Niemcy rozliczają bilans 5 lat po przyjęciu fali uchodźców. Drugi raz by się nie odważyły
Pierwsza sprawa, teza o której się zwykle zapomina, a brzmi dość logicznie - Niemcy otwierając 5 lat temu granicę dla ok. miliona uchodźców, uchroniły Europę, szczególnie środkową jej część, przed potężnym chaosem i kryzysem migracyjnym. Druga, właśnie rozliczyli się z tego, na co się porwali. Bilans nie jest jednoznaczny, choć po raz drugi zapewne na podobne rozwiązanie już by się nie odważyli.
"Wir schaffen das!"
Mija właśnie pięć lat od momentu, w którym kanclerz Angela Merkel wypowiedziała to zdanie: „Damy radę!”, po którym Niemcy otworzyli granice dla setek tysięcy uchodźców.Do dziś wielu z nich wypomina kanclerz to zdanie. A fakt jest taki, że Merkel mobilizowała w ten sposób całe społeczeństwo, stojące przed ogromnym wówczas wyzwaniem. Bo nikt poza Niemcami nie mógł tej sprawy rozwiązać. I Berlin wziął to na swoje barki choć ryzyko było ogromne, o czym Merkel świetnie zapewne wiedziała.
Co by się mogło stać w Europie, gdyby Niemcy nie wzięli tej sprawy na siebie? Bałkany i Europa Środkowa stanęłyby zapewne przed poważnym kryzysem migracyjnym, a lokalnych konfliktów byłoby co niemiara. W 2015 r. uchodźców nie chciał u siebie nikt, ani Grecja, ani później Serbia, Chorwacja, Węgry czy Polska. Podobnie jest zresztą do dzisiaj.
Strach przed obcymi
To wtedy w Polsce pojawiło się wielu "ekspertów" od uchodźców, choć większość z nich nigdy żadnego na oczy nie widziała. Zaś dzięki budowaniu strachu przed obcymi, których nie ma ale na pewno przyjadą (jeśli przeciwnicy wygrają), rządząca obecnie partia wygrała wybory w 2015.Jak zatem widać ówczesny kryzys imigracyjny miał na Europę Środkową duży wpływ społeczno-ekonomiczny i zmienił obraz regionu dając w ręce władzę tzw. partiom narodowym, które na dobre zadomowiły się w kilku stolicach.
Tymczasem w ciągu kilku miesięcy do RFN, głównie szlakiem bałkańskim, przybyły setki tysięcy uchodźców. W większości obywatele zrujnowanej wojną Syrii, krajów Afryki Północnej, Iraku i Afganistanu.
Angela Merkel pozwoliła im przekroczyć granice Niemiec, nawet jeśli wedle obowiązujących w UE zasad za przyjęcie odpowiedzialne były także inne kraje Wspólnoty. Deutsche Welle przypomina, że tylko w 2015 roku o azyl ubiegało się prawie milion osób.
Ówczesny minister spraw wewnętrznych Thomas de Maizière przyznał wtedy, że zdarzały się „momenty utraty kontroli”. Jego następca, ówczesny premier Bawarii Horst Seehofer, nazwał sytuację z 2015 roku „rządami bezprawia”.
Jeśli duże i zamożne Niemcy miały tyle problemów z przyjęciem uchodźców, to pomyślmy co działoby się w znacznie słabiej zorganizowanych i uboższych krajach na wschodzie.
Z perspektywy czasu
Sami Niemcy oceniają, że z perspektywy pięciu minionych lat ocena polityczna tego, co się stało, wypada dość zróżnicowanie. "DW" przypomina głosy polityków. Irene Mihalic z partii Zielonych twierdzi, że: „To było słuszne, że kanclerz nie zamykała wówczas granic. Alternatywą byłby chaos w sercu Europy z nieobliczalnym potencjałem konfliktowym”.Z kolei ekspert partii SPD ds. polityki wewnętrznej Lars Castellucci miał wobec tej decyzji zastrzeżenia: „Niedobre było to, że w tak małym stopniu byli zaangażowani nasi europejscy partnerzy, co sprawia nam po dziś dzień ogromne trudności”. I Gottfried Curio ze skrajnej AfD, który podkreślił, że „realistyczne i odpowiedzialne byłoby przestrzeganie wtedy prawa. Gdyby od początku nie wpuszczało się ludzi, mniej by ich wyruszyło w drogę i mniej utonęło w Morzu Śródziemnym".
I nie da się ukryć, że każdy z nich ma swoje racje, choć warto przy okazji zwrócić uwagę na to, że żadne z powyższych nazwisk typowo niemiecko nie brzmi. Pokazuje to również, jakie są dzisiejsze Niemcy.
Uznanie zachodu
Dodajmy, że niemieckie media chętnie przypominały, że Angela Merkel w wielu krajach zdobyła swoją decyzją spore uznanie. Pomijając może niektóre kraje Europy Wschodniej, gdzie jej działania często krytykowano, zachodnia Europa i Ameryka patrzyły na to inaczej.I tak np. „New York Times” pisał , że Berlin „wyciągnął dłoń do tysięcy uchodźców". Niemcy byli w wielu krajach wręcz podziwiani za odwagę w rozwiązaniu potencjalnego kryzysu. Sceptycy z kolei od samego początku twierdzili, że kraj nie da sobie rady z gigantycznym problemem ludzkim. Tym bardziej, że wielu z nich należało do zupełnie innej kultury i wyznawało inne wartości niż Europejczycy, a tym bardziej protestanci.
Wielu Niemców zastanawiało się, dlaczego to oni mają być odpowiedzialni za asymilację innych kultur właśnie u siebie i czemu mają ponosić tego konsekwencje. A na te nie trzeba było długo czekać - zanim system "przetrawił" setki tysięcy przyjezdnych, doszło do różnych napięć, do dziś pamiętana jest np. sylwestrowa noc w Kolonii, gdzie imigranci, głównie z Afryki Północnej, napastowali niemieckie kobiety.
W odwecie miały miejsce stosunkowo liczne ataki na schroniska dla uchodźców. Sama Merkel konsekwentnie obstawała przy swojej decyzji, ale już w 2016 roku oświadczyła, że podobna sytuacja „nie może i nie powinna się powtórzyć”. Dlatego zaostrzono politykę azylową, a wielu z tych, którzy w chaosie roku 2015 przybyło do Niemiec później odesłano do swoich krajów.
Tylko połowa pracuje
Ale wróćmy do ekonomicznych konsekwencji i tego jak wygląda integracja imigrantów z niemieckim systemem. A jest, jak jest - pod względem zatrudnienia imigranci nadal plasują się znacznie poniżej niemieckiej średniej.
Według analizy Instytutu Badań nad Rynkiem Pracy i Aktywnością Zawodową tylko niecała połowa osób, które przyjechały do Niemiec od 2013 roku, pracuje zarobkowo. Byłoby lepiej gdyby nie to, że pozytywny trend zakłóciła pandemia koronawirusa, ponieważ wielu uchodźców dostaje wymówienia.
Jeśli zaś chodzi o przestępczość, o której np. w Polsce krążą legendy, to „Raport w sprawie przestępczości w kontekście imigracji” Federalnego Urzędu Kryminalnego pokazuje, że imigranci są faktycznie nadreprezentowani w zabójstwach, morderstwach, ciężkich obrażeniach ciała i gwałtach.
"DW" podaje, że dzieje się tak dlatego, że jest wśród nich duża liczba młodych mężczyzn, którzy częściej takie przestępstwa popełniają. I wynika to także z powodów kulturowych oraz niedoskonałej w dalszym ciągu asymilacji. Niemcy mają jednym słowem problem, ale nie jest to dla nich nic nowego, bo z imigrantami mają kontakt już od lat 50-60 XX wieku.
Za i przeciw
Z ostatnich badań wynika, że społeczeństwo jest wciąż podzielone w kwestii polityki migracyjnej i ok. 60 proc. Niemców twierdzi, że system dobrze sobie radzi z uchodźcami. 40 proc. ma inne zdanie. To buduje też podział polityczny, który jednak nie jest aż tak widoczny i napięty, jak np. w Polsce.Wiadomo też, że integracja nie następuje z dnia na dzień i potrzeba na to sporo czasu. Trudno jednak wskazać inny kraj na świecie, który lepiej by sobie poradził z tym problemem niż Niemcy. Z szerszej analizy Instytutu Badań Ekonomicznych wynika, że są na dobrej drodze, aby sobie poradzić z migracją, co może w tym przypadku zaprocentować w przyszłości.