Boleśnie przekonujemy się, że węgiel to czarne złoto: brudne, ciąży i nie opłaca się nim palić

Konrad Bagiński
Żaden polski rząd nie okazał się na tyle rozsądny, bo ostatecznie zerwać z najbardziej archaicznym sposobem produkcji prądu i ciepła, czyli spalaniem sprasowanych kilkadziesiąt milionów lat temu resztek roślin. To sprawia, że ceny prądu w kraju nad Wisłą są jedne z najwyższych na świecie. Dlaczego? Już wyjaśniam.
Węgiel - oto powód, dla którego Polacy płacą horrendalne ceny za prąd Jakub Kaminski / East News
Rząd usiłuje nas przekonać, że prąd i gaz w Polsce są dużo tańsze niż w innych krajach. Okazuje się jednak, że po uwzględnieniu naszej siły nabywczej ceny mamy jedne z najwyższych na świecie. "Podczas gdy w 2019 r. za przeciętną pensję mogliśmy kupić 5868 kWh, o tyle w 2022 r. będziemy mogli nabyć jedynie 4721 kWh – to o niemal 20 proc. mniej niż trzy lata temu. Z kolei za minimalną wypłatę kupimy w przyszłym roku już tylko 2446 kWh. To mniej niż ilość energii, na jaką mógł sobie pozwolić Polak z przeciętną pensją pół wieku temu" – pisze branżowy portal Wysokie Napięcie.

Palenie węglem? To jak spalanie pieniędzy

Rodzi się pytanie: dlaczego u nas jest tak drogo? Bo 70 proc. energii bierzemy ze spalania węgla, którego cena ciągle idzie w górę. Węgiel drożeje choćby dlatego, że jest go coraz mniej. Owszem, można zaklinać rzeczywistość i opowiadać, że Polska ma pod ziemią zapasy czarnego złota na ileś dziesięcioleci. To prawda, ale ten węgiel trzeba jakoś wyciągnąć na powierzchnię. To kosztuje – im głębiej schodzą górnicy i maszyny, tym wydobycie jest droższe.
Czytaj także: Polskie ceny prądu to dramat. Porównali je z naszymi pensjami
Dziś bywa, że górnik jedzie kilometr w dół i kilka kilometrów pod ziemią zanim dotrze na swoje miejsce pracy. Zajmuje to czasem grubo ponad godzinę. Z przepisowych 7,5 godziny pracy pod ziemią 3 godziny może zająć samo dojechanie do swojego stanowiska.


To tylko jeden aspekt wpływający na cenę węgla. W wielu miejscach na świecie węgiel jest łatwiej dostępny i tańszy. Do tego stopnia, że opłaca się go sprowadzać do Polski ze śpiącej na węglu Australii. Nie dość, że ich czarne złoto jest tańsze, to na dodatek ma lepsze parametry.

Tak, druga sprawa to niska jakość polskiego węgla. Wiele elektrowni i elektrociepłowni woli kupować węgiel z Rosji, Kolumbii czy Australii, bo jest czystszy i bardziej kaloryczny. Nie brudzi pieców i po prostu potrzeba go mniej - rachunek ekonomiczny to nie tylko cena za tonę.

To nie Unia winna, że palimy węglem

Oczywiście płacimy też koszty ekologiczne. Ale nie jest to – jak przekonuje rząd – jakiś wymysł Unii Europejskiej, której członkiem ciągle jesteśmy. Olbrzymie pieniądze, jakie w rachunkach za prąd płacimy za emisje CO2, zostają w Polsce. Rząd tylko w tym roku zyska na tym 21 miliardów złotych. Połowa tych pieniędzy musi iść na poprawę jakości powietrza i projekty ekologiczne. W praktyce znaczną częścią tych środków dysponuje Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Dokłada się on do wymiany pieców, elektryfikacji transportu itp. Drugą połowę rząd może wydać na co chce. Mógłby na przykład zainwestować w modernizację polskiej energetyki. Ale robi coś innego - pompuje pieniądze w coraz bardziej nierentowne kopalnie.

W Polsce zamarł rozwój odnawialnych źródeł energii. Owszem, programy dla fotowoltaiki cieszą się olbrzymia popularnością, ale nie rozwiązują problemu. Zmniejszają jedynie skalę uzależnienia Polski od węgla na rynku detalicznym. Domowa instalacja fotowoltaiczna nie zasili fabryki, pociągu, tramwaju – duże podmioty mogą się na razie jedynie wspomagać zieloną energią.
Czytaj także: Kto zabiera 60 proc. rachunku za prąd? Nie Unia Europejska - ale państwo polskie
Polska nie ma żadnego realnego planu odchodzenia od spalania węgla. Rozwój energetyki wiatrowej został zahamowany przez rządy PiS ustawą zwaną 3H. Chodzi w niej o to, że nowych wiatraków nie można stawiać w mniejszej odległości od budynków niż wynosi trzykrotność wysokości konstrukcji. Takich miejsc w Polsce, które dodatkowo spełniałyby odpowiednie wymagania jest jak na lekarstwo.

Bez pomysłu na jutro

Dużo mówimy o wodorze, który miałby być paliwem przyszłości. Ale jak na razie wszystko wskazuje na to, że z polskim wodorem będzie jak z polskim grafenem. Wyprzedzi nas cały świat. Wspomniana wcześniej Australia ma potężne zagłębia węglowe. W 2000 roku z węgla produkowała ponad 80 proc. energii, w 2010 – ok. 70, w 2020 – 55. A za rok, dwa udział węgla spadnie poniżej 50 procent.

Plan rządu zakłada, że za 10 lat będziemy na tym samym poziomie, co Australia dzisiaj. To pokazuje skalę naszego zacofania energetycznego. A jeśli porównamy się z krajami UE, możemy wpaść w depresję. Udział węgla w Europie to około 14 proc. energii elektrycznej. W ciągu ostatnich 6 lat ten wskaźnik spadł o połowę.

Rząd miał chytry plan, by zmniejszyć udział węgla bez rozwoju energetyki odnawialnej. Zamierzał postawić na gaz. Łatwo się spala, jest mniej emisyjny od węgla. Problem z tym paliwem jest taki, że musimy je od kogoś kupić. A ceny na światowych rynkach poszły ostro w górę i nagle okazało się, że wszystkie biznesplany wzięły w łeb.

Efekt? Mamy coraz droższy węgiel, wydobywamy go coraz mniej. Jeśli obecny trend się utrzyma, to za 20 lat w Polsce wykopiemy ostatnią łopatę czarnego złota. O 10 lat szybciej, niż zakłada porozumienie górników z rządem. Sytuację kopalń nieco ratują rosnące ceny węgla. Ale w ostatecznym rozrachunku dokładamy do nich potężne pieniądze. Kiedy kopalnie jadą na stratach, politycy za punkt honoru stawiają dosypanie górnikom kasy, by ich miejsca pracy nie padły. Kiedy kopalni uda się coś zarobić, górnicy żądają podwyżek i premii. Przez pierwsze trzy kwartały 2021 roku państwowe kopalnie do każdej sprzedanej tony węgla dopłacały prawie 45 złotych. Przez ten czas wygenerowały 2,3 miliarda strat. Nie będzie to miało wpływu na wypłatę trzynastek i czternastek. A to i tak niezłe wyniki, bo w zeszłym roku kopalnie dopłacały średnio 60 zł do każdej tony węgla.

Bez węgla da się żyć

Czechy, Norwegia, Wielka Brytania i Ukraina to ostatnie poza Polską państwa europejskie, gdzie jeszcze wydobywa się węgiel kamienny. Wyjątkiem jest Rosja – bo to jedyny kraj w naszej strefie, gdzie wydobycie jest opłacalne. Reszcie krajów się to nie kalkuluje, więc zamykają kopalnie. Oczywiście oprócz Polski, gdzie dokładanie do interesu stało się wieloletnią tradycją. Żadnej działającej kopalni od 30 lat nie ma na Węgrzech, w Szwecji i Belgii. Kilkanaście lat bez wykopywania tego surowca żyją Francuzi, jakoś radzą sobie Włosi, którzy ostatnią kopalnię zamknęli w 2015 roku.

Owszem – nikt nie mówi, że szybkie odejście od węgla jest łatwe i tanie. Ale im dłużej do niego dokładamy, tym bardziej transformacja się opóźnia a jej koszt rośnie.