Człowiek rządu rozwiał nadzieje przedsiębiorców. "Mają pieniądze, kolejnych tarcz nie będzie"

Katarzyna Florencka
Na kontach firm przybyło ostatnio ponad 50 mld zł, nie potrzebują w tym momencie dodatkowego wsparcia – w ten sposób Paweł Borys, szef Polskiego Funduszu Rozwoju, odniósł się do obaw przedsiębiorców, którzy martwią się wizją drugiego lockdownu.
Szef Polskiego Funduszu Rozwoju Paweł Borys uważa, że nie są potrzebne kolejne tarcze antykryzysowe. Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta
Jak stwierdził Borys w rozmowie z serwisem Business Insider rząd miał zaplanować pomoc dla firm w ten sposób, żeby zabezpieczała ona "firmy i finansowanie miejsc pracy" co najmniej do końca roku. A że ostatnio na kontach przedsiębiorców przybyło ponad 50 mld zł, nie potrzebują oni dodatkowej państwowej pomocy.

Czytaj także: Nieźle to sobie wykombinowali. Na tarczy finansowej najbardziej zyska... rząd

Czy będzie nowa tarcza antykryzysowa?

Choć codziennie odnotowujemy po kilka tysięcy nowych zakażeń, cały kraj podzielony jest na strefy żółte i czerwone, a firmy obawiają się nowych obostrzeń – Paweł Borys zwrócił uwagę na to, że polska gospodarka po wiosennym lockdownie znacząco się odbiła.


– Sytuacja gospodarcza jest stabilna i nie wymaga – przynajmniej obecnie – aż tak znacznej skali pomocy publicznej jak w drugim kwartale. Nie uważam, że to już jest ten moment, kiedy potrzebne jest dodatkowe wsparcie – stwierdził szef PRF, koordynującego tzw. tarczę finansową.

Borys nie widzi również wielkiego zagrożenia dla polskich miejsc pracy.

– Przypominam, że zgodnie z zasadami naszego programu firmy, o ile będą utrzymywały zatrudnienie mogą liczyć na umorzenie subwencji nawet do 75 proc. w drugim kwartale przyszłego roku. To bardzo silny bodziec do utrzymania miejsc pracy – dodał.

Stan nadzwyczajny

Tymczasem rząd nie wyklucza wprowadzenia stanu nadzwyczajnego. Coś, czego do tej pory PiS unikał jak ognia, aktualnie traktowane jest jako realny scenariusz. Sytuację diametralnie zmienił gwałtowny rozwój epidemii koronawirusa.

Kryterium do wprowadzenia stanu klęski żywiołowej miałaby być duża liczba przypadków, zagrażająca wydolności systemu ochrony zdrowia. Dzięki temu rząd mógłby "zmobilizować kadrę medyczną". To główny powód, dla którego taki scenariusz jest rozważany.