Nie chcą wracać. W knajpach nie będzie miał nas kto obsługiwać
"Pilnie potrzebny kelner/kelnerka", "zatrudnię kucharza od zaraz", "poszukiwany barista z doświadczeniem" – na grupach z ogłoszeniami o pracy w gastronomii zaroiło się od ogłoszeń dosłownie sekundę po ogłoszeniu dat ponownego otwarcia branży. Choć jednak wielki powrót knajp już za kilka dni, w ofertach wciąż można przebierać. Chętnych do pracy w gastronomii po prostu brakuje.
Z jednej strony nic w tym dziwnego – w końcu na ten moment czekali praktycznie wszyscy, którzy mają jakiekolwiek biznesowe związki z gastronomią. Koniec z totalną zależnością od zamówień na wynos, które w najlepszym wypadku przynoszą 10 proc. dochodów sprzed pandemii. Od 15 maja gości będzie można przyjmować w ogródkach gastronomicznych, a od 29 maja bez problemów będzie można zasiąść do stolika również wewnątrz lokalu, w reżimie sanitarnym i z 50 proc. obłożenia.
I kiedy wydawałoby się, że to początek końca problemów, nareszcie okazja do odrobienia strat i powrotu do normalności – to okazuje się, że pracownicy wcale nie garną się do powrotu.
Praca w gastronomii
– Sytuacja w branży jest teraz bardzo dziwna – przyznaje Katarzyna Selenta z firmy Kulinarisk Solutions, zajmującej się doradztwem w obszarze gastronomii. Braki kadrowe dotyczą praktycznie każdego szczebla: od kelnerów przez szefów kuchni po menedżerów restauracji. Wizja lokali w dużych miastach, w których nie będzie miał nas kto obsługiwać, wcale nie jest tak absurdalna, jak by się mogło wydawać.Gastronomia odmraża się bowiem w najgorszym okresie: – W okolicy maja zawsze jest ciężko o pracowników, wtedy właśnie pojawiają się atrakcyjne oferty sezonowe. W tym roku nie wiadomo jeszcze co prawda, jak będą wyglądać wakacje, ale oferty pracy i tak się pojawiły – opowiada moja rozmówczyni.
Pandemia mocno ograniczyła do tego możliwości rekrutacyjne restauracji. Z powodu nauki online z miast wyjechała spora część napływowych studentów, zaś ograniczenia w podróżowaniu pomiędzy krajami oznaczają, że znacznie trudniej jest o pracowników z zagranicy – a te dwie grupy stanowiły ważny filar rodzimej gastronomii.
Gdzie odeszli pracownicy gastronomii?
A co z innymi pracownikami? Cóż, wiele osób po prostu decydowało się przebranżowić.– Ludzie poszli pracować na magazynach, znam szefów kuchni, którzy założyli warzywniaki, znam menedżerów, którzy wzięli sobie w ajenctwo Żabki, znam osoby, które poszły pracować na magazyn do Biedronki – wylicza Katarzyna Selenta.
I choć teoretycznie teraz mogliby już wracać, powstrzymuje ich przed tym zarówno świadomość, że gastronomia to ciężki kawałek chleba, a w wymienionych miejscach mogą liczyć na podobne zarobki – jak i zwykła niepewność. Wiele osób obawia się kolejnego lockdownu i ma po prostu opory przed wracaniem do pracy, której na jesieni może znowu nie być.
Jedną z takich osób jest Piotrek, który przez kilka ostatnich lat pracował jako kelner w warszawskich restauracjach. Na zleceniu – bo zawsze jakoś tak wychodziło. On sam zresztą też był z tego w miarę zadowolony, swoje zajęcie lubił, a przed wybuchem pandemii umowa o pracę była dla niego mglistym marzeniem i po prostu czymś, czego w swojej branży się nie spodziewał.
Aż przyszedł marzec 2020 i pierwszy lockdown. – Za pracę właściciele podziękowali mi od razu, byłem najmłodszy stażem, więc pierwszy do odstrzału – wspomina. Z branży nie chciał odchodzić, chwycił więc za rower i zaczął rozwozić jedzenie jako kurier jednego z internetowych serwisów do zamawiania posiłków. Długo jednak tam miejsca nie zagrzał.
– Akurat wtedy dużo było rekrutacji do Biedronki, więc w końcu stwierdziłem, czemu by nie spróbować – opowiada. I tak się złożyło, że pracuje tam już od roku. Jak twierdzi, idealnie nie jest – ale całkiem sobie chwali zatrudnienie na etacie.
Co myśli o powrocie do gastronomii? – Byłbym głupi, gdybym teraz rzucił tę robotę dla miejsca, które zaraz mogą zamknąć. Może kiedyś wrócę, naprawdę to lubiłem. Ale na pewno nie w tym momencie – mówi.
Lockdown zmienił gastronomię?
Na to wszystko nakłada się właśnie ten problem: kwestia sposobu, w jaki spory odsetek knajp zatrudniał swoich pracowników.
– Niestety, w pewnym stopniu gastronomia była oparta na braku umów o pracę, co też odbiło się czkawką pracownikom: bo pracodawcy mieli prawo pożegnać ich z dnia na dzień kiedy zamknięto lokale gastronomiczne – opowiada Katarzyna Selenta.
Jak ocenia, wiele osób może teraz zacząć mocniej naciskać na podpisywanie "normalnych" umów.
– Już teraz widzę, że wiele osób, które wcześniej godziło się na pracę na kontraktach menedżerskich, nie jest już dłużej zainteresowana prowadzeniem takiej działalności – właśnie dlatego, że bardzo łatwo jest ich w tej sytuacji zwolnić – dodaje.
Trudno się dziwić pracownikom, którzy po traumatycznym doświadczeniu lockdownów nie mają ochoty powracać na niestabilne formy zatrudnienia. Czy cała sytuacja na dobre zmieni coś w gastronomii? Czas pokaże. Póki co wydaje się jednak, że branża jeszcze długo nie wróci do "dawnych czasów".
Więcej ciekawych informacji znajdziesz na stronie głównej INNPoland.pl