieniądze dodrukować czy znów się zapożyczyć, by nieodpowiedzialnie zadłużać się na kolejne i kolejne lata? Bo innego pomysłu raczej nie ma. Tylko, że z tej spirali długów nie wyjdą kolejne pokolenia.

To, co mamy dziś na pewno, to potężny spadek dochodów budżetowych, a rząd nie dość, że gwałtownie zwiększa wydatki na tarcze - co jeszcze można usprawiedliwić - to trwoni ogromne pieniądze na prezenty, typu bon turystyczny i miliardowe obietnice wyborcze, jak gdyby w gospodarce wszystko było dobrze.

O tym, że obecny rząd ma niewielkie rozeznanie na temat mechanizmów działania i funkcjonowania gospodarki, analitycy mówią nie od dzisiaj. Historycy i politolodzy na czele resortów gospodarczych, mnogość populistycznych obietnic i kupowanie sobie głosów mniej świadomych lub nastawionych na łatwe pieniądze wyborców - grzechy tej ekipy można mnożyć.

I ekonomiści mnożą je coraz głośniej, bo widzą skalę zagrożenia. Kto za to wszystko ma zapłacić i jak cyniczne jest to działanie opisywaliśmy w tekście "Rzeczpospolita patologicznych przywilejów. Przez nieudolność rządu wszyscy zapłacimy za kopalnie".

Pytanie na dzisiaj jest takie - z jakich wydatków rząd zrezygnuje, jakie dodatkowe podatki wprowadzi oraz czy znów bezmyślnie zamknie cały kraj w przypadku nawrotu pandemii, co wkrótce zapewne się stanie? Poprzednio zrobił to bezmyślnie, chaotycznie i w owczym pędzie.

Brak wizji i odwagi

Sami ekonomiści nie liczą już na odwagę i odpowiedzialność tej ekipy. Jak echo powracają kwestie przywilejów mundurowych, rolniczych i górniczych, sędziowskich czy prokuratorskich oraz ich wysokie emerytury, o których zwykły Polak może tylko pomarzyć.

Odwagi na zmiany w tym obszarze nie miała w zasadzie żadna wcześniejsza ekipa, oczywiście poza rządem Tadeusza Mazowieckiego i radykalnym programem Leszka Balcerowicza. Ale wtedy nie było czasu na populizm, bo palił się grunt pod nogami. Reszta ani wizji, ani odwagi do odważnych zmian nie miała i nie ma, bo bardziej liczy się pozostanie przy władzy i apanaże, niż reforma państwa.

Częściowo odwagę miała jeszcze ekipa Jerzego Buzka wprowadzając 4 duże reformy, których jednak nie dokończono. Trudno jednak mieć o to pretensje - rząd związkowców nie jest zwykle rządem skutecznych reformatorów.

Wspomnieć można jeszcze o niektórych reformatorskich ruchach rządu premiera Tuska. I to by było na tyle przez całe 31 lat. Nie liczmy więc na to, że rząd populistów solidne reformy wprowadzi. Pytanie tylko skąd zamierza brać pieniądze na kolejne obietnice i kupowanie wyborczych głosów. Tego najpewniej nie wie nawet on sam. A poza tym do kolejnych wyborów zostały trzy długie lata.