Premier twierdzi, że nowe podatki pomogą firmom w kryzysie. Wyjaśniamy, dlaczego tak nie będzie
Opłata od cukru i CIT na spółki komandytowe – to tylko niektóre daniny czekające nas w przyszłym roku. Przedsiębiorcy od miesięcy proszą rząd o wstrzymanie się z opodatkowywaniem. Na próżno. Pieniądze pobrane od firm są - jak tłumaczy premier - potrzebne na ratowanie gospodarki.
Bo czy w związku z II czy III falą pandemii koronawirusa i groźbą recesji, rząd nie powinien przypadkiem obniżyć podatków, zamiast wprowadzać nowych?
Podatnicy ratują przedsiębiorstwa
Mateusz Morawiecki odparł, że recesja w IV kwartale tego roku różni się od tej, która dotknęła Europę w II kwartale. Wyjaśnił, że w obecnej sytuacji Polska ma środki na ratowanie najbardziej zagrożonych branż i miejsc pracy.– Z podatków właśnie polskich podatników ratujemy również gospodarkę, ratujemy te branże, które są w najtrudniejszym położeniu – ocenił.
Wspomniał również, że są też pozytywne zmiany w podatkach. Chodzi np. o estoński CIT czy ryczałtowe rozliczanie PIT-u, które mają przynieść przedsiębiorcom i obywatelom 8 mld zł.
Wskazał też, że opłata cukrowa ma charakter prozdrowotny, a płacić ją będą głównie duże firmy. Rząd chce w ten sposób... zniechęcić Polaków do konsumpcji napojów wysoko słodzonych.
– To jest rzecz, która służy zdrowiu społeczeństwa i służy również ratowaniu firm w bardzo szerokim zakresie, w bardzo wielu branżach. Zwłaszcza tych, które wpadły w najgłębsze turbulencje – skwitował premier.
Czesi obniżają podatki
Zatem u nas wprowadzane są nowe podatki. Tymczasem nasi sąsiedzi, Czesi, przyjęli zupełnie inną strategię. Według Business Insidera, tamtejszy rząd planuje obniżkę podatku dochodowego z 20,1 proc. do 15. Dodatkowo, rząd Babisza chce znieść opłatę solidarnościową i wprowadzić nowy próg podatkowy na poziomie 23 proc.Ma to obniżyć wpływy budżetowe z PIT o 40 proc., ale jednocześnie zostawić więcej pieniędzy w kieszeniach obywateli. Ci przeznaczą pieniądze na konsumpcję, a to zwiększy ich aktywność zawodową i atrakcyjność inwestycyjną kraju.
Całość nazywana jest największą obniżką podatków w Republice Czeskiej i ma spowodować wzrost zadłużenia kraju do 44 proc PKB.
Czy zatem - porównując się z Czechami - wyjaśnienia naszego premiera i odwoływanie się do zdrowia Polaków można włożyć między bajki? Bo skoro nasi sąsiedzi, tak w końcu podobni do nas, swoje podatki obniżają, to dlaczego nasz rząd wprowadza kolejne?
Czytaj także: Największa obniżka podatków w historii. “Polska powinna pójść drogą Czech”
Nowe podatki zostaną z nami na dłużej
– Większość z opłat i danin pojawiła się już w wieloletnim planie finansowym na wiosnę 2019 r. To pokazuje, że podatki nie są wprowadzane, żeby finansować pomoc z Tarczy. Przewidywano już je wcześniej, ponieważ miały służyć finansowaniu trwałych wydatków – wyjaśnia nam dr Sławomir Dudek z Pracodawców RP.Ekspert zwraca uwagę, że rządowa pomoc dla firm ma charakter jednorazowy, tymczasem podatki zostaną z nami na zawsze. Zauważa też, że 2021 r. nie jest dobrym momentem na wprowadzenie nowych podatków.
– Pamiętajmy, że w przyszłym roku czeka nas kryzys. Nowe daniny powinny być skonsultowane z firmami, by wykryć i wykluczyć wszelkie potencjalne zagrożenia – dodaje.
Czeska obniżka klinu podatkowo-składkowego jest zatem lepszym rozwiązaniem, niż te projektowane i realizowane w Polsce. – To jest lek o podwójnym działaniu. W czasie pandemii zwiększa siłę nabywczą gospodarstw domowych, ale też obniża koszty firmom. Ma zastosowanie do małych, średnich i dużych przedsiębiorstw – wyjaśnia ekspert.
Specjalista dodaje jednak, że Czesi są w dużo lepszej sytuacji fiskalnej niż Polacy. Już przed kryzysem mieli nadwyżkę w budżecie, a dług wynosił 30 proc. Koszty jego obsługi też były znacznie niższe niż nad Wisłą.
Koniec końców, z powodu odmiennej sytuacji gospodarczej, rozwiązanie przyjmowane za naszą południową granicą może być nie do zastosowania w Polsce.
– Czesi znacznie precyzyjniej rozdawali pomoc w kryzysie. My wybraliśmy drogę rozsypywania pieniędzy i składania obietnic socjalnych bez pokrycia. Obawiam się, że już nas nie stać na rozwiązania, które zastosowali nasi południowi sąsiedzi – konkluduje doktor.