Tanie wakacje w górach? Zapomnij, pensjonaty "balansują na linie jak akrobaci"
Obserwuj INNPoland w Wiadomościach Google
Czy górskie biznesy są gotowe na wakacje?
Wielkimi krokami zbliżają się wakacje, a wraz z nimi odwiecznie pytanie – morze, Mazury, czy góry? Wielu wczasowiczów decyduje się na aktywny urlop, z pieszymi wycieczkami blisko natury i świeżym, górskim powietrzem.
Postanowiliśmy więc sprawdzić, jak obecnie mają się biznesy górali. Czy na południe kraju powróciło nieco optymizmu, czy też jeden kryzys przechodzi w kolejny?
– Górale zawsze są optymistami. Nawet gdy mamy jakiś kryzys, zawsze mówimy sobie, że jutro będzie lepiej. Pana diagnoza jest trafna. Po dwóch latach pandemii, co w wielu przypadkach oznaczało twardą walkę o przetrwanie, w końcu cieszyliśmy się na pierwszy sezon po COVID-19. Ale jednocześnie w górskie biznesy uderzyła fala inflacji oraz wybuchła wojna w Ukrainie – mówi nam Agata Wojtowicz, prezes Tatrzańskiej Izby Gospodarczej (TIG).
– Te niezależne od nas wydarzenia ekonomiczne czy geopolityczne rozwiały marzenia o całkowitym powrocie do normalności. Mówiąc wprost – obecnie nie jest za różowo – dodaje.
– Atak Rosji na Ukrainę znacząco na nas wpłynął. Chodzi tu na przykład o przyjazdy gości zagranicznych, którzy obecnie dużo rzadziej decydują się na urlop w Polsce. Wcześniej mogło to być powiedźmy 20 proc. wszystkich turystów odwiedzających Tatry. Teraz ruch jest znikomy. Standardem był na przykład pobyt w Krakowie z jednodniowym wyjazdem do Zakopanego. Wtedy chociaż zarabiały karczmy i przewodnicy. Teraz górale nie mogą na to liczyć – zaznacza rozmówczyni INNPoland.pl.
Jeśli mówimy o wojnie, to zastanawiającym turystów aspektem może być miejsce w ośrodkach. W końcu wielu przedsiębiorców użyczyło swoje pokoje osobom w potrzebie, uciekającym z rozdartego wojną kraju. Jak ma się sytuacja teraz?
– Uchodźcy z Ukrainy byli obecni w najróżniejszych obiektach noclegowych, także tych w naszym regionie. Teraz zostali najczęściej relokowani do bardziej stałych miejsc pobytu. Nie będzie więc tak, że goście nie znajdą miejsca na nocleg, bo pokoje są już zajęte – podkreśla Wojtowicz.
Wyjazd w góry pod znakiem inflacji
Skoro jest miejsce, znaczy - można jechać. Tu jednak pojawia się kolejny problem: stale rosnąca drożyzna. Odczuwamy ją zarówno na zakupach spożywczych, ale oczywiście nie omija też ona planów wakacyjnych.
– Rynek turystów krajowych również się zmienia. Rodzimy wczasowicz dość boleśnie odczuwa obecnie skutki inflacji. TIG szacuje zaś, że możemy być nawet u progu lekkiego załamania gospodarczego w regionie. Mamy już pierwsze tego oznaki – mówi prezes Izby.
– Przy takim wzroście cen jednostkowych, turyści powinni spodziewać się także wyższych cen za pobyt w górach. Podrożał już bowiem praktycznie każdy wydatek, składający się na świadczenie usługi turystycznej – przekonuje Wojtowicz.
Hotelarze nie są pewni jak będą wyglądały wakacje, ale też czy ich biznes w ogóle będzie opłacalny. Inflacja sprawia bowiem, że trudno ustalić cennik noclegów czy innych usług.
– W tej chwili prowadzenie obiektu turystycznego stało się bardzo ciężkim kawałkiem chleba. Wszyscy przedsiębiorcy w Tatrach wyczekują końca galopującej inflacji. Bez tego nie da się niczego zaplanować. Obecnie na rynku mamy totalną niepewność, jeśli nie pewien chaos. A wzrost cen miarowo zjada nasze marże – mówi prezes.
Sytuacja jest tak dynamiczna, że ciężko się trzymać raz ustalonego cennika. Jeśli górale mieliby się trzymać swoich kosztów, to zmienialiby ogłoszenia praktycznie bez końca.
– Ceny zmieniają się z tygodnia na tydzień i stale idą do góry. Wyliczony przed miesiącem cennik pobytu czy ogłoszenie w internecie jest już obecnie oderwane od rzeczywistości. Jeśli właściciel zaplanował, że śniadanie będzie dostępne powiedźmy w cenie 20 złotych, to obecnie same koszty jego przygotowania pewnie tyle wynoszą i powinien oferować je za 30 zł. A tak nagłe zmiany ciężko jest wytłumaczyć gościom – kontynuuje Wojtowicz.
Jak Polacy planują wakacje?
Ekspertka zwraca uwagę na inny ciekawy aspekt. W ostatnim czasie Polacy odwrócili swój "styl wyjazdowy", co jest kolejną zagwozdką dla każdego przedsiębiorcy.
– Jeszce przed pandemią co najmniej połowa rezerwacji pobytów była robiona ze znacznym wyprzedzeniem. Reszta spływała w krótszych okresach, ale też z pewnym marginesem. Zajęcie terminów i wpłata zaliczki dawała właścicielom pewną stabilność – wspomina.
Czasy nie są jednak zwykłe, więc nasza rozmówczyni rozumie tę zmianę zachowania.
– Turystów z jednej strony niepokoi obecna sytuacja ekonomiczna – to jasne. Bez rezerwacji obiektu z wypadu w góry można jeszcze stosunkowo łatwo zrezygnować, więc wczasowicze czekają na ostatnią chwilę. Drugim elementem jest fakt, że jak już wyjadą, to chcą mieć perfekcyjne warunki – wspaniałą pogodę i możliwość korzystania z wszelkich atrakcji. Czekają więc na ideał i decydują się szybko... ale na ostatnią chwilę – wymienia prezes TIG.
Oznacza to jednak niestałość, która może przyprawić o zawrót głowy, jeśli prowadzi się biznes.
– Wczasy organizowane "last minute" są pewnym problemem dla górskich biznesów. Oznacza to, że hotelarze po prostu nie wiedzą, czy ich obiekt będzie do połowy pusty, czy całkowicie zapełniony. Sytuacja może zmienić się dosłownie z dnia na dzień – podkreśla Wojtowicz.
Ile za nocleg w górach? Zależy od tygodnia
– Obecnie booking "na przyszłość" to może ok. 30 procent całości. Hotelarz nie ma pewności, czy powinien zainwestować w marketing by zapełnić miejsca, czy jego obiekt za tydzień będzie pękać w szwach. A co jeśli goście jednak nie dopiszą? Obecnie balansujemy na linie jak akrobaci – porównuje Wojtowicz.
– Nie dość, że na owej linie musimy utrzymać równowagę, to powiem, że czasem musimy robić na niej fikołki. Ciągle musimy się bowiem zastanawiać, jak powinna wyglądać finalna cena dla turystów. Nie wiemy ile usług sprzedamy, za jaką cenę, czy w ogóle na tym zarobimy, a może stracimy, jak wzrosną koszty za miesiąc czy dwa – wymienia rozmówczyni INNPoland.pl.
– Zastanawialiśmy się, czy jest jakiś koszt, który pozostał względnie stały mimo inflacji. Niestety – myśleliśmy długo i nie wymyśliliśmy takiego przypadku. Obecny wzrost cen wpływa na każdy aspekt biznesu turystycznego. Niektóre produkty czy usługi podrożały o 30 procent. To ogromnie wpływa na cenę dla gościa – zaznacza Wojtowicz.
– Rosnące ceny prądu to jeden z większych problemów. Inflacja artykułów spożywczych to także bolesna kwestia. Ceny ogrzewania także rosną. Co prawda zbliża się lato, ale każdy chyba woli ciepły prysznic od lodowatego. A grzanie wody to ten sam koszt – podkreśla prezes TIG.
– Nie mówię tu nawet o kosztach remontów, amortyzacji i wielu innych. Nawet rosnące ceny materiałów budowlanych mają wpływ na koszty noclegu. Koszty pracy to jeszcze inna kwestia, bo pracownicy proszą o podwyżki inflacyjne. Paradoksalnie w nieco lepszej sytuacji są właściciele niedużych obiektów, którzy mogą obsłużyć gości sami lub z pomocą rodziny – przekonuje nasza rozmówczyni.
– Większe obiekty, na przykład hotele z określonym standardem, dużo mocniej odczuwają wzrost cen i kosztów. Hotelu nie zaopatruje się produktami spożywczymi z dyskontu. Pracownicy też muszą dostać odpowiednie pensje, a klient oczekuje jakości. Wszystkie te elementy to kolejne trybiki, które muszą ze sobą współgrać – dodaje.
Pierwszy rok w górach bez pandemii i... kłopot
Majówkę mamy już za sobą, ale branża turystyczna czasem traktuje ją jako "test" przed wakacjami. Jak górale wspominają ten okres?
– Majówka była dla nas jak letni prysznic. Może jeszcze nie zimny, ale wielu z nam ten okres otworzył oczy. Nawet w okresie pandemii majówka była okresem dużego ruchu turystów. W 2022 roku, po fali inflacji, zainteresowanie gości i obłożenie obiektów było zdecydowanie mniejsze od oczekiwań. Po tegorocznym weekendzie majowym okazało się, że sytuacja nie była najlepsza – wspomina Wojtowicz.
– Maj był już okresem, gdzie mieliśmy pewność, że inflacja szybko nie przeminie. Moim zdaniem zmieniła też podejście turystów. Jeśli Polacy realnie odczuwają skutki inflacji w portfelu, to jest lista rzeczy z których zrezygnują w pierwszej kolejności. Jest to między innymi turystyka. Jeść trzeba, a bez majowego wyjazdu w góry można się obyć – rozgranicza rozmówczyni INNPoland.pl.
Nie znaczy to jednak, że słaba majówka zwiastuje, że wszystko jest stracone. Wakacje rządzą się bowiem swoimi prawami.
– Liczymy na to, że część turystów mogła zrezygnować z drobniejszych wypadów, by uzbierać środki na dłuższy wyjazd właśnie w wakacje. Dlatego słabszą majówkę traktujemy jako mały test, a nie zły omen na cały rok – przekonuje Wojtowicz.
Czego oczekuje Polak na wakacjach w górach?
Jak wygląda dziś idealny wyjazd w góry? Czy gusta Polaków zmieniły się jakoś przez pandemię, inflację, wojnę? Jak się okazuje – tak.
– W ostatnim czasie widzimy spory wzrost wczasowiczów, którzy unikają wakacji. Tak wybierają pobyt, by nie musieć zmagać się z tłumami. Oczekują wyjazdu cichego, blisko przyrody i naturalnego piękna. Może taki sposób odpoczynku to efekt pandemii, gdzie przecież też unikaliśmy tłumów i na wyjazd wybieraliśmy mniejsze miejscowości – zastanawia się specjalistka.
– W tym roku oczekujemy, że Polacy będą mocno przebierać w ofertach wakacji, zanim się na jakąś zdecydują. Głównym kryterium będzie oczywiście cena i to, co za nią otrzymujemy. To koszt wyjazdu będzie koronnym argumentem, decydującym czy w ogóle wybierzemy się na urlop – podkreśla prezes Tatrzańskiej Izby Gospodarczej.
Innym trikiem na wczasy w inflacji jest po prostu skrócenie wyjazdu. Jak tłumaczy nasza rozmówczyni, trend ten jest już dobrze widoczny. – Z danych z rezerwacji wiemy, że pobyty Polaków prawdopodobnie będą krótsze. Nie wykluczamy też, że być może nie każdego będzie już stać na taki wyjazd i zrezygnuje z urlopu w całości – dodaje.
Cena będzie podstawą decyzji o wyjeździe, ale prezes zwraca też uwagę, że polski turysta górski zna się już na rzeczy.
– Obecnie coraz więcej turystów zwraca też uwagę na wiele aspektów wyjazdu. I bardzo dobrze, bo goście wiedzą, czego chcą. Posiadają wiedzę o tym, co warto zobaczyć, albo na jakich aspektach wypoczynku im zależy. Mają też określone oczekiwania. Tzw. klienci dedykowani jadą w góry z jasnym celem. Dla górali to dobrze, bo wtedy nie ma rozczarowań – tłumaczy Wojtowicz.
Konkretna wizja "tygodnia w górach" u gości jest dla lokalnych przedsiębiorców jak balsam dla duszy. Nadal zdarzają się też jednak wczasowicze którzy jadą bez pomysłu, "aby tylko gdzieś wyjechać".
– Gorzej wspomina się osoby niezdecydowane, które same nie wiedzą, po co tu są. Przyjadą tacy do Zakopanego, przejdą się trasą którą nazywamy "Grań Krupówek", czyli ulicą w górę i w dół, a na drugi dzień już nie wiedzą co ze sobą zrobić. A atrakcji jest tu na miesiąc, każdego dnia inna – podkreśla rozmówczyni INNPoland.pl.
Niewiedza turystów w górach może się jednak skończyć gorzej niż podczas wypadu na miasto. Jak mówi nam ekspertka, w dalszym ciągu nie wszyscy zdają sobie sprawę, że piesze wycieczki wymagają pewnego minimum przygotowania.
– Nie mówię już nawet o "klapkowiczach", którzy nadal od czasu do czasu próbują sił na szlakach w samych japonkach – dodaje Wojtowicz.
Jak górale widzą przyszłość?
Jak nasza rozmówczyni widzi najbliższą przyszłość? Czy turyści wrócą w polskie góry i biznesy odżyją? A może inflacja roztoczy tylko swoje czarne chmury nad szczytami Tatr?
– Turystyka górska oczywiście nie wymrze, ale na pewno się zmienia. Pensjonat w górach nie jest już tak łatwym zarobkiem jak kiedyś. Sama powiem, że dziwię się osobom obecnie zadłużającym się, by tylko postawić nowy obiekt w regonie. Turyści nie będą już uderzać drzwiami i oknami. O gościa trzeba teraz mocno walczyć ofertą, bo nie zdecyduje się na byle co – zaznacza Wojtowicz.
Dodaje jednak, że prawdziwi górale nadal zamierzają robić swoje i szczerze dbać o dobry pobyt swoich gości.
– Właściciel noclegu w górach jest "właścicielem" na ostatnim miejscu. Wpierw jest gospodarzem, sprząta, jest też kucharzem, przewodnikiem, a nawet opiekunem. W sezonie takie osoby potrafią pracować niemal 24 godziny na dobę i przychylić swoim gościom nieba – przekonuje.
Mimo wszystkich przeciwności, ekspertka jest pewna, że górski biznes jakoś przeżyje i obecne przeciwności.
– Co z nami będzie? W Tatrach optymizm mamy w naturze. Jesteśmy narodem hardym, twardym jak skała. W naszej historii przechodziliśmy już hossy, ale też ciężkie czasy niemal depresji gospodarczej. I dalej się trzymamy. Nie pokonał nas koronawirus, to inflacja też nas nie pożre – kończy nasza rozmówczyni.