Współczesny Nikoś Dyzma. Sprzedawca grillów wcisnął wojsku kompasy z Chin

Krzysztof Sobiepan
"Plastikowe g…" – tak niektórzy żołnierze określają otrzymane niedawno kompasy. Wojska Obrony Terytorialnej zamówiły profesjonalny sprzęt do orientacji w terenie, a dostali coś, co po taniości można kupić na chińskich serwisach aukcyjnych. Co ciekawe, wątpliwej jakości towar dostarczył wojskowym… sprzedawca grillów ogrodowych.
Czy terytorialsi będą gubić się w lesie? Fot. facebook.com/Wojska Obrony Terytorialnej
W lipcu 2019 r. jednostka specjalna Nil z Krakowa ogłasza przetarg na zakup kompasów dla Wojsk Obrony Terytorialnej. Początkowo chodziło o 5 tys. sztuk z opcją powiększenia tej liczby do 7,5 tys. sztuk. W końcu staneło jednak aż na 12,5 tys. kompasów – pisze Onet.pl.

Przetarg przyciąga do siebie dwie firmy. Pierwsza opcja to działająca od 2007 r. firma handlująca sprzętem wysokościowym i ratowniczym. Oferuje 12,5 tys. dobrych kompasów szwedzkiej firmy Silva. To linia powstała z myślą o użytku wojskowym. Cena? 3,5 mln zł, czyli 250 tys. zł pod budżetem armii.


Drugi oferent to działająca od 2015 r. firma Royal-Poland.pl, reklamująca się hasłem "wszystko dla domu i ogrodu". Rzeczywiście, w ofercie znajdziemy trampoliny, grille ogrodowe, taczki czy kompostowniki. Zero kompasów. Spółka obiecała jednak, że wymaganą liczbę dostarczy wojsku za śmiesznie niskie 769 tys. zł. Czyli za ok. 60, a nie 160 zł sztuka. Wiadomo, na co zdecydowała się armia – poszli po kosztach.

Jak podaje Onet, okazuje się też, że zaproponowane wojsku kompasy to produkt o nazwie DC45-6E chińskiej firmy Zhejiang Compass Instrument Co Ltd, która nie posiada nawet własnej strony internetowej. W serwisie Alibaba ten model można dostać za 0,30 do 1,20 USD sztuka przy zakupie ponad 500 sztuk.

Zakładając cenę zakupu od 1,20 zł do zawrotnych 4,70 zł za sztukę przedsiębiorca cwaniak zarobił krocie. Zakup sprzętu kosztował go od 15 tys. zł do 58 tys. zł netto, a sprzedając go wojsku za 769 tys. zł na czysto zarobiłby na tym od 566 tys. do 610 tys. zł.

– Plastikowe kompasy kupuje się dzieciom do przedszkola, a żołnierzom kupuje się profesjonalne i trwałe urządzenia. Wolą podatników jest to, by polski żołnierz miał sprzęt najwyższej jakości – uważa gen. Waldemar Skrzypczak, był dowódca Wojsk Lądowych i były wiceminister obrony..

Chiński sprzęt ma tolerancję plus minus 2 stopni, podczas gdy dla sprzętu wojskowego standardem jest precyzja z odchyleniem co najwyżej 1 stopnia, preferowana jest niższa. Podczas 10-kilometrowego marszu "chiński" odczyt może dać różnicę kilkuset metrów. – Z tak precyzyjnym kompasem można niechcący znaleźć się po drugiej stronie granicy państwa – dodaje wojskowy.

Zapytany przez serwis anonimowy żołnierz WOT na pytanie o to, jaki ma kompas, odpowiada: "Zwykłe g... plastikowe bez nazwy". Przełożeni mają zaś po cichu sugerować podwładnym zakupienie kompasu na własną rękę.
Czytaj także: Przegrzewa się, zacina, nie strzela. MON wydał 500 milionów zł na bubel, a winę zrzuca na żołnierzy

Karabinek Grot się nie nadaje?

Wcześniej pisaliśmy w INNPoland o innym jakościowo wątpliwym sprzęcie dla wojska. Mowa tu o broni palnej. Kontrakt na dostawę 53 tys. sztuk karabinków Grot podpisano w 2017 roku. Umowa opiewała na 500 milionów złotych. Dość szybko miały się jednak zacząć pojawiać głosy, że w broni pojawiają się liczne usterki.

Jakość karabinka postanowiła sprawdzić niezależna grupa ekspertów pod kierownictwem Pawła Mosznera, byłego oficera jednostki specjalnej GROM i instruktor strzelectwa od ponad 20 lat. Od maja 2020 r. jego zespół prowadził kilkakrotnie testy z karabinkiem Grot. Wyniki ekspertyzy okazały się być druzgocące dla broni z radomskiego Łucznika. Przykłądowe problemy Grota to wyginająca się pod wpływem ciepła lufa i części przypinane na trytytki.

O to, jak faktycznie korzysta się z “karabinka bubla”, postanowiliśmy jednak zapytać jego użytkowników. Terytorialsi bronią karabinka i mocno go sobie chwalą.

– Bardzo dobra broń, daje możliwość modyfikacji i dopasowania pod użytkownika, co nie jest standardem – mówi Krzysiek, który strzelał na długo przed tym, nim dołączył do WOT.

– Karabinek krytykują ci, którzy nie strzelali z AK i Beryla, i nie musieli ich, zgodnie ze standardem, obsługiwać lewa ręka (prawa na broni). Po dniu pracy na Berylu całowaliby Grota za przyjazność dla użytkownika – śmieje się.

– Większość “usterek” wynika z winy użytkownika – dodaje Tomek, również doświadczony strzelec. – Te wszystkie osławione zacięcia karabinka wynikają na przykład z trzymania za magazynek podczas strzału, co sprawia, że podajnik nie może pracować swobodnie. To błąd człowieka, nie sprzętu.

Tomek przyznaje, że awarie również się zdarzają, ale nie jest to częste. – Przez 3 lata raz widziałem pękniętą kolbę, gdy wysunął się pasek i upadła na posadzkę na stołówce. W normalnym użytkowaniu nic się nie zacina, karabinek strzela do przodu – uśmiecha się żołnierz.

– Prawdziwe wady to właśnie te śliskie paski, które się luzują i zacięcia przyrządów celowniczych po deszczu – dodaje. Krzysiek wspomina również o tym, że Grotom zdarza się zaciąć, gdy są zapiaszczone.

A co ze słynnym mocowaniem części na trytytki? Kasia, w WOT od dwóch lat, mówi że wynika to raczej ze strachu dowódców. – Jak źle włoży się regulator gazowy, to wypada też tłoczek. Więc bywały wydawane rozkazy zakładania trytytek na niektóre ćwiczenia, bo nikomu nie chciało się później użerać z papierologią związana ze zgubieniem części od broni.
Czytaj także: “Grota krytykują ci, którzy nigdy nie strzelali z Beryla”. Terytorialsi bronią "lipnego" karabinka

Więcej ciekawych informacji znajdziesz na stronie głównej INNPoland.pl